Reklama

Przez całe nasze małżeństwo czułam się kochana i akceptowana. Marek nigdy nie dawał mi odczuć, że mam się zmieniać, wręcz przeciwnie – komplementował mnie w najmniej oczekiwanych momentach, mówił, że to, co w sobie widzę jako wadę, dla niego jest urokiem. W ciąży, w czasie połogu, w zwykłej codzienności – zawsze starał się sprawić, żebym czuła się piękna.

Marek to typ sportowca. Od lat biega, gra w tenisa, regularnie spotyka się ze znajomymi na treningach. Zawsze miał w sobie mnóstwo energii i zachęcał mnie, żebym też spróbowała czegoś dla siebie.

– Chodź na kort ze mną, Ewka – powtarzał. – Zobaczysz, jaka to frajda.

– Frajda? Ja wolę dobrą książkę i koc – śmiałam się.

– Ale to nie tylko dla ciała, to też dla głowy.

Odstawiałam jego namowy na bok, dopóki pewnego dnia nie nadwyrężyłam pleców przy banalnej czynności. Fizjoterapeuta powiedział jasno: muszę się ruszać, żeby zadbać o kręgosłup. Tak trafiłam na zajęcia fitness. I właśnie wtedy, kiedy ja zaczęłam cieszyć się z nowych doświadczeń, nagle pojawiły się wątpliwości…

Robiłam to dla zdrowia

Zajęcia miały być tylko lekarstwem na ból pleców, a wciągnęły mnie bardziej, niż przypuszczałam. Na początku czułam się nieswojo: sala pełna młodszych kobiet, które poruszały się z lekkością, a ja – sztywna, zagubiona, spocona po kilku minutach. Jednak trenerka była wyrozumiała, poprawiała mnie delikatnie i motywowała do wytrwałości. Po każdym treningu wychodziłam zmęczona, ale też dumna, że nie odpuściłam. Marek reagował entuzjastycznie na każdą moją opowieść. Wracałam i od progu słyszałam:

– No i jak, dałaś radę?

– Dałam, choć ledwo ruszam nogami – odpowiadałam ze śmiechem.

– I to jest właśnie piękne. Przełamywanie barier.

Ten jego błysk w oku trochę mnie onieśmielał. Wydawało mi się, że jest bardziej podekscytowany moimi treningami niż ja sama. Ja widziałam w tym głównie profilaktykę, lekarstwo na kręgosłup. On traktował to jak coś więcej, jak obietnicę, że nagle zmienię się nie tylko fizycznie, ale i życiowo.

Powoli fitness stał się częścią mojej codzienności. Zaczęłam czuć się lepiej, łatwiej wstawałam rano, mniej bolały mnie plecy. I choć nie robiłam tego dla wyglądu, sama zauważyłam, że ciało reaguje: sylwetka się wysmukla, twarz nabrała koloru. W lustrze widziałam nową wersję siebie, ale jeszcze wtedy nie zastanawiałam się, jakie myśli może to budzić w Marku.

Mąż się mną zachwycał

Po kilku miesiącach regularnych treningów różnice były widoczne gołym okiem. Ja cieszyłam się głównie tym, że mam więcej siły i nie muszę brać tabletek przeciwbólowych. Ale Marek dostrzegał coś jeszcze. Za każdym razem, gdy wychodziliśmy razem do znajomych, szeptał mi do ucha:

– Wyglądasz fenomenalnie. Zobaczysz, że wszyscy się na ciebie będą gapić.

Na początku mnie to bawiło, bo uważałam, że przesadza. Ale im częściej to powtarzał, tym częściej rodziła się we mnie dziwna niepewność. Czy wcześniej naprawdę też patrzył na mnie z takim zachwytem? A może teraz dopiero jest zadowolony?

Któregoś dnia zapytałam wprost:

– A powiedz mi, Marek… czy ja naprawdę aż tak się zmieniłam?

– Oczywiście! – odparł bez zastanowienia. –Ty nawet nie wiesz, jak teraz promieniejesz.

Uśmiechnęłam się, ale w głębi serca zaczęłam czuć niepokój. Jeśli teraz jest tak zachwycony, to jak wyglądałam w jego oczach wcześniej? Byłam tylko zwyczajną kobietą, którą kochał z przyzwyczajenia? Nie dawałam tego po sobie poznać, jednak coraz częściej te pytania wracały w najmniej oczekiwanych momentach, odbierając mi radość z całej tej przygody.

Nie podobało mi się to

Rok po rozpoczęciu zajęć Marek przygotował dla mnie niespodziankę. Wieczór we dwoje, kolacja, butelka wina, świece na stole. Byłam wzruszona, bo nie zdarzało mu się często planować takich gestów. W pewnym momencie wyjął stary album ze zdjęciami.

Chcę, żebyś zobaczyła, jak bardzo się zmieniłaś – powiedział.

Zaczęliśmy przewracać kartki. Zdjęcia sprzed roku, sprzed dwóch, urodziny, wakacje. Patrzyłam na siebie i widziałam zmęczenie, pewną ociężałość, ale też radość. Marek natomiast komentował niemal każde zdjęcie.

– Spójrz tutaj, na twoją twarz. Teraz jest dużo bardziej promienna. A nogi jak inaczej wyglądają.

Słuchałam i uśmiechałam się na siłę. Niby mówił to z dumą, ale we mnie narastał niepokój. Czyli wtedy byłam… gorsza? Mniej atrakcyjna? On tak to teraz sugerował, choć może nieświadomie. Nagle ten wieczór, który miał być romantyczny, zaczął przypominać przesłuchanie. Chciałam zamknąć album, zmienić temat, ale Marek był w swoim żywiole. Każdy jego zachwyt wbijał we mnie kolejną drzazgę.

Czułam niepokój

Tego wieczoru, gdy Marek tak z zapałem porównywał mnie dawną i obecną, czułam, jak w środku coś się we mnie kurczy. On mówił, że jest dumny, że wyglądałam kiedyś dobrze, ale teraz wyglądam lepiej niż kiedykolwiek. Powtarzał to jak mantrę. Ja zaś zaczęłam zastanawiać się, czy przez wszystkie lata nie żyłam w złudzeniu.

Przemilczałam to. Nie chciałam robić sceny przy winie i świecach. Uśmiechałam się, ale w głowie kotłowały się pytania. Skoro tak bardzo cieszy go moja zmiana, to może przez lata patrzył na mnie i nie mówił prawdy? Może udawał, żeby mnie nie zranić?

Kiedy zaproponowałam, żebyśmy obejrzeli film, odłożył album bez protestu. Usiadł obok mnie, objął ramieniem i zaczął komentować fabułę, jakby nic się nie stało. Ja jednak nie mogłam się skupić. Widziałam tylko tamte zdjęcia i jego błyszczące oczy, gdy mówił: „Teraz jesteś taka piękna”. To „teraz” bolało najbardziej.

Nic mu nie powiedziałam

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy, a ja wciąż wracam myślami do tego wieczoru. Ćwiczę nadal, bo sprawia mi to radość i poprawia zdrowie, ale każda pochwała Marka, każde jego westchnienie czy zachwyt budzi we mnie cień niepokoju.

Czy naprawdę przez wszystkie lata byłam dla niego atrakcyjna? Czy może teraz dopiero poczuł, że ma powód do dumy? Wiem, że to irracjonalne – nigdy nie dał mi powodów, bym czuła się mniej kochana. A jednak trudno jest uciszyć ten głos w środku.

Nie powiedziałam mu tego wprost. Brakuje mi odwagi, ale też boję się, że odpowiedź nie będzie taka, jakiej pragnę. Być może wszystko siedzi tylko w mojej głowie, a Marek naprawdę kochał mnie w każdej wersji. Może to ja zaczęłam patrzeć na siebie zbyt krytycznie.

Na razie odkładam rozmowę, ale wiem, że długo tak nie wytrzymam. Muszę w końcu znaleźć w sobie siłę, by go zapytać. Bo choć zmieniło się moje ciało, to najbardziej potrzebuję, by on rozwiał moje wątpliwości i pokazał, że w jego oczach od zawsze byłam „tą jedyną”.

Ewa, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama