Reklama

Byłam po trzydziestce, miałam kilkuletniego syna i serce w kawałkach. Ludzie mówili, że „czas leczy rany”, ale ja tylko coraz mocniej czułam, jak bardzo mnie boli. Miałam kiedyś rodzinę. Byłam zakochana. Wierzyłam, że to będzie na zawsze.

Poznałam Artura przypadkiem, gdy w moim samochodzie zgasł silnik na stacji benzynowej. Pomógł, uśmiechnął się, a potem zaprosił mnie na kawę. To miała być jedna kawa. Potem było ich więcej. Wprowadził się do mnie, razem malowaliśmy pokój dla dziecka. Cieszył się na narodziny Antosia. Nosił mnie na rękach, kiedy miałam skurcze i kręgosłup bolał od brzucha.

Ale potem coś się zmieniło. Coraz częściej milczał, wracał późno, uciekał wzrokiem. Wmawiałam sobie, że to zmęczenie. Że wszystko się ułoży. Nie ułożyło się. Zostawił mnie.

Odszedł z dnia na dzień

To był wtorek. Zwyczajny dzień. Antoś oglądał bajkę, a ja szykowałam kolację. Artur wszedł do mieszkania cicho, jakby próbował się nie narzucać. Usiadł w kuchni, nie zdjął kurtki. To już było podejrzane.

Coś się stało? – zapytałam, odwracając się od garnka.

– Muszę z tobą poważnie pogadać – odpowiedział krótko.

Usiadłam naprzeciwko. Serce zaczęło mi łomotać, choć jeszcze nie wiedziałam dlaczego.

– Julia… ja… Nie potrafię już tak żyć. Muszę odnaleźć siebie.

Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

– Co to znaczy? – zapytałam, śmiejąc się nerwowo. – Rzucasz mnie czy co? – zapytałam żartem, ale zaraz mina mi zrzedła.

Nie odpowiedział. Wbił wzrok w ścianę.

– Mów coś, do cholery! – głos mi zadrżał.

– Po prostu… nie czuję się już dobrze w tym układzie. Nie chcę cię ranić. Potrzebuję przestrzeni. Muszę się zastanowić.

– Masz dziecko, Artur. Masz rodzinę. Nie jesteś nastolatkiem z kryzysem tożsamości!

Milczał. Wstał. Podszedł do Antosia, pogłaskał go po głowie i wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Zostałam z rozgotowanym makaronem i pięcioletnim dzieckiem, które za kilka dni miało pytać: „Mamo, kiedy tata wróci?”.

Dzwoniłam do niego. Pisałam. Prosiłam, żeby przyszedł porozmawiać. Odpowiadał chłodno, zdawkowo. Mówił, że „potrzebuje czasu”. Że „nie wie, co czuje”.

W nocy nie spałam. Patrzyłam na telefon i wyobrażałam sobie, że zaraz zadzwoni i powie, że to pomyłka, że wraca, że kocha. Ale telefon milczał. Z czasem przestał odbierać. Zaczął znikać też z życia Antosia. Wymyślał, że jest zajęty, że coś mu wypadło.

Chodziłam do pracy jak cień, a potem wracałam do pustego mieszkania i pytałam siebie: co zrobiłam nie tak?

Zaczęłam coś podejrzewać

Na początku nie chciałam tego widzieć. Wmawiałam sobie, że to przypadek. Że moja siostra, Klaudia zawsze była trochę… dziwna. Tajemnicza. Wiecznie z nosem w telefonie. Ale coś zaczęło się nie zgadzać.

Z dnia na dzień przestała się odzywać, przestała do mnie pisać. Zniknęły nasze pogaduchy o głupotach, serialach i nowych butach. Zamiast tego – chłodne „cześć”, dziwne milczenie. Jakby mnie unikała. Zaczęłam coś podejrzewać. Ale nie miałam dowodów. Do pewnego czasu.

Siedziałam wieczorem w łóżku, Antoś już spał. Przeglądałam zdjęcia na aplikacji. I wtedy… ta fotka. Z wakacji. Dwa kieliszki wina, stopy na piasku. I dłoń. Ręka. Zegarek, który znałam aż za dobrze. Artura. A zdjęcie wrzucone przez moją własną siostrę.

Zamarłam. Przesunęłam ekran wyżej. Kolejne zdjęcie. Klaudia w okularach przeciwsłonecznych, na jego motocyklu. Podpis: „czasem życie zaskakuje”. Poczułam, jak zalewa mnie zimno. Nie spałam już tej nocy.

Rano spotkałam ją pod domem mamy. Stała z kawą w dłoni. Patrzyła w telefon, udając, że mnie nie widzi.

– Klaudia – powiedziałam ostro.

Podniosła wzrok. Nerwowy uśmiech.

– Cześć, co tam?

Chcesz mi coś powiedzieć?

– Nie bardzo rozumiem…

Spotykasz się z Arturem?

Zacisnęła usta. Wzruszyła ramionami.

– Julia… nie wiem, o co ci chodzi.

– Dobrze wiesz. Widziałam zdjęcia.

Oczy jej pociemniały. Ale nie zaprzeczyła, ani nie potwierdziła.

– To nie tak, Julka… – rzuciła.

– A jak? Że najpierw mnie zostawił, a potem wlazł do twojego łóżka? Czy odwrotnie?

– Julia…

– Może lepiej nic nie mów. Nie teraz. I nie tłumacz się. Już ci nie ufam.

Odeszłam, trzęsąc się ze złości. Nie powiedziała tego wprost, ale już wiedziałam. Coś było między nimi. Może od dawna.

Własna rodzina mnie zdradziła

To przyszło od Asi. Mojej dawnej koleżanki z liceum, z którą nie gadałam od lat. Napisała nagle na komunikatorze: „Julia, nie wiem, czy powinnam się wtrącać, ale widziałam Klaudię z Arturem. Są razem. Oficjalnie. Wiesz o tym?”.

Zatkało mnie. Otworzyłam wiadomość i czytałam ją w kółko. Oficjalnie? Nie przypadkiem. Nie chwilowo. Oficjalnie.

Zadzwoniłam do mamy. Musiałam. Nie żeby się poradzić. Chciałam usłyszeć, że ona też jest w szoku. Że nic nie wiedziała. Że Klaudia ją oszukała.

Ale kiedy zapytałam, czy wie, matka zamilkła. Zbyt długo.

– Mamo… czy ty wiedziałaś?

– Julia… nie chciałam cię ranić.

– Od jak dawna?

– Parę tygodni. Myślałam, że to się rozpadnie. Że on wróci. Że Klaudia się opamięta.

– I nic nie powiedziałaś?

– Wiesz, czasem lepiej nic nie mówić…

– Nie. Czasem trzeba powiedzieć. Szczególnie, kiedy twoja córka jest okłamywana przez drugą córkę. I przez własną matkę!

Rzuciłam telefon. Ręce mi się trzęsły. Czułam się tak, jakby ktoś mnie wdeptał w ziemię.

Następnego dnia pojechałam do mamy do domu. Klaudia tam była. Siedziała na kanapie i jadła ciasto. Jakby nic się nie stało.

– Naprawdę? Tak tu sobie siedzisz? – zapytałam bez powitania.

Podniosła wzrok. Widziałam, że była przygotowana na tę konfrontację.

– Julia, ja nie chciałam, żeby tak wyszło…

– Ale wyszło. Zostawił mnie dla ciebie. I ty to przyjęłaś jak prezent pod choinkę.

– To nie było planowane.

– A może było. Może flirtowaliście, kiedy jeszcze byliśmy razem?

– Nie mów tak.

– Wiesz co? Nawet już nie jestem zła. Po prostu… gardzę tobą.

Matka siedziała obok. Milczała. A potem powiedziała:

– To było niesprawiedliwe. Klaudia też zasługuje na szczęście…

Wybuchłam śmiechem. Nerwowym. Pustym.

Moim kosztem? Ja już na nie nie zasługuję?

Wyszłam. Trzasnęłam drzwiami. I po raz pierwszy pomyślałam, że nie mam rodziny.

We mnie aż się gotowało

Nie uciekłam. Nie spakowałam walizek, nie wsiadłam do pociągu w stronę nieznanego. Zostałam. Bo ja miałam Antosia. Ktoś musiał mu robić kakao o szóstej rano i pomagać zapiąć kurtkę przed przedszkolem.

Tylko że coś się we mnie skończyło. Ludzie mówili: „jesteś dzielna”, „dasz radę”. A ja tylko kiwałam głową, jakby ktoś właśnie tłumaczył mi równanie matematyczne, którego i tak nie rozumiem. Nie czułam się dzielna. Czułam się porzucona. Zdeptana.

Najgorsze były weekendy. Kiedy Antoś jechał do Artura. Klaudia zamieszkała z nim. Mój syn zasypiał w łóżku, obok którego stała jej toaletka. Wracał i mówił:

Ciocia Klaudia ma takie śmieszne perfumy, mamo. Pachną jak lizak!

Parzyło mnie to od środka.

– A tatuś mówił, że pojedziemy razem nad jezioro. Ciocia też się cieszy.

Uśmiechałam się sztucznie.

Wieczorami siedziałam przy oknie z herbatą, przeglądając zdjęcia. Ze starego folderu, którego nie miałam odwagi usunąć. Artur trzymający noworodka na rękach. Klaudia, jeszcze wtedy „ukochana siostra”, która robiła zdjęcia do ramki „kochana ciocia”.

Czasem pisałam wiadomości, których nigdy nie wysłałam. Do niej. Do niego. Do mamy. Przypominałam sobie rozmowy sprzed miesięcy. Te wszystkie momenty, kiedy coś przeczuwałam, ale zignorowałam.

Nie mogłam spać. Zaczęłam gadać do siebie. Szeptem. Jak wariatka.

– Julia, weź się w garść. To tylko zdrada. To tylko koniec zaufania. To tylko upadek rodziny.

I śmiałam się. Głucho. Potem płakałam. Wiedziałam, że to dopiero początek.

Dręczyło mnie jedno pytanie

Zadzwonił tydzień później. Głos miał jak zwykle spokojny, jakby rozmawiał z koleżanką z pracy.

Mogę wpaść, zobaczyć Antosia? Tylko na chwilę.

– Jasne – odpowiedziałam chłodno. – Ale ja chcę z tobą porozmawiać.

Przyszedł wieczorem. Antoś rzucił mu się na szyję, jakby nic się nie stało. Dla niego nic się nie stało. Miał tatę, którego kochał i to wystarczało.

Usiadłam z Arturem w kuchni. Nie spojrzałam mu w oczy. Patrzyłam w blat.

Dlaczego akurat ona?

Westchnął. Ten dźwięk wywołał we mnie falę wściekłości. Jakby się męczył tym pytaniem.

– Nie planowałem tego. To się po prostu… stało. Klaudia była obok. Wysłuchała mnie. Zrozumiała.

– A ja? Ja też byłam obok. Też słuchałam. Przez całe lata.

– Ale przestaliśmy się dogadywać. Było między nami… zimno.

– Zimno? Artur, ja byłam zmęczona. Miałam niemowlaka przy piersi i drugi etat w domu. A ty? Ty miałeś pretensje, że nie mam ochoty na seks, jakbyśmy byli z katalogu mebli.

Zamilkł. Wreszcie spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam, że nie czuje wstydu. Czuł ulgę.

– Z Klaudią... jest mi lekko. Jakbym zaczynał od nowa.

Uśmiechnęłam się gorzko.

Bo była pustą kartką, a ja byłam książką, której nie chciałeś czytać.

Milczał.

– Nie zabronię ci widywać Antosia. Ale nie oczekuj, że będziemy udawać normalną rodzinę.

– Wiem. I dziękuję, że nie robisz problemów.

– Nie robię problemów? Artur, ty jesteś problemem.

Wstałam. Otworzyłam drzwi. Wyszedł, nie mówiąc „do widzenia”.

Zamknęłam je za nim z ulgą. Po raz pierwszy poczułam, że mam dość patrzenia, jak ktoś po mnie depcze.

Julia, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama