Reklama

Czasem mam wrażenie, że moje życie przydarzyło się komuś innemu. Jakby ktoś podmienił scenariusz w połowie filmu. Miałam 24 lata, gdy wychodziłam za Mateusza – mojego najlepszego przyjaciela i jedynego mężczyznę, którego naprawdę pokochałam. Dwa lata później zostałam wdową i samotną matką. Z dnia na dzień. Bez ostrzeżenia. Bez pożegnania.

Mateusz zginął w wypadku samochodowym. Wracał z pracy, kiedy ktoś wjechał w niego czołowo. Kierowca drugiego auta przeżył. Mateusz nie. Do dziś pamiętam, jak stałam w przedpokoju domu teściów z Michałkiem przyklejonym do biodra, a policjant mówił mi te słowa spokojnym, wyuczonym tonem. Mama Mateusza krzyczała. Ja... chyba przestałam wtedy oddychać na chwilę.

Zamieszkaliśmy z Mateuszem u jego rodziców zaraz po ślubie. Było ciasno, ale ciepło. Dobrze nam się tam żyło – pomagali przy dziecku, wspierali mnie. Po jego śmierci zostałam z nimi. Michał był jeszcze taki malutki... a ja zbyt rozbita, by iść gdziekolwiek indziej.

Przez dwa lata żyłam jak w zawieszeniu. Nie patrzyłam na innych mężczyzn. Nie myślałam o „nowym życiu”. Ale nie można wiecznie siedzieć w czerni. Nie chciałam zapominać Mateusza, ale pragnęłam znów się uśmiechać. Znów czuć, że jestem kobietą, nie tylko matką i wdową. A wtedy pojawił się Adrian...

Próbowałam żyć dalej

Zawsze myślałam, że jeśli kiedyś stracę Mateusza, to serce mi po prostu pęknie. Że umrę razem z nim. Ale nie – nie umarłam. Codziennie rano otwierałam oczy, budziłam Michałka, parzyłam herbatę teściowej i udawałam, że wszystko jest w porządku. Z czasem byłam w tym coraz lepsza. Oni też przestali pytać.

Dom był cichy. Mateusz potrafił śmiać się na całe gardło, a jego głos niósł się po schodach. Po jego śmierci cisza zamieszkała między nami jak nieproszony lokator. Teściowa pomagała mi z Michałkiem. Gotowała, czasem zabierała go na spacer. Teść... cóż, on zamknął się w swoim warsztacie i milczał.

Przez pierwsze miesiące nosiłam obrączkę i jego koszulę, żeby czuć jego zapach. Potem koszula zaczęła pachnieć mną. Z czasem przestałam jej używać. Ale obrączkę nadal miałam – i nie umiałam jej zdjąć.

Do pracy wróciłam po roku. Najpierw na pół etatu, potem na cały. Michał poszedł do żłobka. I tak poznałam Adriana. Pracował na poczcie – kierownik zmiany. Uprzejmy, uśmiechnięty, zawsze proponował pomoc, nawet gdy nie trzeba było.

– Pomóc pani z tymi workami? – zapytał któregoś dnia, a ja tylko skinęłam głową i zrobiłam wszystko, by nie patrzeć mu w oczy.

Nie byłam gotowa. Przynajmniej tak wtedy myślałam.

Broniłam się przed tym

Adrian nie był natarczywy. Nie wypytywał. Nie oceniał. Po prostu był. Przychodził do mojego biurka z jakimś papierem, potem drugi raz z herbatą. Raz nawet stanął w mojej kolejce, tylko po to, żeby na końcu powiedzieć:

– Nic nie potrzebuję. Chciałem tylko zobaczyć, czy się dziś uśmiechniesz.

Uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam inaczej. Na początku nie mówiłam mu o Mateuszu, o Michałku, o tym, że mieszkam z teściami. Ale potem, kiedy zaprosił mnie na kawę, uznałam, że muszę. Lepiej na początku niż później. Usiadłam naprzeciwko niego w kawiarni i powiedziałam to wszystko jednym tchem.

Mam dwuletniego syna. Jestem wdową. Mój mąż zginął dwa lata temu w wypadku. Mieszkam z jego rodzicami.

Patrzył na mnie przez chwilę, ale nie było w tym współczucia. Raczej spokój. A potem odparł:

– W porządku. Dziękuję, że mi to powiedziałaś. Chcę cię poznać. Z tobą, z twoim życiem. Niczego nie oczekuję.

Spotkaliśmy się jeszcze raz. A potem znów. Po pracy. Gdzieś na spacerze, w parku. Czasem wieczorem, gdy teściowa brała Michałka. Zaczęłam się uśmiechać częściej. Ale gdy wracałam do domu, obrączka na palcu znów ciążyła. Nie wiedziałam, jak powiedzieć teściom, że jest ktoś nowy. Nie chciałam ich zranić. Ale czy miałam wiecznie żyć w czerni?

Bałam się tej rozmowy

Długo się zbierałam. Każda rozmowa z teściami kończyła się na tematach Michałka, obiadu albo tego, jak „Mateusz zawsze tak lubił kluski z makiem”. Czułam, że nie ma w naszym domu miejsca na słowa „spotykam się z kimś”.

Pewnego wieczoru, kiedy Adrian odprowadził mnie niemal pod samą furtkę, a ja ostatnie metry pokonałam z sercem w gardle, uznałam, że muszę coś zmienić. Weszłam do kuchni i powiedziałam:

Chcę wam coś powiedzieć.

Teściowa właśnie nalewała kompot. Teść siedział przy stole, dłubiąc widelcem w ziemniakach. Michał bawił się w kącie.

Poznałam kogoś – powiedziałam cicho. – Spotykamy się. Nazywa się Adrian.

Przez chwilę była cisza.

– Kogoś? – powtórzył teść. – Spotykasz się z kimś?

– Nie… znaczy, nie w ten sposób. Jeszcze nie. Po prostu… poznajemy się.

Teściowa nie powiedziała nic. Podała mi kompot, po czym usiadła, prostując się nieco bardziej niż zwykle.

A Michał? – zapytała tylko.

– On wie, że ma tatę w niebie. I wie, że mama się uśmiecha, gdy wraca z pracy – odpowiedziałam.

Nie padło żadne „cieszymy się”. Ani „dobrze, że próbujesz żyć”. Zabrzmiało tylko:

– No dobrze. Jeśli musisz.

Czułam się, jakbym powiedziała coś nieprzyzwoitego. Ale już nie chciałam się wycofać.

Wszystkim było trudno

Minęło kilka dni. Nikt nie wracał do rozmowy o Adrianie. W domu panowała uprzejma cisza, taka, która zamiast łączyć – dzieli. Mimo to postanowiłam, że go przedstawię. Nie mogłam dłużej ukrywać kogoś, kto stawał się dla mnie ważny. I kto zasługiwał na szansę.

Adrian zgodził się bez wahania.

Choćby dzisiaj – uśmiechnął się. – Ale tylko jeśli naprawdę chcesz.

Chciałam i bałam się jednocześnie. Kiedy stanął w progu naszego domu z bukietem dla teściowej i czekoladkami dla Michałka, serce waliło mi jak oszalałe. Wpuściłam go do kuchni.

– To Adrian – powiedziałam cicho.

– Dobry wieczór – powiedział z serdecznym uśmiechem. – Dziękuję, że mogę państwa poznać.

Teściowie byli... uprzejmi. Dystyngowani. Zadawali grzeczne pytania i słuchali, ale czułam, że coś w nich się usztywniło. Jakby bali się, że ten obcy człowiek zabierze im coś, co jeszcze zostało po Mateuszu.

Po godzinie Adrian wyszedł, a ja zostałam w kuchni z poczuciem pustki.

Miły chłopak – powiedział teść po dłuższej chwili.

– Uprzejmy – dodała teściowa. – Ale... to wszystko takie... szybkie, Karolinko.

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że wcale nie chodziło o tempo. Tylko o to, że przestawałam być „żoną Mateusza”. A zaczynałam być kobietą, która żyje dalej.

Wypadek wiele zmienił

Niedzielne popołudnia miały swój rytuał – rosół, ciasto, wspólny spacer z Michałkiem. Tej niedzieli było inaczej. Teść wracał z ogrodu z koszem jabłek, potknął się na schodku przy werandzie i upadł na bok.

– Tato! – krzyknęłam, podbiegając. Teściowa już była przy nim. Na szczęście przytomny, ale roztrzęsiony.

Nic mi nie jest… tylko noga… cholera – syknął, próbując się podnieść.

Nagle pojawił się Adrian. Miał przyjechać tylko na chwilę, zostawić Michałkowi książeczkę. Zobaczył nas przez furtkę, zostawił auto otwarte i bez pytania podszedł.

Proszę się nie ruszać – powiedział do teścia spokojnie. – Pomogę.

Delikatnie przejął ciężar ciała, ocenił stan nogi, zadzwonił po karetkę. W szpitalu okazało się, że to tylko mocne skręcenie, ale reakcja Adriana zrobiła wrażenie. Na wszystkich.

Po powrocie teść usiadł w fotelu i patrzył przez chwilę w okno. Potem powiedział cicho:

Dobrze, że on tu był.

Teściowa nie odzywała się, ale wieczorem, kiedy myłam naczynia, stanęła obok i niespodziewanie powiedziała:

– Mateusz by nie chciał, żebyś była sama. A Michałek potrzebuje kogoś, kto będzie dla niego dobrym wzorem.

Nie odpowiedziałam nic. Ale w tamtej chwili po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Może wreszcie mogłam przestać się bać, że żyjąc – kogoś zdradzam.

Zawsze będę im wdzięczna

Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Nie planuję już niczego z wyprzedzeniem, nie buduję wielkich scenariuszy. Życie nauczyło mnie jednego – może się zawalić w jednej sekundzie. Może też nieoczekiwanie zbudować coś nowego tam, gdzie była pustka.

Adrian zaczął przychodzić do nas częściej. Michałek wołał na niego „Adi” i dopytywał, czy znowu pójdą do parku. Powoli zdejmowałam z palca obrączkę. Nie od razu. Najpierw na noc, potem na kilka godzin. W końcu po prostu położyłam ją do pudełka.

Teściowa któregoś dnia zapytała:

Myślałaś może, żeby się wyprowadzić?

Zamarłam.

– Myślałam – odpowiedziałam szczerze. – Ale nie chcę robić tego w konflikcie. Michałek was kocha. I ja też czuję się tu jak w domu.

– To już zawsze będzie twój dom, Karolinko – powiedziała cicho. – Ale masz prawo mieć swój. Taki, który zbudujesz z kimś nowym. Tak jak kiedyś z naszym Mateuszem.

Popłakałam się wtedy. Z wdzięczności. Ze wzruszenia. Może też trochę z żalu za tym, co już nigdy nie wróci. Ale kiedy spojrzałam na Adriana i na mojego synka, który tulił się do jego nogi, zrozumiałam: to nie zdrada. To dar. Drugie życie, które dostałam. I które zamierzam przeżyć najpiękniej, jak potrafię.

Karolina, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama