Reklama

Zawsze myślałam, że miłość to coś, co po prostu jest — jak ciepły koc albo dobry film do obejrzenia w deszczowe popołudnie. Z Markiem poznaliśmy się na studiach. Był cichy, trochę wycofany, ale miał w sobie coś takiego... Coś, co sprawiało, że chciałam poznać go lepiej. A może po prostu byłam zmęczona chłopakami, którzy od razu opowiadali o swoich pasjach i planach na przyszłość, jakby życie było jedną wielką prezentacją biznesową.

Z Markiem wszystko działo się stopniowo, powoli, delikatnie. Niby bez fajerwerków, ale też bez katastrof. Może właśnie to uznałam za dojrzałość? Coś, co miałam za stabilność? Po sześciu latach byliśmy już po ślubie. Wynajęte mieszkanie, dwa kubki do kawy podpisane „Mr” i „Mrs”, a między nami... cisza. Taka niby niepozorna, ale jednak męcząca.

— Muszę odpocząć od tego wszystkiego — mówił Marek co kilka miesięcy, pakując się w pośpiechu, jakby ktoś go gonił.

Ale gdzie? — pytałam. — Dokąd ty chcesz jechać?

— W góry. Albo nad jezioro. Muszę złapać oddech.

I znikał. Zostawiał mnie z tymi naszymi kubkami, ciszą i pytaniem, czy to przypadkiem nie ode mnie musi odpocząć. Starałam się być wyrozumiała. Mówiłam sobie, że nie każdy potrafi być obok na sto procent. Ale im dłużej to trwało, tym bardziej czułam się jak mebel, który niby nie przeszkadza, ale w sumie nie jest też nikomu potrzebny. Czy już wtedy coś przeczuwałam? Może. Ale łatwiej jest wierzyć, że wszystko jest dobrze, niż zaryzykować, że niebawem wszystko się posypie.

Znów stałam w pustym mieszkaniu

— A mogłabym kiedyś pojechać z tobą? — zapytałam któregoś razu spokojnie, choć serce waliło mi jak oszalałe. Marek pakował właśnie swoją ulubioną kurtkę do plecaka. Ta kurtka była jak jego zbroja — ubierał ją zawsze, gdy chciał być sam.

— Daria... — westchnął, jakbym bardzo go męczyła. — Przecież wiesz, że to nie jest żadna wycieczka.

— A co? — Zbliżyłam się o krok. — Co takiego robisz na tych wyjazdach, że nie mogę tam być?

Nie odpowiedział od razu. Patrzył gdzieś ponad moim ramieniem, jakby szukał drogi ucieczki. W końcu odłożył kurtkę z powrotem na łóżko i powiedział cicho:

— Muszę mieć coś tylko dla siebie. Taką przestrzeń, w której nie muszę być mężem, partnerem, nikim konkretnym.

— Czyli musisz mieć przestrzeń, w której mnie nie ma — podsumowałam. — A może po prostu kogoś masz?

— Serio? — Marek uniósł brwi. — Znowu zaczynasz?

— A jak mam nie zaczynać?! – Podniosłam głos. — Wyjeżdżasz co kilka miesięcy, nie mówisz, gdzie dokładnie jesteś, nie dzwonisz, nie piszesz. Wrócisz, jesteś przez chwilę miły, a potem znowu się zamykasz. Co ja mam o tym myśleć, Marek?

— Że może po prostu jestem zmęczony — wycedził. — Tym wszystkim. Życiem. Twoimi oczekiwaniami. Ciągłą analizą każdej mojej miny — syknął, a jego twarz po raz pierwszy od dawna nie była obojętna.

— A ja? Twoim zdaniem mnie to nie męczy? — zapytałam ciszej. — Tylko że ja nigdzie nie uciekam. Ja tu jestem. Zawsze.

Przez chwilę milczeliśmy. Ja z poczuciem, że powiedziałam za dużo, on z twarzą znów pozbawioną wyrazu.

Wrócę za trzy dni — rzucił w końcu i wyszedł, zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej.

Znów stałam w pustym mieszkaniu i czułam, że coś się właśnie skończyło. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co dokładnie.

I wtedy mnie tknęło

Zaczęło się od niewinnych rzeczy. Przeglądałam wspólne zdjęcia w telefonie. Pamiętam, że chciałam znaleźć to jedno, z zeszłej zimy. Byliśmy wtedy w Zakopanem, jeszcze zanim zaczęły się te jego „ucieczki”. Przesuwałam zdjęcia, kiedy przypadkiem zahaczyłam o historię lokalizacji. I wtedy mnie tknęło.

Zamiast gór — jezioro. Ale nie to, o którym mówił. I nie w tym terminie.

„Daria, nie rób z siebie paranoiczki” – usłyszałam w głowie jego głos. Ale mimo to niepokój gdzieś tam, wewnątrz mnie, pozostał. I rósł z każdą chwilą.

— On cię oszukuje — rzuciła Sara, gdy spotkałyśmy się wieczorem przy winie.

— Nie... On po prostu... potrzebuje ciszy. Oddechu. Taki już jest — próbowałam go bronić, ale brzmiało to jak kiepska wymówka.

— Daria, ty naprawdę w to jeszcze wierzysz? — Spojrzała na mnie z takim współczuciem, że miałam ochotę na nią wrzasnąć. — A może... wraca do byłej? Wiesz, że czasem faceci wracają tam, gdzie nie muszą niczego tłumaczyć. Gdzie są „rozumiani” bez słów.

— Klaudia? — wypowiedziałam to imię niemal szeptem, jakby od niego miało się coś zmienić.

— No właśnie — podchwyciła prędko. — Czemu nie? To jego bezpieczny świat. Ty jesteś teraźniejszością, a ona... No, pewnie wydaje mu się łatwiejsza.

Następnego dnia zaczęłam grzebać. Nie podobało mi się to. Wcale nie chciałam być żoną, która przeszukuje rzeczy męża. Ale, z drugiej strony, nie mogłam już dłużej siedzieć bezczynnie. Znalazłam w jego kurtce paragon. Kawiarnia. Miasto, w którym mieszka Klaudia. Nie ich wspólne, nie moje. Zupełnie neutralne. A może właśnie dlatego idealne na takie „spotkania”?

Wtedy zrozumiałam, że to nie ja oszalałam. To to, co się wokół mnie działo, było chore.

Czułam się jak idiotka

Pojechałam tam pod pretekstem służbowego szkolenia. Marek nie zadał wielu pytań. Nie interesowało go nawet, gdzie dokładnie jadę. Jakby było mu to zupełnie obojętne. I może właśnie to powinno mi dać do myślenia. Zatrzymałam się w tanim hotelu i całą sobotę łaziłam po mieście, próbując rozeznać się w terenie. Czułam się jak idiotka. Detektyw od siedmiu boleści. Ale nie musiałam długo szukać. W niedzielę rano zobaczyłam ich pod jedną z kawiarni w centrum.

Siedzieli przy stoliku w ogródku. Marek się śmiał. Tak, tego śmiechu właśnie nie słyszałam od miesięcy. Klaudia uśmiechała się łagodnie, nachylona w jego stronę. Nie trzymali się za ręce. Nie dotykali się. A jednak ich rozmowa zdała mi się bardzo intymna.

Zrobiłam dwa kroki w ich stronę... i się cofnęłam. Nie miałam siły na sceny. Zamiast tego wróciłam do hotelu. Wieczorem, kiedy Marek wszedł do domu, udawałam, że dopiero co wróciłam ze „szkolenia”.

— I jak było? — zapytałam, wieszając kurtkę.

— Cudownie. Znalazłem spokój — powiedział i nawet nie patrząc na mnie, poszedł do łazienki.

Stałam tam z rozdziawionymi ustami. Znalazł spokój. Znalazł go, siedząc z nią. Śmiejąc się z nią. Mnie nie zostało nic. Pękłam jednak dopiero wieczorem.

— Marek... — zaczęłam. — Byłeś z Klaudią, prawda?

Zamarł. Potem usiadł — powoli, ciężko, jakby miał z osiemdziesiąt lat.

— Skąd wiesz? — wymamrotał.

— Paragon — mruknęłam. — I ja też tam byłam. Widziałam was.

Cisza.

— Ona mnie nie ocenia — rzucił tylko. Zabrzmiało mi to, jak usprawiedliwienie.

— A ja? — nie wytrzymałam. — Ja cię oceniam, Marek?

Nie odpowiedział. To jego milczenie bolało bardziej niż cokolwiek innego.

Zaparło mi dech w piersiach

Nie mogłam żyć w niewiedzy. Czułam, że nie zniosę dłużej tych wszystkich niedomówień. Po dwóch dniach napisałam do Klaudii. Z wymuszoną uprzejmością, ale szczerze.

Odpisała szybko: „Możemy się spotkać. Lepiej pogadać niż snuć domysły”.

Wybrałyśmy małą kawiarnię na obrzeżach miasta. Klaudia przyszła tuż po mnie, w beżowym płaszczu, bez makijażu. Zaskakująco spokojna.

— Dziękuję, że się odezwałaś — zaczęła. — Czułam, że powinnam to zrobić pierwsza, ale... nie wiedziałam, czy chcesz mnie widzieć.

— A wydaje ci się, że chcę? — zapytałam, próbując się nie trząść.

Spojrzała na mnie z delikatnym smutkiem.

— Cóż... pewnie nie — przyznała. — Ale, tak czy inaczej, zasługujesz na prawdę.

Zamówiłyśmy herbatę. Zanim ją dostałyśmy, Klaudia zaczęła mówić:

— Marek przyjeżdżał od ponad roku. Zawsze na krótko. Mówił, że nie daje sobie rady. Że nie rozumie, co się z nim dzieje. Czasem płakał. — Skrzywiła się lekko. — Nie, nie próbowaliśmy wracać do siebie. Nie spał ze mną ani mnie nie dotykał. Tylko... potrzebował kogoś znajomego. A ja... ja byłam takim kimś.

— A ja? — przerwałam jej, czując, jak wzbierają we mnie gniew i gorycz. – Ja nie jestem „kimś znajomym”?!

Zawahała się.

— Może... właśnie dlatego to było takie trudne — odezwała się wreszcie. — Bo ty go kochasz. A on... on się wtedy boi. Ze mną niczego nie ryzykował.

Zaparło mi dech. Jakbym dostała pięścią w brzuch, chociaż Klaudia nadal mówiła spokojnie, łagodnie, chyba nawet z życzliwością.

— Czyli ja go przerażam — wyszeptałam.

— Nie ty — powiedziała ostrożnie. — Twoja bliskość. Odpowiedzialność. Oczekiwania, nawet te najmniejsze.

Zamilkłyśmy. Wpatrywałam się w swoje dłonie, a one drżały tak bardzo, że nie potrafiłam nad tym zapanować.

— Przykro mi, Daria. Naprawdę — zapewniała. — Gdybyś wiedziała, ile razy mu mówiłam, żeby wrócił do ciebie, porozmawiał...

— A on? — zapytałam.

Westchnęła ciężko.

– Mówił, że nie umie.

Znowu ta jego ulubiona cisza

Czekał na mnie przy stole. Kiedy weszłam do mieszkania, wstał od razu. Miał tę swoją pokerową twarz – maskę, jaką zakładał, gdy trzeba było rozmawiać poważnie, ale bez emocji. Jakby była jakaś instrukcja: bądź grzeczny, bądź neutralny i nic nie czuj.

Usiadłam naprzeciwko. Zdjęłam powoli płaszcz, odwijając rękawy, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. W końcu spojrzałam mu w oczy.

– Wiesz, że z nią rozmawiałam? — rzuciłam pierwsza.

Kiwnął głową, ale nic nie powiedział.

— Marek. To nie był romans, wiem. — Przyjrzałam mu się, bezskutecznie szukając jakiejkolwiek emocji. — Ale to było coś gorszego. Wiesz dlaczego?

Cisza.

— Bo nawet nie próbowałeś ze mną porozmawiać — odpowiedziałam sama sobie. — Ze mną! Ze swoją żoną! Tą, która była tu przez cały czas!

— Daria... — zaczął.

— Nie. Posłuchaj mnie do końca. — Głos mi zadrżał, ale mówiłam dalej: – Wiem, że ludzie czasem nie potrafią mówić o uczuciach. Że coś ich blokuje. Ale ty... Ty się nie zaciąłeś. Ty mnie po prostu wyminąłeś. Potraktowałeś jak przeszkodę, którą trzeba obejść. I poszedłeś na łatwiznę.

Oparł łokcie o stół, spojrzał w blat.

— Nie chciałem cię ranić — wymamrotał.

— Ale mnie zraniłeś — rzuciłam. — I nie chodzi o nią. Chodzi o to, że ja przez te wszystkie lata w ogóle cię nie miałam. Ciebie, twoich uczuć. Twojego strachu, gniewu czy niepewności. Stale tylko milczenie, znudzenie i „wyjazdy”.

Podniósł na mnie wzrok. I był w nim cień czegoś. Może żalu. Może wstydu. Tyle że było już za późno.

— Odchodzę — oznajmiłam.

— To konieczne? — zapytał tylko.

Zamilkłam na chwilę. Przez moment nie mieściło mi się w głowie, że naprawdę akurat te słowa padły z jego ust.

— Tak, konieczne, Marek — odparłam, gdy otrząsnęłam się z szoku. — Bo już nie mam z kim tu być.

Nie odpowiedział. Patrzył tylko, jak wstaję, idę do sypialni i pakuję najpotrzebniejsze rzeczy. A potem była, a jakże! Znowu ta jego ulubiona cisza.

Mnie tam już nie ma

Kiedy zamknęły się za mną drzwi, nie płakałam. Łzy nie miały sensu. Nie w tym przypadku. Wynajęłam mieszkanie, niewielkie, z widokiem na dachy innych budynków i anteny. Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć – nie dlatego, że było mi źle. Po prostu... było inaczej. Czułam się jak ktoś, kto po raz pierwszy słyszy własny oddech.

Nie, nie było nagłego olśnienia. Ani przez chwilę nie czułam się silna. Ale coś się zmieniło. Już nie stanowiłam wyłącznie czyjegoś tła. Wreszcie to ja byłam główną bohaterką, która walczy o swoje.
Marek nie szukał kontaktu. Nie zadzwonił. Nie przyszedł. I może to było najlepszym dowodem na to, że podjęłam słuszną decyzję. Bo jeśli trzeba uciekać do byłej żony, żeby się poczuć sobą, to może nigdy się tym prawdziwym sobą nie było. A przynajmniej nie przy mnie.

Z Klaudią już się nie widuję. Sara powiedziała, że powinnam ją nienawidzić, ale ja... nie potrafię. Może nawet jestem jej wdzięczna. Bo pokazała mi coś, czego sama nie miałam odwagi zobaczyć. Czasem tylko, kiedy wracam wieczorem z pracy, myślę o Marku. Czy znów wyjechał? Czy siedzi sam i parzy herbatę w jednym z tych kubków, które kiedyś kupiliśmy razem?
A potem sobie przypominam: mnie tam już nie ma. I spływa na mnie ulga.

Bo czasem odejście nie jest końcem. Jest początkiem czegoś nowego. Drogą do odnalezienia samej sobie. Nawet jeśli z początku to tak bardzo boli.

Daria, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama