Reklama

Wakacje osiem lat temu miały być nasze. Rodzinne, spokojne, z grillem na tarasie, zapachem róż i lodami po obiedzie. Miałam nawet nadzieję, że Alan znowu zacznie się uśmiechać. Od jakiegoś czasu był zamknięty w sobie, zbywał mnie półsłówkami, ale tłumaczyłam to zmęczeniem pracą. Był środek lipca. Słońce prażyło, dzieci bawiły się w basenie ogrodowym. Alan pomagał Krzyśkowi napompować koło ratunkowe. Patrzyłam na nich z werandy i coś ścisnęło mnie w żołądku. Coś było nie tak.

Wieczorem, kiedy dzieci poszły spać, usiadł obok mnie. W rękach trzymał kieliszek wina, którego nawet nie tknął.

– Maja, musimy porozmawiać.

– Co się stało?

– Odchodzę. Już od dawna jestem z kimś innym.

Patrzyłam na niego, nie mogąc uwierzyć. A on mówił dalej, że Monika, koleżanka z firmy, jest w ciąży, że nie umiał się do tego przyznać wcześniej, że żałuje, ale musi być uczciwy. Chciałam krzyczeć, rzucać talerzami, ale nie mogłam wykrztusić słowa.

Dzieci miały nową siostrę

Po odejściu Alana życie musiało toczyć się dalej – chociaż nic już nie było takie samo. Wróciliśmy z dziećmi z działki wcześniej, niż planowaliśmy. Julia była cicha, Krzyśka dręczyły pytania, na które nie miałam odpowiedzi. Sama przez pierwsze tygodnie funkcjonowałam jak automat – gotowanie, zakupy, pranie, sen bez snu.

Alan odwiedzał dzieci regularnie. Nie robiłam scen, choć serce pękało za każdym razem, gdy przychodził z nowym zapachem perfum i tą ulgą w oczach, jakby wreszcie uwolnił się z jakiegoś ciężaru. A potem Monika urodziła. Córkę – Laurę. I moje dzieci nagle miały nową siostrę.

Mamo, Laura jest taka fajna – zachwycała się Julia po wspólnym spacerze. – Ma uroczy śmiech. I czka, jak się śmieje!

– Mamo, może tu kiedyś przyjechać? – zapytał Krzysiek niepewnie.

Zatkało mnie. Ale nie mogłam im tego zabronić. Przecież to ich siostra. I choć każda wizyta Laury w naszym domu przypominała mi, że Alan założył gdzie indziej nową rodzinę, nie dawałam po sobie poznać, jak to boli. Z czasem naprawdę ją polubiłam. Była urocza. Patrzyłam na nią. Na Julkę, która ją nosiła na barana. Na Krzyśka, który robił z nią budowle z klocków. I zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że dziecko, które przyszło na świat w wyniku zdrady, potrafiło tak łatwo wkraść się do mojego serca.

Alan był przerażony

To była duszna sobota pod koniec sierpnia. Julia nocowała u koleżanki, Krzyśka zaproszono na urodziny sąsiada. Zostałam sama w domu. I wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Alan. Stał w progu przemoczony od niespodziewanej burzy, z rozwianymi włosami i jakimś dziwnym niepokojem w oczach. Wpuściłam go odruchowo.

– Maja… muszę z tobą porozmawiać – zaczął. – To ważne.

Zamilkł na chwilę, po czym dodał:

– Monika jest chora. Rak trzustki. Lekarze dają jej kilka miesięcy. Może mniej.

Usiadłam bez słowa. Mówił dalej – że się boi, że nie wie, jak Laura to przeżyje. Że Monika nie chce szpitala, chce być z bliskimi. A potem spuścił wzrok i wyszeptał:

– Nie wiem, jak to zabrzmi… Ale czy mogę liczyć na twoją pomoc?

Nie od razu odpowiedziałam. Ale po chwili przytaknęłam. Moje dzieci kochały Laurę. A ja... nie miałam w sobie już nienawiści. Zaczęliśmy pomagać – ja, Julia, Krzysiek. Robiliśmy zakupy, przychodziliśmy wieczorami, zabieraliśmy Laurę. Przez ten czas widziałam, jak Alan się zmienia. Stał się cichy, obecny, bardziej troskliwy. Gdy Monika odeszła w lutym, byliśmy wszyscy na pogrzebie. Trzymaliśmy Laurę za ręce. I ja też płakałam.

Poprosił o drugą szansę

Po pogrzebie Moniki życie zaczęło się na nowo układać, choć nikt nie wiedział jeszcze jak. Laura coraz częściej była u nas. Julia traktowała ją jak młodszą siostrę, Krzysiek czasem się złościł, że musi dzielić zabawki, ale potem cichutko siadał obok niej i tłumaczył zasady swoich gier.

Alan zwoził do mnie rzeczy Laury – najpierw książeczki, potem ulubiony kocyk, w końcu jej ubranka. Nic nie mówił wprost, ale widziałam to – przygotowywał grunt. Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, a ja myłam kubki po kakao, wszedł do kuchni i usiadł.

– Maja… chciałem ci powiedzieć, że wiem, jak bardzo cię zraniłem. I że żadne „przepraszam” tego nie cofnie. Ale... chciałbym wrócić. Nie do tamtego życia. Do tego, co mamy teraz. Tylko razem.

Wpatrywałam się w niego dłuższą chwilę. Mężczyzna, który kiedyś mnie zostawił, dziś prosił o miejsce przy naszym stole. Nie był już tym samym facetem. Mniej pewny siebie, mniej dumny. Ale bardziej prawdziwy.

– Nie wiem, czy potrafię – szepnęłam. – Nie chcę znowu cierpieć. I nie wiem, czy kiedykolwiek ci zaufam.

Nie proszę o wszystko od razu. Tylko o szansę. Dla Laury, dla dzieci. Dla nas.

Spojrzałam na kubek, który trzymałam w dłoniach. A potem, bardzo powoli, pokiwałam głową.

Mamy nową rodzinę

W czerwcu Alan zaproponował wspólny wyjazd w góry. Tydzień razem – ja, on, dzieci i Laura. Zarezerwował domek z kominkiem i tarasem, daleko od miasta. Miałam wątpliwości, ogromne. To miały być pierwsze takie wakacje od lat. Z nim. Z tą nową wersją naszej rodziny.

Dzieci były zachwycone. Julia planowała wędrówki i wieczorne gry, Krzyśkowi marzyły się sanki, a Laura chciała tylko spać w „dużym łóżku obok Julci”. A ja…? Pakowałam walizki, jakbym szła na egzamin. Bałam się, że coś pęknie, że nie wytrzymam od wspomnień.

Ale pierwszy dzień minął spokojnie. Alan gotował obiad, dzieci krzyczały na zmianę „mamo!” i „tato!”. Wieczorem usiedliśmy przy kominku – z herbatą i kocami, jakby to był zwykły, ciepły dom. I pierwszy raz od lat poczułam się naprawdę spokojna.

Drugiego dnia Krzysiek złapał mnie za rękę, szepnął:

– Fajnie, że jesteśmy razem.

A kiedy Laura przytuliła się do mnie w drodze na spacer i zapytała:

Ciociu Maju, kocham cię.

– Ja ciebie też, malutka – odpowiedziałam, nie patrząc na Alana, który stał tuż za nami.

Wieczorem Alan wyjął z kieszeni coś małego. Nie pierścionek. Kluczyk.

– To do mojego mieszkania – powiedział. – Ale jeśli kiedykolwiek uznasz, że warto… zamienimy go na jeden wspólny.

Nie odpowiedziałam. Ale tego wieczoru przytuliłam się do niego sama, bez przymusu. I nie uciekłam.

Maja, 44 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama