„Mąż zrobił mi niespodziankę przed świętami. Spakował moje rzeczy i wyrzucił mnie z domu razem z dziećmi”
„– Chcę, żebyś wiedziała, że to nie była decyzja z dnia na dzień – zaczął. – My z Kają... jesteśmy razem od kilku miesięcy. Nie chciałem cię ranić. Dom jest na mnie, ale nie chcę być dla ciebie okrutny. Wynająłem ci mieszkanie. Właśnie kończy się remont. Chcę, żebyś tam zamieszkała. Będziemy dzielić się opieką nad chłopcami. Będę płacił alimenty. Możesz zatrzymać auto”.

To wspomnienie mam w głowie do dziś. Śnieg wtedy nie padał, choć był grudzień. Grudzień w podstawówce, tuż przed Mikołajkami. Siedziałam na ławce na szkolnym boisku, gdy podeszła do mnie Kaja – w białych rajstopkach i czerwonej kurtce, nowiutkiej, błyszczącej. Powiedziała, że podoba jej się mój piórnik z Kubusiem Puchatkiem. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już trzymała go w dłoni. Wyrwała. Potem przeprosiła, bo mama kazała, ale nie zapomnę tej jej miny. Tego niezadowolenia, że musi udawać skruchę.
Miałyśmy wtedy po siedem lat. I przez kolejne trzydzieści byłyśmy nierozłączne. To ja się śmiałam, że skoro zabrała mi piórnik, to pewnie kiedyś zechce mi zabrać i sukienkę na studniówkę. I chłopaka. I może jeszcze całe życie. Tylko że wtedy to były żarty. Nie sądziłam, że właśnie tak się stanie.
Kaja była moją powierniczką, wsparciem w chwilach, gdy traciłam grunt. Ja byłam cicha, bardziej nieśmiała. Kaja – energiczna, z uśmiechem i tysiącem pomysłów na minutę. Podziwiałam ją. A ona brała ode mnie wszystko, co mogła. Kiedyś piórnik. Później sukienki. Kosmetyki. Bluzki. Aż w końcu wzięła coś, czego nie powinna.
Ułożyłam sobie życie, ona nie
Kaja zmieniała facetów częściej niż kolor paznokci. Raz lekarz, raz grafik, raz barista z modnej kawiarni. Każdy miał coś nie tak. Za niski, za nudny, za mało ambitny, za czuły. Śmiała się, że „jeszcze znajdzie tego idealnego”. Ja słuchałam i kiwałam głową, choć w środku czułam się zmęczona tym jej wiecznym kręceniem się w kółko.
Gdy poznałam Pawła, spojrzała na mnie dziwnie.
– Serio? Ten? – zapytała, unosząc brwi. – Przecież on wygląda jakby był z wydziału informatyki, a nie z twoich marzeń.
Pawła poznałam na szkoleniu. Nie był królem parkietu, ale miał w sobie spokój, który mnie przyciągnął. I ciepło. To on pierwszy powiedział, że chce mieć rodzinę, dzieci, dom z ogrodem. Ja jeszcze nie byłam pewna, ale jego pewność mnie przekonała.
Kaja zorganizowała mi wieczór panieński. Hucznie, jak lubiła. Tyle że cały wieczór powtarzała z przesadnym współczuciem:
– No to koniec, Aneta. Żegnaj, wolności! Witaj w świecie pieluch, obiadków i męża w dresie.
A potem... potem wszystko działo się tak szybko. Ślub, kredyt, dom. Gdy planowaliśmy wykończenie, Kaja wtrącała się do każdego detalu:
– Daj coś błyszczącego, nie bądź taka nudna. Facet musi mieć na co popatrzeć, jak wraca z pracy.
Przychodziła często, niby pomagać. Czasem z ciastem, czasem tylko pogadać. Lubiła nasze dzieci – bliźniaki. Wydawało się, że naprawdę cieszy się naszym szczęściem. A ja? Ja myślałam, że jestem jedynym stałym punktem w jej życiu. A chyba po prostu byłam dla niej zbyt wygodna. I miałam coś, czego ona zapragnęła.
Mieliśmy swój rytm
Z czasem życie z Pawłem stało się po prostu przewidywalne. Rano śniadania, potem praca, dzieci, zakupy, kolacja, film. Nic wielkiego. Nic zaskakującego. Ale też – żadnych dramatów. Po latach związków, które przypominały emocjonalny rollercoaster, ten spokój był dla mnie błogosławieństwem.
Paweł pracował w dużej firmie, długo siedział przy komputerze, często wracał zmęczony, ale czuły. Zawsze pytał, jak minął mi dzień, chociaż nie zawsze słuchał odpowiedzi do końca. A ja? Zajęta domem, dziećmi, czasem czytająca książki w wannie, wieczorami z serialem i kieliszkiem wina. Seks? Może raz, dwa w miesiącu. Ale nikt się nie skarżył. Mieliśmy swój rytm. Ułożony. Wspólny.
Kaja pojawiała się coraz częściej. Najpierw po prostu na kawę. Potem przypadkiem pomagała Pawłowi przy organizacji firmowych eventów, bo niby znała się na grafice. Potem zaczęła pracować w jego firmie. Początkowo mówiła, że to tylko tymczasowo – potrzebuje pieniędzy, a że „Paweł to taki dobry facet”, to jej pomoże. Miałam mieszane uczucia, ale nie chciałam wyjść na zazdrosną żonę.
Na moje 35. urodziny zrobiłam domówkę. Mnóstwo ludzi, śmiech, dobre jedzenie, dzieci pochowane z popcornem w sypialni. A Kaja i Paweł? Siedzieli na tarasie z winem. I śmiali się tak, jakby świat poza nimi nie istniał. Wtedy byłam ślepa, a oni dobrze się maskowali.
To była podwójna zdrada
Był 23 grudnia. Dom pachniał przyprawami, pierniki stygły na kratce, a ja ugniatałam ciasto na sernik, mając mąkę we włosach i telefon przy uchu. Paweł nie odbierał. Już dawno miał być w domu, mieliśmy razem ubierać choinkę z chłopcami.
Najpierw pomyślałam, że coś się stało. Może wypadek? Zawał? Serce mi waliło. Próbowałam dodzwonić się do sekretariatu w jego firmie – wszyscy już wyszli. Było ciemno, zimno i niepokój ściskał mi gardło. Chwyciłam kurtkę, kluczyki i pojechałam do biura Pawła. Zaledwie piętnaście minut drogi. Nigdy wcześniej nie podejrzewałam, że ta droga może zmienić wszystko.
Wchodząc do budynku, zauważyłam światło na piętrze. Ktoś był w środku. Na korytarzu cisza. I wtedy zobaczyłam najpierw jej włosy. Zawsze te same – długie, rozpuszczone, blond, z idealną falą, której tak jej zazdrościłam. Kaja. A potem zobaczyłam mojego męża bez koszuli. Pochylonego nad nią. Jej śmiech. Jego dłonie na jej skórze. Zamarłam.
Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam wydać z siebie głosu. Nie wiem, co mówili. Nie pamiętam. Jakieś „to nie tak”, „posłuchaj”, „Aneta, zaczekaj”. Ale ja już niczego nie słyszałam. W jednej sekundzie wróciły wszystkie wspomnienia – piórnik z dzieciństwa, znikające sukienki, jej sztuczny zachwyt nad moim ślubem, spojrzenia, które ignorowałam. To była ona. Znowu. Tyle że teraz wyrwała mi już nie piórnik, a całe życie.
Byłam w szoku
Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. Prowadziłam jak we śnie. Palce miałam zaciśnięte na kierownicy, sernik został na blacie. W środku było cicho. Dzieci zawiozłam do teściów, miały wrócić dopiero na Wigilię. Dobrze. Nie chciałam, żeby widziały mnie w takim stanie.
Paweł wrócił po godzinie. Spokojny. Ubrany. Jakby wyszedł tylko po mleko.
– Aneta, usiądź, porozmawiajmy – powiedział, tonem, jakim mówi się do klienta, który zadaje niewygodne pytanie.
Usiadłam. Bo byłam zbyt oszołomiona, żeby uciec.
– Chcę, żebyś wiedziała, że to nie była decyzja z dnia na dzień – zaczął. – My z Kają... jesteśmy razem od kilku miesięcy. Nie chciałem cię ranić. Dom jest na mnie, ale nie chcę być dla ciebie okrutny. Wynająłem ci mieszkanie. Właśnie kończy się remont. Chcę, żebyś tam zamieszkała. Będziemy dzielić się opieką nad chłopcami. Będę płacił alimenty. Możesz zatrzymać auto.
Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że to mówi mój czuły, przewidywalny Paweł, który robił mi herbatę, gdy bolał mnie brzuch, i tulił do snu, gdy byłam chora. Teraz siedział przede mną jak prawnik. Jak ktoś, kto wygrał, bo miał plan i był przygotowany.
Święta spędziłam z dziećmi u moich rodziców. A on zamieszkał z Kają. W naszym domu. W tym, który urządzałam z miłością. W łóżku, które wybierałam dla nas. Teraz to było ich. Chłopcy lubią Kają. Znają ją całe życie. Nie rozumieją. A ja nie wiem, jak im powiedzieć, że „ciocia” to teraz ich nowa „mama”.
Wszystko się zmieniło
Minęło pół roku. Sześć miesięcy od tamtej Wigilii, która wszystko mi zabrała. I choć pierwszy tydzień spędziłam na podłodze nowej kawalerki, patrząc w sufit i nie czując nic poza wstydem i żalem, to teraz stoję na własnych nogach.
Mieszkanie jest małe, ale jasne. W kuchni mam stół, który sama skręcałam. Kanapę wyciągnęłam z piwnicy mojej mamy. Znowu piję kawę z kubka, który kiedyś dostałam od dzieci na Dzień Matki. Teraz smakuje lepiej niż kiedykolwiek.
Paweł dotrzymał słowa. Płaci alimenty, chłopców widuje regularnie. Staram się nie zadawać pytań, gdy mówią, że „ciocia Kaja” robiła z nimi pierogi. Przełykam ślinę i zmieniam temat. Czasem zastanawiam się, czy Paweł kiedykolwiek mnie kochał. A może to ja nie chciałam widzieć prawdy? Może przyjaźń z Kają zbyt długo przysłaniała mi zdrowy rozsądek?
Przestałam ją blokować na komunikatorach. Widzę jej zdjęcia – z Pawłem, z dziećmi, z uśmiechem. Wyglądają jak rodzina. Moja była rodzina. Nie klikam, nie komentuję. Już nie płaczę.
Aneta, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż pojechał po choinkę do lasu i już nie wrócił. Od 5 lat czekam na niego w każde Boże Narodzenie”
- „Co roku siostra przyjeżdża z rodziną na święta. Nic nie robią i traktują nasz dom jak darmowy hotel”
- „Pierwsza Wigilia u rodziców mojego chłopaka miała być nowym etapem w naszym związku. Okazało się, że to początek końca”

