Reklama

Zamknęłam drzwi od mieszkania i oparłam się o nie plecami. To był pierwszy moment ciszy od tygodni. Nowe miasto, nowe miejsce, nowy początek – choć w tamtym momencie bardziej przypominało to desperacką ucieczkę niż świeży start. Warszawa miała mnie połknąć i wypluć, ale ostatecznie to ja powiedziałam „dość”. Zostawiłam za sobą nieudaną pracę, toksycznego faceta i wszystko, co ciągnęło mnie w dół.

To ten pokój – powiedział Kuba, otwierając drzwi na końcu korytarza. – Spokojna okolica, nie palę, nie imprezuję. Mam nadzieję, że to nie problem.

– Wręcz przeciwnie – uśmiechnęłam się lekko. – Brzmi jak plan idealny.

Był znajomym znajomych. Polecili mi go, gdy rozpaczliwie szukałam czegoś taniego i „niewariackiego”. I faktycznie – od razu wydał mi się normalny. Nie nachalny, ale uprzejmy. Z tych, co pytają, czy chcesz herbaty, ale nie dopytują o przeszłość. Trochę wycofany, z zamyśleniem w oczach. Czasem miałam wrażenie, że też od czegoś ucieka.

Wieczorem usiedliśmy razem przy kolacji. On z makaronem, ja z kanapką.

– To jak trafiłaś do mojego królestwa czterdziestu metrów? – zapytał pół żartem.

– Szukałam świeżego startu. Chcę zacząć wszystko od nowa. I może w końcu nie mieć kaca od poniedziałku do piątku.

– Ambitnie – zaśmiał się.

Patrzyłam, jak wkłada widelec do ust. Miałam ochotę zapytać, czy często jada z obcymi kobietami. Ale wtedy jeszcze udawałam, że nie jestem nim zainteresowana.

Ta noc zmieniła wszystko

Muzyka dudniła w ścianach, jakby ktoś wsadził głośniki prosto w fundamenty. Kuba zaprosił kilka osób na domówkę – niby nic wielkiego, bardziej kolacja ze znajomymi niż impreza, ale atmosfera szybko zrobiła się luźniejsza, a alkohol lał się nieco za hojnie.

– Ewelina, w życiu nie widziałem, żeby ktoś pił wino do chipsów – śmiał się Kuba, nalewając mi kolejny kieliszek.

– Mówi to człowiek, który je zielone oliwki palcami prosto ze słoika – odpowiedziałam z udawaną powagą.

Nie zauważyłam, kiedy reszta się ulotniła. Jedna para wyszła na ostatni tramwaj, ktoś inny zamówił taksówkę i zabrał kilka osób. Nagle zostało tylko nas dwoje. On oparty o framugę kuchni, ja z nogami podwiniętymi na kanapie. Przez chwilę panowała cisza.

– To była dobra noc – powiedział cicho.

Jeszcze się nie skończyła – rzuciłam bez namysłu.

Nie jestem pewna, kto zrobił pierwszy krok. Może oboje naraz. Może to było w powietrzu już wcześniej. W jego spojrzeniach, które zatrzymywały się na moich ustach. W moich gestach, które stawały się odrobinę zbyt miękkie. W słowach, które zamiast się kończyć, zostawały zawieszone.

Obudziłam się naga, przytulona do jego pleców. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem.

– Hej... – mruknął, odwracając się do mnie. – Dzień dobry?

– Yyy... Cześć – wydukałam. – Wiesz, chyba... chyba powinnam wstać.

– Jasne, jasne... – podrapał się po karku i zarzucił koszulkę. – Trochę nas poniosło, co?

– No... zdarza się – uśmiechnęłam się, choć w środku coś mi się zacisnęło.

Zachowywaliśmy się, jakby nic się nie stało. Ale coś się stało. Ja to czułam. A on – jakby próbował wycofać się w siebie, zanim jeszcze się otworzył.

To nie mogła być prawda

Kiedy patrzyłam na test ciążowy, miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Dwie wyraźne, różowe kreski. Bez miejsca na interpretację. Bez „może”, „chyba”, „nie jestem pewna”. Tylko ta absolutna, brutalna pewność. Siedziałam na klapie zamkniętej muszli, z testem w dłoni, i nie wiedziałam, co robić.

– Który to już test? – zapytała Ola przez telefon, gdy w końcu zdobyłam się na rozmowę.

– Trzeci. Wszystkie pozytywne.

– No to masz pewność. I co teraz?

– Nie wiem. Mam powiedzieć Kubie? Przecież nawet nie jesteśmy razem. To była jedna noc...

Zebrałam się dopiero po kilku dniach. On siedział na kanapie, zawinięty w koc, z laptopem na kolanach i kubkiem herbaty w ręku. Kiedy stanęłam w progu salonu, popatrzył na mnie pytająco.

– Chyba musimy pogadać – powiedziałam.

Zamknął laptop. Cisza. Siadłam naprzeciwko i wypuściłam powietrze z płuc.

Jestem w ciąży – rzuciłam. Bez wstępów. Bez owijania w bawełnę.

Jego twarz zastygła. Wtedy stało się coś, czego nie przewidziałam. Zamiast paniki – zobaczyłam... ulgę? Radość?

– Serio? – zapytał po chwili. – To znaczy... wow. To znaczy... Ewelina, ja... ja się cieszę.

– Co?

– Tak. Naprawdę. Może to głupio brzmi, ale... czuję, że to ma sens. Że damy radę. Chcę ci pomóc. Chcę być tego częścią.

Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka. W jednej chwili mówił o „dawaniu rady”, „byciu razem”, „pomocy”. A jeszcze kilka dni temu nie potrafił spojrzeć mi prosto w oczy. Coś tu było nie tak. Coś zbyt idealnego. Zbyt zaangażowanego. A może po prostu nie potrafiłam w to uwierzyć?

Zmienił się nie do poznania

Kuba nagle stał się innym człowiekiem. Gotował mi obiady, zostawiał karteczki z przypomnieniem o suplementach, zaglądał do aplikacji ciążowej i czytał mi na głos, jak rozwija się zarodek. Mówił „nasze dziecko”, choć ja nie byłam pewna, czy jesteśmy nawet „my”.

Z zewnątrz wszystko wyglądało idealnie. Ale mnie coś nie grało. Jego troska była... przesadna. Jakby próbował coś naprawić. Zawsze był opanowany i zdystansowany, a teraz – wręcz nachalny. Czułam się jak bohaterka jakiegoś scenariusza, który on bardzo chciał zrealizować.

Któregoś wieczoru usłyszałam, jak rozmawia przez telefon w kuchni. Stałam w przedpokoju, przypadkiem. Po prostu wychodziłam z łazienki. Ale kiedy usłyszałam słowa wypowiedziane przez niego – znieruchomiałam.

– Nie teraz, okej? Ona jeszcze nie wie – cisza. – Tak, wiem, ale spokojnie. Mam to pod kontrolą.

Zamarłam. Weszłam do kuchni.

– Kto to był? – zapytałam.

– Nikt. Znajomy z pracy. Zrzucał na mnie jakiś projekt.

A co miałam niby wiedzieć?

– Co? – zamrugał szybko, jakby się zapętlił.

– Powiedziałeś, że „jeszcze nie wiem”. Co miałam wiedzieć, Kuba?

– Ewelina, nieważne. To naprawdę nic. Serio.

– Ale nie odpowiadasz na pytanie.

– Bo nie ma na co odpowiadać – rzucił i wyszedł z kuchni, jakby temat był zamknięty.

Ale dla mnie się dopiero otwierał. Jego spojrzenia, jego czułość, jego „wsparcie” – wszystko nagle wydawało się... sztuczne. Wymuszone. Jakby chciał odegrać rolę, do której się przygotowywał. Tylko dlaczego?

Prawda mnie zmroziła

Nie dało mi spokoju to, co usłyszałam tamtego wieczoru. Przez kilka dni chodziłam spięta, jakby ciało już wiedziało coś, czego umysł nie chciał jeszcze przyjąć. Kuba dalej się starał – śniadania, spacery, głaskanie po brzuchu. Ale ja tylko czekałam, aż coś pęknie. I tak się stało.

– Kuba, chcę znać prawdę. Czego jeszcze nie wiem? I co ukrywasz?

Zamarł. Przełknął ślinę.

– To nie tak, Ewelina...

– Nie mów „to nie tak”. Mów, jak jest.

Chwilę milczał, potem wstał i zaczął chodzić po pokoju.

Już raz byłem w takiej sytuacji jak teraz. Julia była w ciąży. Moja była dziewczyna. Prawie narzeczona. To było dwa lata temu.

Poczułam, jak robi mi się zimno. Julia. Imię, którego nie znałam, ale które brzmiało jak klucz.

– Straciła dziecko – dodał cicho. – W piątym miesiącu. Wszystko się rozsypało. Ona nie chciała dalej ze mną być, powiedziała, że nie daje rady. A ja... od tamtej pory żyłem z poczuciem, że zawaliłem. Że nie potrafiłem być przy niej tak, jak trzeba.

– I teraz co? Naprawiasz to ze mną?

– Nie! – podszedł. – To nie tak. Ja cię lubię, naprawdę. My... dobrze się dogadujemy. I kiedy dowiedziałem się o ciąży... to poczułem, że dostałem drugą szansę. Że mogę zrobić to dobrze. Tym razem nie zawieść.

Stałam w miejscu, jakbym dostała w twarz.

– Ale ja nie jestem „tym razem”, Kuba. Ja jestem człowiekiem. A ty prawie mnie nie znasz.

Nie powiedział nic. Wiedział, że ma rację.

Nie mogłam tam zostać

Spakowałam się tej samej nocy. Bez awantury, bez scen. Wrzuciłam najpotrzebniejsze rzeczy do walizki, a resztę zostawiłam – razem z zaufaniem, które zbudowało się między nami, a potem rozpadło w jednym wieczorze.

– Ewelina? Co się stało? – Ola patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, kiedy stanęłam w drzwiach z walizką w ręku.

Potrzebuję cichego miejsca. I głosu rozsądku.

Nie pytała więcej. Położyła herbatę na stole, przyniosła koc i zostawiła mnie samą. Dopiero rano, przy śniadaniu, wypowiedziała pierwsze zdanie:

On to schrzanił, prawda?

Przytaknęłam. Tylko tyle potrafiłam z siebie wydusić.

W ciągu kilku dni przyszło od Kuby kilkanaście wiadomości. Najpierw krótkie: „Odezwij się, proszę”. Potem dłuższe: „Nie chodziło tylko o Julię. Naprawdę czuję coś do ciebie. Wiem, że zawaliłem, ale nie chciałem cię zranić. Nie chciałem cię stracić”. „Może to był impuls. Może za bardzo się starałem. Ale to nie była gra”.

Nie odpisałam na żadną. Choć czytałam wszystkie po kilka razy.

Nie daj się wciągnąć z powrotem – powiedziała Ola pewnego wieczoru. – Faceci tacy jak on... oni nie rozumieją, że nie jesteś projektem do naprawy. Jesteś kobietą, która zasługuje na miłość, nie na czyjeś wyrzuty sumienia.

W nocy leżałam na kanapie, trzymając telefon w dłoni. Kursor migał przy pustej odpowiedzi, ale nic nie napisałam. Zamknęłam oczy i z trudem odpędziłam myśl, że tęsknię. Że brakuje mi jego obecności. Że tak bardzo chciałabym, żeby to wszystko było prawdziwe. Ale wiedziałam, że nie było.

Wolę ruszyć do przodu sama

Wróciłam do mieszkania, które nie było już domem. Wnętrze pachniało nadal Kubą. Jego sweter wisiał na krześle, jego kubek stał przy ekspresie. Ale on sam – nie był już dla mnie tym samym człowiekiem.

Nie czekałam na niego. Wiedziałam, że wyjechał na kilka dni. Zostawił klucze w skrzynce, jakby nie chciał utrudniać mi powrotu. Albo... może po prostu wiedział, że potrzebuję zamknąć to sama.

Usiadłam w kuchni, wpatrując się w niewielką kartkę, na której napisał: „Nie wiem, co dalej. Ale jeśli kiedyś zechcesz pogadać – będę”. Zwinęłam ją i wrzuciłam do szuflady.

To nie był już czas na rozmowy. To był czas, żeby skupić się na sobie. Na dziecku. Na wszystkim, co mnie teraz czekało – bez planu, bez oparcia. Ale z czymś, czego wcześniej mi brakowało: decyzją, że to ja będę swoim początkiem.

Nie wiedziałam, czy dam radę. Przerażało mnie to. Myśl o porodzie. O samotnych nocach. O tym, że nikt nie będzie głaskał mnie po brzuchu ani wstawał do mnie nad ranem.

Ale wiedziałam jedno – muszę spróbować. Dla siebie. Dla małego życia, które rosło we mnie i które nie było winne temu, że jego ojciec pomylił drugą szansę z uczuciem. Spojrzałam w lustro. Oczy miałam podkrążone, zmęczone. Ale... silne. Może kiedyś mu wybaczę. Ale teraz muszę wybaczyć sobie, że tak długo wierzyłam w jego bajkę.

Ewelina, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama