Reklama

Miałam 33 lata i sądziłam, że wszystko w moim życiu zmierza w dobrą stronę. Mąż, dziecko, stabilna praca i ukochany dom w malowniczym pensjonacie jego rodziców nad morzem. Wydawało mi się, że złapałam Pana Boga za nogi i naprawdę jestem bezpieczna. Kochałam Tomka, a Oleńka była moim oczkiem w głowie. Miałam poukładaną codzienność i każdy kolejny dzień zaczynałam z uśmiechem.

Oczywiście moje życie nie było sielanką znaną z kartek romantycznych powieści. Ale czyje takie jest? Czasami pojawiały się problemy, drobne sprzeczki, gorsze chwile. Zawsze udawało się nam jednak dojść do porozumienia. Wydawało mi się, że z mężem gramy do jednej bramki. Nagle jednak okazało się, że moja szczęśliwa codzienność nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Że to była tylko gra pozorów i bajka układana jedynie w mojej głowie. A Tomek wcale nie chciał być moją bezpieczną przystanią na zawsze.

Spotkaliśmy się nad morzem

Swojego przyszłego męża poznałam, gdy przyjechałam z przyjaciółką na długi weekend nad Bałtyk. Byłam studentką, która dzieliła swoje życie pomiędzy uczelnię, spotkania ze znajomymi i dorywcze prace wykonywane na zlecenie. Teraz muszę przyznać, że byłam wówczas nieco naiwna. Ale która dwudziestolatka nie jest? Razem z Moniką zatrzymałyśmy się w pensjonacie należącym do rodziców Tomasza. Miejsce to było urocze, naprawdę przytulne, a przy tym nie rujnowało naszych studenckich kieszeni. Czego mogłam chcieć więcej?

On – syn właściciela. Pewny siebie, przystojny, wygadany, potrafiący oczarować dziewczynę. Wiedział, że jest atrakcyjny i potrafił zwrócić na siebie uwagę. Ja – zauroczona studentka z Krakowa, która zakochała się w jego uśmiechu, ciepłym niskim głosie i żartach, którymi potrafił doprowadzić mnie do łez ze śmiechu. Po prostu miłość, o której marzą wszystkie dziewczyny.

Ty to masz szczęście. Od razu trafiłaś na takiego faceta. A ja wciąż bujam się z jakimiś studenciakami, którzy sami nie wiedzą, czego chcą – Monia nieco zazdrościła mi uczucia, które nas dopadło, a ja tylko się uśmiechałam, bo również uważałam, że naprawdę dostałam fajny prezent od losu.

Z Tomkiem wymieniliśmy się numerami telefonów i nasza znajomość zaczęła się rozwijać. Początkowo spotykaliśmy się jedynie w weekendy, ale kilka miesięcy później obroniłam licencjat i magisterkę robiłam już na studiach zaocznych w Trójmieście.

Myślałam, że to los nas połączył

Tomasz mi się oświadczył, wręczając pierścionek podczas wieczornego spaceru po plaży. Byliśmy tylko my dwoje, piasek pod stopami, delikatny szum morza i księżyc, który akurat tej nocy był w pełni i rozświetlał łuną okolicę. Tomek uklęknął przede mną i wręczył mi piękny pierścionek z niebieskim szafirem.

„Mój ulubiony kolor” – pomyślałam wtedy naprawdę wzruszona.

Ech, do dzisiaj wspominam tę chwilę z rozrzewnieniem. Wesele urządziliśmy w pensjonacie teściów. Było kameralnie, ale pięknie – tylko bliska rodzina i przyjaciele. Spełniłam swoje marzenie o sukience w stylu boho i wianku uplecionym ze świeżych kwiatów w miejsce klasycznego welonu. Po ślubie zamieszkałam na stałe u Tomasza. Było dosyć miejsca, żeby wydzielić dla nas oddzielne mieszkanie.

– Jaki jest sens zaciągać kredyt na mieszkanie i zadłużać się na długie lata? Żeby spłacać ogromną ratę za klitkę w bloku? Gdy tutaj mamy wygodny dom z ogrodem i wszystko, czego potrzebujemy – przekonywał Tomek.

Przyznam szczerze, że nie musiał długo mnie namawiać. Teściowa już od dawna traktowała mnie niczym córkę, z teściem też dogadywałam się znakomicie. Do tego skończyłam turystykę i hotelarstwo, dlatego od razu mogłam rozpocząć pracę w zawodzie. I to nie od posady recepcjonistki czy pokojówki, ale od razu jednej z właścicielek nadbałtyckiego pensjonatu. Byłam naprawdę spełniona i szczęśliwa.

Nie było jak w bajce

Z czasem, gdy teściowa odeszła, to ja przejęłam większość obowiązków w domu i pensjonacie. Rezerwacja noclegów, składanie zamówień u dostawców, kontakt z gośćmi, księgowość, przygotowywanie śniadań, wspieranie pani Anieli, która zajmowała się u nas sprzątaniem. Byłam pewna, że obowiązki będziemy z mężem dzielić po równo.

Po jakimś czasie zauważyłam jednak, że on wcale nie ma serca do prowadzenia wspólnego pensjonatu. Tomek zajął się „rozwojem osobistym”, jak sam to nazywał.

Co to oznaczało w praktyce? Długie wycieczki rowerowe, basen, siłownię, czasem pomoc w ogrodzie. Najczęściej jednak wylegiwanie się z piwem na tarasie. Mój teść – Wiktor – wiedział, co się dzieje. Nie komentował, ale widział, co robi jego syn na co dzień. I, jak się później okazało, wszystko doskonale zapamiętał.

Potem pojawiła się ona

Nie zauważyłam tego od razu. Myślałam, że po prostu Tomek częściej wychodzi, potrzebuje więcej wolności, przestrzeni, o której od zawsze opowiadał. Tyle się mówi o wypaleniu mężczyzn po czterdziestce, którzy nagle dochodzą do wniosku, że swoje lata już mają i to ostatni dzwonek, żeby zrobić jeszcze w życiu coś ważnego. Może i jego dopadł kryzys wieku średniego?

Aż przyszedł ten wyraźny moment, bez wątpliwości. Pewnego dnia w bagażniku jego samochodu zauważyłam czerwone szpilki, a na kołnierzykach koszul wyraźnie zaczęłam wyczuwać zapach kobiecych perfum.

– Kochanie, wybieram się z chłopakami na kilka dni w góry, odpocznę – powiedział któregoś wieczoru, nawet nie patrząc mi w oczy.

– Z chłopakami? – zapytałam. – A który z nich nosi czerwone szpilki? Bartek? Czy może Adrian? – syknęłam wściekle.

Tomek po prostu zamilkł. To był pierwszy i ostatni raz, gdy próbował cokolwiek ukryć. Potem przyznał się, że się zakochał. W młodszej, energicznej i „pełnej pasji” dziewczynie, która „nadaje na tych samych falach”.

Odeszłam z godnością. Nie prosiłam go o drugą szansę, nie płakałam, nie błagałam. Ale łzy wylewałam nocami, śpiąc z naszą córcią w pokoju na poddaszu pensjonatu. Zaczęłam pakować się powoli. Wiedziałam, że pewnie niedługo będę musiała się stąd wyprowadzić. W końcu dom formalnie należał do teściów, dlatego po rozwodzie nie będę miała co tutaj robić. Tomasz najpewniej wkrótce przyprowadzi swoją nową kobietę i zaczną wspólne życie. Dla mnie nie będzie miejsca. To, że przez długi czas to głównie ja dbałam o ten biznes, nie miał przecież dla sądu żadnego znaczenia. Majątku teściów nikt nie oddaje, ot tak, synowej.

Tyle że los miał dla mnie inne plany.

Tego testamentu nikt się nie spodziewał

Pan Wiktor długo chorował. Wiedzieliśmy, że to kwestia miesięcy, może tygodni. Tomek zaczął częściej zaglądać do ojca, głównie po to, żeby „porozmawiać o przyszłości”. Czyli, jak się domyślałam, o podziale majątku. Pamiętam, jak kiedyś przypadkiem usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:

Ja i tak to wszystko przejmę, tato. Prawie jesteśmy z Patrycją po rozwodzie. Ona nie ma nic do naszego rodzinnego majątku.

– Naprawdę tak myślisz? – odpowiedział chłodno pan Wiktor. – A pomyślałeś o swojej córce? Mojej wnuczce? Zastanowiłeś się, co będzie z Olą?

– Daj spokój. Da się jej jakieś alimenty i tyle. Czego niby potrzebuje takie dziecko? Patrycja też może wziąć się do pracy i utrzymywać córkę, a nie polować na cudze pieniądze.

Kilka dni później teść zaprosił mnie do siebie. Był słaby, ale jego wzrok był przytomny i bystry. Dokładnie taki jak zawsze.

– Doskonale wiesz, że gdyby nie ty, pensjonat już dawno by się rozpadł. Jesteś silna, pracowita. I nie dałaś się złamać – zaczął mówić z wyraźnym wysiłkiem.

– Starałam się, jak mogłam – szepnęłam wzruszona, nie rozumiejąc, do czego zmierza. Niczego więcej się wtedy nie dowiedziałam.

Kilka tygodni później pan Wiktor zmarł. Pogrzeb był spokojny, skromny, a po nim nastąpiło odczytanie testamentu w kancelarii. Ja już miałam spakowane walizki, bo byłam pewna, że zaraz będę musiała się wyprowadzić z miejsca, które przez ostatnie lata uważałam za swój dom.

Nigdy nie zapomnę miny Tomka, gdy notariusz oznajmił, że cały pensjonat, dom, ziemia i część oszczędności zostały przepisane na mnie.

– Co to ma znaczyć?! – krzyknął. – Przecież to jest niezgodne z prawem!

Ojciec miał prawo rozporządzać swoim majątkiem dokładnie tak, jak chciał – odpowiedział spokojnie mecenas. – Pan otrzyma część pieniędzy ze spadku po swojej matce.

– To niemożliwe, zaskarżę ten testament. Ojciec był już poważnie chory, pewnie nie wiedział, co robi – Tomek pieklił się tak głośno, że notariusz i jego sekretarka musieli go uspokajać.

– Był w pełni władz umysłowych, gdy podpisywał testament. Zaznaczył, że to właśnie ta pani była przez ostatnie lata jego jedynym oparciem – dodał urzędnik, spoglądając wymownie na mojego byłego już wtedy męża.

Nie powiedziałam ani słowa. Nie musiałam. Teść zadecydował za mnie. Miałam łzy w oczach.

Życie potrafi zaskakiwać

Minął rok. Pensjonat działa jak nigdy wcześniej. Zatrudniłam dwie młode dziewczyny do pomocy, poszerzyłam ofertę, zaczęłam organizować warsztaty i kameralne koncerty. Goście wracają, polecają miejsce znajomym. Czuję się silna i naprawdę spełniona.

A Tomek? Zamieszkał z „pełną pasji” Anetką w wynajętym mieszkaniu w Gdańsku. Dostał jakieś pieniądze po swojej mamie, ale przy jego beztroskim stylu życia to kropla w morzu potrzeb. Próbował walczyć o część pensjonatu, ale wszystko było zabezpieczone. Teraz przyjeżdża co dwa tygodnie po naszą córkę. Bywa, że spogląda z tęsknotą na nasz ogród, rozjaśniony pięknymi lampkami i dziecięcym śmiechem.

Czy się mściłam? Nie. Czy wygrałam? Może nie w klasycznym sensie tego słowa. Ale dzisiaj, gdy stoję na tarasie pensjonatu z kubkiem kawy i słyszę śmiech gości, wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Że Tomasz nie wykorzystał właściwie szansy, którą postawiło przed nim życie.

A pan Wiktor? Gdzieś tam u góry, pewnie siedzi z kubkiem swojej ulubionej herbaty malinowej, kiwa głową i mruczy pod nosem:

– Dobra dziewczyna. Warto było.

Patrycja, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama