„Mąż zmuszał mnie do oszczędzania na wszystkim. Sam w tym czasie spokojnie inwestował w inną kobietę”
„Pilnowałam zakupów jak księgowa. Kupowałam tańsze mleko, kaszę w promocji, mydło z najniższej półki. Nawet chleb piekłam sama. Adam powtarzał jak mantrę, że musimy odkładać, myśleć o przyszłości. Tylko jakoś nigdy nie widziałam, żeby on czegoś sobie odmawiał”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że żyję, jak trzeba. Dla dzieci. Dla rodziny. Dla Adama. Przez piętnaście lat naszego małżeństwa potrafiłam policzyć na palcach jednej ręki chwile, gdy robiłam coś tylko dla siebie. Kiedyś marzyłam o kursie florystyki – odpuściłam, bo przecież „nie czas na takie fanaberie”. Potem chciałam wymienić zimowy płaszcz – znów usłyszałam, że „teraz trzeba zaciskać pasa”. A więc zaciskałam.
Pilnowałam zakupów jak księgowa. Kupowałam tańsze mleko, kaszę w promocji, mydło z najniższej półki. Nawet chleb piekłam sama. Adam powtarzał jak mantrę, że musimy odkładać, myśleć o przyszłości. Tylko jakoś nigdy nie widziałam, żeby on czegoś sobie odmawiał.
Nowy płaszcz? Proszę bardzo. Służbowy laptop? Musi mieć. Telefon? Zawsze z tej najwyższej półki. Gdy raz zapytałam, skąd ma pieniądze, tylko parsknął śmiechem.
– Karolina, ty się nie znasz na firmowych sprawach.
Zamilkłam. Zawsze milczałam, gdy tak mówił.
Mój dzień był jak kalka
Rano dzieci do szkoły, potem praca na pół etatu w biurze rachunkowym, szybkie zakupy, obiad, pranie, zmywanie, lekcje. On wracał późno. Czasem w ogóle nie wracał – bo delegacja, bo projekt, bo spotkanie z klientem. A ja zostawałam z tym wszystkim sama.
Wieczorami siadałam w kuchni, piłam herbatę z torebki drugi raz zalewaną i patrzyłam przez okno. Czułam, jak moje życie przecieka przez palce. I jak sama znikam. Cichutko, powoli.
Pewnego dnia przyszła do mnie Marta, przyjaciółka z liceum.
– Ty się nie obraź, Karola, ale wyglądasz, jakbyś miała zaraz paść z wycieńczenia.
– Dziękuję – zaśmiałam się gorzko. – Przynajmniej wiem, że nie oszukuje mnie lustro.
– Co się dzieje? Adam cię jeszcze ciśnie z tym oszczędzaniem?
– Cały czas. Wiesz, co mi ostatnio powiedział? Że mogłabym prać ręcznie, żeby zaoszczędzić prąd.
– Aha. A sam pewnie znów kupił nową koszulę z metką?
– On się ubiera jak dyrektor, a ja muszę dwa razy obracać każdą złotówkę…
– A pytałaś go kiedyś, gdzie idą te pieniądze?
– Nie pytam. Boję się odpowiedzi.
Marta milczała przez chwilę. Potem sięgnęła po moją dłoń i ścisnęła ją lekko.
– Karolina… A może już pora się dowiedzieć?
Miałam podejrzenia
To miał być zwykły poranek. Taki jak wszystkie inne. Filiżanka herbaty, kanapki dla dzieci, pośpieszne pakowanie plecaków. Adam siedział już w aucie, miał jakąś ważną delegację. Mignęła mi tylko jego sylwetka za szybą. Garnitur. Zegarek. Nowa teczka.
Wróciłam do kuchni, zebrałam talerze i wtedy usłyszałam piknięcie z telefonu. Wiadomość e-mail. Spojrzałam z przyzwyczajenia, choć zwykle nie miałam na to czasu. Nadawca: bank. Temat: „Wyciąg miesięczny – rachunek bieżący Adam P.”
Zamarłam. Kliknęłam. Przecież mogłam. Zaczęłam przeglądać. Z początku wszystko wydawało się normalne – zakupy spożywcze, tankowanie. Ale potem…
1200 zł – SPA&Wellness Mazury
890 zł – restauracja
540 zł – butik odzieżowy
Zadrżała mi ręka. Butik? Przecież to ekskluzywny sklep z damską modą. Nigdy tam nie byłam, nawet nie wchodziłam – raz weszłam do galerii i zawróciłam, widząc ceny w witrynie. Wciągnęłam powietrze, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch.
Znałam ten adres restauracji. To nie był bar mleczny obok biura. To miejsce, gdzie kelner podaje ostrygi, a butelka wina kosztuje tyle co nasze rachunki za prąd na dwa miesiące.
Wieczorem, gdy Adam wrócił, postanowiłam go zapytać. Delikatnie. Żeby nie robić scen. Żeby się upewnić.
– Co to za rachunek na 1200 zł? Jakieś SPA? – zapytałam, starając się nie drżeć głosem.
– To firmowe. Nie wtrącaj się w moje sprawy – uciął i nawet na mnie nie spojrzał.
Patrzyłam na jego plecy, jak znikał za drzwiami sypialni. Poczułam, że coś się skończyło. Że nie jesteśmy już partnerami, tylko lokatorami. A może… tylko ja jeszcze w to wierzyłam?
Byłam sprytna
Od tamtej rozmowy nie mogłam spać spokojnie. Adam chodził po domu jak zawsze – pewny siebie, jakby nic się nie działo. Ale ja już nie byłam tą samą Karoliną, co tydzień temu. Coś we mnie pękło. Zaczęłam patrzeć. I słuchać.
Zainstalowałam aplikację do lokalizowania telefonu, niby „dla bezpieczeństwa”, bo „dzieci teraz też mają taką”. Adam pokiwał głową, nawet nie zapytał. Pewnie nie uwierzyłby, że ta cicha żona z zawiązanym w talii fartuchem potrafi być sprytna.
Codziennie wieczorem sprawdzałam, gdzie był. Kiedy mówił, że ma spotkanie z kontrahentem w Radomiu, GPS pokazywał centrum Warszawy. A raz… salon spa.
Później był Instagram. Nie znałam dziewczyny, która wrzuciła to zdjęcie i oznaczyłam Adama. Ale znałam ten zegarek. I ten profil, pochylony nad talerzem z truflami. Adam. Siedział naprzeciwko niej. Uśmiechnięty. Swobodny. Nie wyglądał jak człowiek, który liczy każdy grosz.
Poczułam wstyd. Że tyle lat wierzyłam. Że dałam się nabrać. Że sama nakładałam sobie kajdanki z oszczędności, a on… szastał pieniędzmi na kogoś, kto nie musiał patrzeć na ceny.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Nie sądzisz, że przesadzasz? Może naprawdę to firmowe rzeczy – powiedziała, gdy pokazałam jej wyciąg i zdjęcie.
– Nie. Ja to czuję. On kłamie. Od miesięcy – wyszeptałam.
Nie miałam już wątpliwości. Ale wciąż brakowało mi siły, by powiedzieć to na głos.
Czułam w sobie gniew
Tego wieczoru byłam gotowa. Nie planowałam już pytać, sugerować, krążyć. Czułam w sobie gniew i to od tygodni. Potrzebowałam prawdy. Choćby bolała.
Adam wrócił po dwudziestej, jak zwykle z telefonem przy uchu. Uśmiechnięty. Nawet nie zauważył, że siedzę w salonie po ciemku.
– Już jestem, skarbie… – rzucił i… zamarł, widząc mnie z telefonem w dłoni.
Na ekranie – zdjęcie z Instagrama. Ona – młoda, długonoga, w czerwonej sukience. On – naprzeciwko, w tym samym garniturze, który wisiał teraz w naszej szafie.
Podniosłam wzrok.
– Więc to dlatego ja noszę te same buty czwarty rok z rzędu?
Adam wyprostował się jak struna.
– Karolina… to nie tak…
– Nie tak?! To nie ty jesteś na tym zdjęciu? Nie ty wydajesz na „firmowe kolacje” więcej niż mamy na życie przez miesiąc?
– To wszystko nie ma znaczenia. Ty… Ty i tak tego nie zrozumiesz.
– Spróbuj. Bo ja nie rozumiem, jak można zdradzić żonę, która zrezygnowała ze wszystkiego, byś ty mógł się bawić w bogatego lowelasa!
Adam spuścił wzrok. Pierwszy raz. Nie próbował już kłamać.
– Od ponad roku mam kogoś – powiedział cicho. – I… z nią jest inaczej. Tam mogę odetchnąć. Tam czuję się sobą.
Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
– A ja? Kim ja byłam przez piętnaście lat? Twoją gosposią? Matką twoich dzieci?
Nie odpowiedział. Tylko usiadł ciężko na krześle. Wtedy zrozumiałam, że nie ma już czego ratować.
Musiałam powiedzieć dzieciom
Powiedzieć dzieciom, że tata się wyprowadzi, to jak przeciąć własne serce na pół. Najpierw była cisza. Potem pytania. A potem… spojrzenia. Zwłaszcza od Oli, naszej starszej córki. Ma czternaście lat, ale wzrokiem potrafi zmiażdżyć jak dorosła kobieta.
– Na długo? – zapytała, patrząc prosto w moje oczy.
– Nie wiem… – zaczęłam niepewnie. – Tata potrzebuje… czasu.
Ola nie mrugnęła.
– Mamo… Tata kogoś ma, prawda?
Zamarłam.
– Skąd… skąd ty to wiesz?
– Widziałam, jak płakałaś, kiedy gapiłaś się w telefon. I… i on od dawna jest inny. Chłopcy z klasy też się tak zachowują, jak mają nową dziewczynę. Tylko że oni mają po 15 lat. Tata ma rodzinę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przytuliłam ją tylko i czułam, jak jej ciało drży ze złości. Młodszy, Michał, nie zrozumiał. Myślał, że tata po prostu wyjeżdża w kolejną delegację. Nie miałam serca prostować. Jeszcze nie teraz.
Rodzice… matka była w szoku.
– Karola, to może… może warto spróbować wybaczyć? Dla dzieci.
– Wybaczyć co? Że mnie karmił kłamstwami, a sam karmił inną kobietę kolacjami za pięćset złotych?
Tata milczał długo, aż w końcu powiedział coś, co zbiło mnie z tropu:
– Nie pozwól, żeby ci wmówił, że to twoja wina. Żeś za mało się uśmiechała, że byłaś zmęczona. To jego słabość, nie twoja.
Po raz pierwszy od lat, czułam, że ktoś naprawdę mnie widzi.
Co za bezczelna baba
To było jak zły żart. Szłam do apteki po syrop dla Michała. Zestresowana, niewyspana, w poplamionej kurtce. I wtedy ją zobaczyłam.
Ona – długie włosy, modne okulary, usta w kolorze malin. Stała przed wystawą perfumerii, śmiejąc się do telefonu. A potem odwróciła się w moją stronę. I spojrzała. Najpierw jak na obcą. Potem – jakby mnie rozpoznała.
Zrobiła krok w moją stronę.
– A, to ty jesteś tą żoną Adama – powiedziała, z takim samym tonem, jakby pytała o pogodę.
Zamarłam.
– Mam imię. Karolina – odpowiedziałam powoli, czując, jak gorąco wypełnia mi policzki.
– Nie rozumiem, jak można żyć tak jak ty. Bez życia. Bez pasji. W dresie, z siatką pełną lekarstw – powiedziała z wyższością, świdrując mnie wzrokiem od stóp do głów.
Coś we mnie pękło.
– A ja nie rozumiem, jak można być taką podłą – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Uśmiechnęła się. Z satysfakcją. Jakby właśnie wygrała jakąś chorą rywalizację.
– Spokojnie. On już nie wróci. Do takich jak ty się nie wraca. Takie jak ty zostają w tle.
Nie odpowiedziałam. Zrobiłam krok w stronę wyjścia. Ale zanim odeszłam, powiedziałam tylko jedno:
– I tak cię kiedyś zostawi.
Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. W łazience zrzuciłam kurtkę, spojrzałam w lustro. Cienie pod oczami. Blada skóra. Zaciśnięte usta. Stałam tak długo, aż przestałam się rozpoznawać. Wtedy zrozumiałam: ona mogła mi odebrać męża, ale nie odbierze mi godności.
Karolina, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zasada 50/30/20 zmieniła nasz sposób wydawania pieniędzy. W końcu przestaliśmy żyć od wypłaty do wypłaty”
- „Teść śmiał się ze mnie i moich 3 sposobów na oszczędzanie. Gdy pokazałem mu, jak zachować w kieszeni 900 zł, zamilkł”
- „Mój syn ma 27 lat i dalej jest na moim garnuszku. Wstydzę się za niego, ale przecież nie mogę go wyrzucić z domu”

