„Mąż został w domu, a ja pojechałam na dożynki. Za 9 miesięcy dowie się, jak się bawiłam bez niego”
„Radek objął mnie lekko, z szacunkiem, ale stanowczo. Pachniał wodą po goleniu i czymś jeszcze... czymś, co sprawiało, że serce zabiło mi mocniej. – Dobrze cię widzieć wśród ludzi – szepnął. – Ale Marek to głupi, że cię nie pilnuje”.

- Redakcja
Codzienność z Markiem przypomina raczej współlokatorstwo niż małżeństwo. Wstaje rano, robi sobie kawę, wychodzi do obory, potem do pola albo do swojego warsztatu. Czasem coś powie. Czasem coś zapyta. Ale to nigdy nie jest nic, co by mnie poruszyło.
– Znowu zapomniałaś o mleku – rzucił kiedyś znad gazety, kiedy wróciłam z zakupów zmęczona jak pies.
– Przecież ci mówiłam, że nie było w sklepie – odpowiedziałam z irytacją.
– No to mogłaś pojechać do miasteczka.
– Dla litra mleka?
Wzruszył ramionami i wstał od stołu, nawet nie kończąc śniadania.
Kiedyś było inaczej
Potrafił przynieść mi kwiaty z łąki, ot tak, bez okazji. Albo zrobić herbatę, kiedy bolała mnie głowa. Teraz? Jemy w ciszy. Śpimy w osobnych łóżkach, bo „kręgosłup go boli i musi mieć swoją przestrzeń”.
Wieczorami siadam na tarasie z herbatą i słucham świerszczy. I marzę... o czymś więcej. O tym, żeby ktoś mnie przytulił, żeby zapytał, jak się czuję. Żeby spojrzał na mnie tak, jakby naprawdę mnie widział. A nie tylko jak na dodatek do domu i gospodarstwa.
Czasem nawet mam wrażenie, że gdyby mnie zabrakło, Marek po prostu nauczyłby się gotować albo zatrudniłby sąsiadkę do sprzątania. I tyle.
– Co to za życie, Justyna – mówię do siebie w lustrze, zdejmując kolejną zszarzałą bluzkę i układając ją na stosie do prania.
Ale nic się nie zmienia. Bo jak coś zmienić, kiedy żyje się z dnia na dzień? Tyle że... tego lata pojechałam na dożynki sama. I wtedy wszystko zaczęło się sypać. Albo... zaczęło się w końcu dziać.
Pojechałam sama
– Jedź sama, mnie się nie chce – rzucił Marek, nawet nie odrywając wzroku od telewizora.
– Naprawdę? Nawet dożynki cię nie ruszają? Cała wieś będzie...
– No to niech będzie. Ktoś musi ogarnąć świnie.
Nie odpowiedziałam. Włożyłam sukienkę w kwiaty, tę, którą mama uszyła mi jeszcze na wesele kuzynki. W lustrze wyglądałam jakoś młodziej. I chyba nawet ładnie. Pociągnęłam rzęsy tuszem, coś rzadkiego w moim wykonaniu, i wyszłam.
Na placu było gwarno, kolorowo. Dzieci biegały z watą cukrową, orkiestra już stroiła instrumenty. W tłumie wypatrzyłam znajome twarze – Basia z sołtysem, Jagoda z narzeczonym.
Spotkałam sąsiada
Podeszłam do stoisk z pierogami, gdy usłyszałam:
– Justyna?
Odwróciłam się gwałtownie. To był Radek. Sąsiad zza drogi. Wdowiec od czterech lat. Nie widywaliśmy się często, ale kiedyś razem z Markiem przychodziliśmy do niego na grilla. Zawsze miał coś miłego do powiedzenia. Teraz patrzył na mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy.
– Ładnie wyglądasz – powiedział z uśmiechem, który prawie mnie rozbroił.
– Ty też nie najgorzej – zaśmiałam się, czując, jak coś we mnie drga. Jakieś dawno uśpione ciepło.
– Wypijesz coś? Na koszt gospodarza – mrugnął i podał mi plastikowy kubeczek.
Piliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. O dawnej szkole, o jego synu, o pogodzie, która nie może się zdecydować, czy już jesień, czy jeszcze lato. A potem zagrała kapela, i zanim się zorientowałam, byłam na parkiecie. Radek objął mnie lekko, z szacunkiem, ale stanowczo. Pachniał wodą po goleniu i czymś jeszcze... czymś, co sprawiało, że serce zabiło mi mocniej.
– Dobrze cię widzieć wśród ludzi – szepnął. – Ale Marek to głupi, że cię nie pilnuje.
Nie odpowiedziałam. Bo w tym jednym zdaniu było więcej czułości niż w ostatnich trzech latach mojego małżeństwa.
Zaprosił mnie do siebie
– Odprowadzę cię – zaproponował Radek, kiedy orkiestra zamilkła, a tłum zaczął się rozchodzić. – Sam też idę w stronę domu.
Szliśmy obok siebie w ciszy. Czułam lekki zawrót głowy – może od wina, a może od emocji, które za bardzo buzowały. Noc była ciepła, pełna cykania świerszczy i zapachu dojrzałego zboża. Gdy minęliśmy moją ulicę, nie zatrzymałam się.
– Jeszcze kawałek – powiedziałam cicho. – Mam ochotę na dłuższy spacer.
– To chodźmy.
Dotarliśmy pod jego dom. Zapalił światło na ganku i spojrzał na mnie z lekkim zawahaniem.
– Wypijesz coś? Nie musisz od razu wracać, co?
Weszłam. W kuchni pachniało drewnem i miętą. Usiedliśmy przy stole, śmiejąc się z czegoś, czego już nawet nie pamiętam. A potem zrobiło się cicho. Tylko jego spojrzenie się nie zmieniało – pewne, ciepłe, przenikliwe.
Brakowało mi czułości
– Justyna... – zaczął, ale urwał. – Ty chyba bardzo długo nie słyszałaś, że jesteś piękna, co?
Nie odpowiedziałam. Tylko pokiwałam głową. I wtedy mnie dotknął – najpierw dłonią, delikatnie, jakby pytał o zgodę. A potem... nie było już odwrotu.
Jego usta na moich, dłonie przesuwające się po ramieniu. Westchnienie, które wyrwało mi się z gardła. A potem jego ręce pod moją sukienką, mój głos, którego nie poznawałam. Nie była to miłość. To było coś pierwotnego, desperackiego, czułego i dzikiego zarazem. Pragnienie, żeby wreszcie ktoś mnie dotknął. Zobaczył. Pocałował tak, jakby mu zależało.
Po wszystkim leżałam z głową na jego ramieniu. Oddychał ciężko.
– Zasłużyłaś na coś więcej – powiedział cicho.
Nie odpowiedziałam. Bo to był jedyny moment w ostatnich latach, kiedy naprawdę czułam, że istnieję.
To mnie zaskoczyło
Minęło kilka tygodni. Przysięgałam sobie, że to był tylko jeden raz. Że zapomnę. Że wrócę do swojego życia, jakby nic się nie wydarzyło. Ale ciało pamiętało. Umysł też. I… spóźniał mi się okres.
Najpierw zrzucałam to na stres, pogodę, może wiek. Ale kiedy minął kolejny tydzień, kupiłam test. Schowałam go pod swetrem, jakbym kradła. W łazience ręce mi się trzęsły. Dwie kreski. Dwie.
– Nie... – wyszeptałam. – To niemożliwe.
Usiadłam na zimnych kafelkach. Serce waliło mi w uszach. Miałam ochotę rzucić tym plastikiem o ścianę, ale nie potrafiłam. Patrzyłam. Gapiłam się jak głupia.
„To nie może być Marka... To musiał być Radek”.
Zeszłam na dół, blada jak ściana. Marek siedział przy stole i smarował kromkę masłem. Spojrzał na mnie kątem oka.
– Wszystko w porządku?
– Nie wiem... – powiedziałam zbyt szczerze.
– Coś ci się śniło czy co? – mruknął, odgryzając kawałek chleba.
– Marek, możemy porozmawiać?
Wzruszył ramionami. – Teraz?
– No tak, teraz.
– A nie może poczekać do wieczora? Spieszę się do stodoły.
Patrzyłam na niego długo. Na jego twarz bez wyrazu, na dłonie – szorstkie od pracy, silne, ale nigdy nie trzymały mnie z czułością.
– Nieważne – powiedziałam i odwróciłam się do zlewu.
– No widzisz, jednak nie było nic pilnego – burknął i wyszedł.
A ja zostałam sama. Z testem w kieszeni. I z uczuciem, że coś we mnie się skończyło. Ale może... coś też się właśnie zaczęło?
Nie wiedziałam, co robić
Pojechałam do Radka następnego dnia. Bez zapowiedzi. Serce waliło mi jak młotem, kiedy stałam przed jego furtką. Usłyszał dzwonek i wyszedł w koszulce i jeansach, z lekko zmierzwionymi włosami.
– Justyna? Wszystko w porządku?
– Musimy porozmawiać – powiedziałam. Głos miałam cichy, ale pewny.
Wpuścił mnie do środka. Usiadłam przy tym samym stole, przy którym piłam z nim herbatę po dożynkach.
– Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie.
Przez chwilę w kuchni było zupełnie cicho. Potem Radek wziął głęboki oddech.
– I chcesz mi powiedzieć, że to... moje?
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale... Marek od miesięcy mnie nie dotykał.
Spojrzał na mnie z czymś, czego nie potrafiłam odczytać – może strachem, może wzruszeniem. Oparł łokcie na stole, zakrył twarz dłońmi.
– Justyna... ja nie wiem, co mam powiedzieć. Naprawdę. To mnie przerasta.
– Mnie też.
– Marek wie?
– Nie. I nie wiem, czy chcę, żeby się dowiedział.
Usiadł obok, ostrożnie, jakby się bał mnie dotknąć. Ale po chwili położył dłoń na mojej.
– Jeśli to moje dziecko... Nie ucieknę. Nie zostawię cię samej, rozumiesz?
Zacisnęłam powieki. Łzy same napłynęły do oczu. Od miesięcy, może lat, nikt nie mówił do mnie z takim spokojem i czułością.
– Boże... ja nie wiem, co robić, Radek...
– To nie musimy jeszcze wiedzieć. Ale nie jesteś sama, Justyna. Już nie.
I wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może to dziecko nie jest końcem. Może jest jakimś początkiem.
Justyna, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na pielgrzymce w sierpniu modliłam się o dziecko. Teraz mąż ogłosił cud, ale nie wie, że to nie jego nasionko”
- „Myślałam, że teściowa mnie lubi, aż usłyszałam, co mówiła o mnie mojej córce. Pierwszy raz poczułam się jak śmieć”
- „Pożyczyłam teściowej 10 tysięcy i to był błąd. Babsko bez honoru robi z siebie ofiarę losu, byle nie oddać mi kasy”

