„Mąż zasiał nasionko i umył rączki. Był dla mnie zimny jak grudniowy poranek, a ja miałam już dość mrozu”
„Wierzyłam, że ta ciąża coś zmieni. Że może skończy się ta cisza i obojętność. Że on się ucieszy. Czekałam na ten moment cały dzień, z testem w kieszeni, z drżącą ręką. Czekałam na jego powrót z pracy. Na to jedno słowo, które by mi powiedziało, że nie jestem sama”.

- Redakcja
Nasze mieszkanie na trzecim piętrze w bloku z wielkiej płyty miało wszystko: balkon z widokiem na osiedlowy parking, dwa pokoje z kuchnią i sypialnię, która od dawna służyła tylko do spania. Pracuję zdalnie. W teorii luksus – ale w praktyce? Całe dnie przy komputerze, w ciszy, przerywanej tylko szumem czajnika i powrotem Bartka z pracy.
Bartek... Mój partner od lat. Spokojny, ułożony. Przewidywalny. Nigdy nie podnosi głosu, nigdy się nie spóźnia. Nigdy też nie mówi: „kocham cię” bez okazji. Na początku myślałam, że to właśnie siła naszego związku. Że nie potrzebujemy dramatów, ani wielkich słów. Że wystarczy, że jesteśmy razem. Tylko że z czasem ta „stabilność” zaczęła wyglądać jak obojętność. I choć siedzieliśmy wieczorami razem na kanapie – z serialem i kubkami herbaty – czułam się coraz bardziej samotna.
Dlatego, gdy na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski, poczułam ekscytację. Nie tylko dlatego, że miałam w sobie nowe życie. Wierzyłam, że może to coś zmieni. Że może skończy się ta cisza i obojętność. Że on się ucieszy. Albo chociaż się zdziwi. Że na chwilę zrzuci ten swój niewzruszony pancerz. Czekałam na ten moment cały dzień, z testem w kieszeni, z drżącą ręką. Czekałam na jego powrót z pracy. Na to jedno słowo, które by mi powiedziało, że nie jestem sama. Ale zamiast tego usłyszałam tylko:
– Aha.
Wciąż miałam nadzieję
– Zobacz – powiedziałam, wyciągając z kieszeni test ciążowy. Podałam go Bartkowi jakby to był prezent, który tylko na chwilę chcę mu pokazać, żeby zobaczyć jego reakcję. Zatrzymał wzrok na plastikowym pasku, zmarszczył lekko brwi i powiedział:
– Aha.
Tyle. Ani uśmiechu, ani pytania, ani nawet próby zrozumienia, co się właśnie wydarzyło. Po chwili dodał:
– No… gratulacje, chyba.
Odwrócił się i poszedł do kuchni, jakby właśnie przypomniał sobie, że zostawił coś na ogniu. Zostałam sama, z tym testem w dłoni. Stałam jeszcze chwilę w miejscu, czekając. Nie wiem, na co dokładnie. Może na to, że wróci, że spojrzy mi w oczy. Zapyta, jak się czuję. Albo po prostu się ucieszy. Tak zwyczajnie. Ale nic się nie stało. Nic więcej nie powiedział. W kuchni słychać było szuranie krzesła. Odgłos nalewania wody do szklanki. A potem tylko znajome milczenie, które znów rozlało się po całym mieszkaniu.
Usiadłam na kanapie i przez długi czas patrzyłam na test. Dwie wyraźne kreski. Bez wątpliwości. To nie było ani złudzenie, ani błąd. To było prawdziwe życie. Nasze dziecko. Ale czy na pewno? Zaczęłam tłumaczyć go przed sobą. Może się przestraszył. Może po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Może potrzebuje chwili, żeby to do niego dotarło. Przecież nie każdy umie od razu okazać emocje. Może jego „aha” to był tylko początek. Może dziś w nocy mnie przytuli. Albo jutro zaproponuje, żebyśmy razem poszli na pierwsze badania.
Wciąż w to wierzyłam. Choć coś we mnie już wtedy zaczęło pękać, ja jeszcze kleiłam obraz nas jako pary. Łapałam się każdej wymówki, byleby nie poczuć tego, co już cicho, ale wyraźnie mówiło mi serce.
Potrzebowałam wsparcia
– Naprawdę nic nie czujesz? – zapytałam tydzień później przy kolacji.
Bartek nie podniósł wzroku znad talerza. Zamiast odpowiedzi wzruszył ramionami i przeżuł kolejną łyżkę makaronu, jakby moje pytanie nie miało większego znaczenia.
– Czuję, że będzie trudno. Co mam więcej powiedzieć?
Patrzyłam na niego w ciszy. Znałam go. Wiedziałam, że to nie był złośliwy komentarz. On naprawdę nie wiedział, co powinien czuć. I chyba nawet nie próbował się dowiedzieć.
– Może coś, co pokaże, że ci zależy? – powiedziałam cicho.
Tym razem spojrzał mi w oczy. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że zaraz coś się wydarzy, ale zamiast tego westchnął i odsunął talerz.
– Nie dramatyzuj. Robimy, co trzeba. Będzie dobrze.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Mój własny talerz stał nietknięty. Mdliło mnie, ale nie z powodu ciąży. Mdliło mnie od tego, jak bardzo się staram, a on nie daje nic od siebie. Siedzieliśmy naprzeciw siebie jak para obcych ludzi, która przez przypadek trafiła do jednego mieszkania i teraz próbuje udawać, że to normalne.
Zadzwoniłam do Agnieszki tego samego wieczoru. Przyszła po dwudziestu minutach z czekoladą i sokiem malinowym, który zawsze kojarzył mi się z domem.
– Jak się czujesz? – zapytała od progu.
– Samotna. A przecież nie jestem sama, prawda?
Usiadłyśmy na podłodze w salonie. Opowiedziałam jej wszystko. O „aha”, o tej kolacji, o tym, że boję się bardziej jego obojętności niż porodu.
– Wiesz, gdyby on choć raz się zezłościł, wykrzyczał coś, pokazał cokolwiek... Ale on milczy – powiedziałam, trzymając dłonie na brzuchu.
– Może on się boi, tylko po swojemu. Wiesz, są tacy faceci, co się chowają za spokojem – odpowiedziała, ale w jej głosie nie było przekonania.
– A ja się nie chowam? Ja się nie boję? Tylko że ja mam w sobie drugiego człowieka. I muszę czuć coś więcej niż pustkę.
Agnieszka nic nie powiedziała. Złapała mnie za rękę i tylko tak siedziałyśmy. W tej chwili jej obecność była wszystkim, czego potrzebowałam.
Zrobiło mi się przykro
Stałam w przedpokoju, kiedy usłyszałam jego głos. Mówił przez telefon, zbyt pewny, że mnie nie ma albo że jestem w łazience. Drzwi do kuchni były tylko przymknięte.
– No… jest w ciąży. Tak wyszło.
Chwila ciszy.
– No nie wiem, czy jest z czego się cieszyć.
Weszłam bez pukania. On zamarł. Telefon trzymał jeszcze przy uchu, ale już nie mówił. Spojrzał na mnie, jakby nie wierzył, że naprawdę stoję tam i słyszałam wszystko.
– Tak to widzisz? Jakby to wszystko był przypadek?
– Nie chciałem, żeby tak to wyszło… – wyjąkał, odkładając telefon na blat.
– Ale tak powiedziałeś. I właśnie to boli najbardziej.
Nikt się nie ruszył, nikt nie płakał. Cisza była głośniejsza niż krzyk. Spojrzałam na niego, czekając, aż zrobi cokolwiek. Powie coś więcej, spróbuje się wytłumaczyć, zaprzeczyć. Ale on tylko patrzył, jakby nie wiedział, po której stronie w tej sytuacji w ogóle stoi.
Wzięłam kubek, który stał na blacie, i przycisnęłam go do piersi, jakby jego ciepło mogło cokolwiek naprawić. Usiadłam przy stole. On nadal stał, tylko czoło miał lekko zmarszczone. Tak wyglądał, kiedy próbował coś zrozumieć. Tyle że ja nie potrzebowałam, żeby zrozumiał. Chciałam, żeby w końcu coś poczuł. Nie odezwał się. Po minucie wyszedł, zabrał swój telefon i zamknął się w pokoju. Nawet nie trzasnął drzwiami. Jak zawsze – cicho, spokojnie, jakby nic się nie stało.
Czułam się bezradna
Zadzwoniłam do mamy, bo nie wiedziałam już, do kogo. W słuchawce zaskrzypiał znajomy głos, ciepły, choć z odległości.
– Mamo, on nic nie czuje. Jakby to nie było jego dziecko – powiedziałam, stojąc przy oknie.
– Może się boi? – odpowiedziała niemal automatycznie.
– A ja się nie boję? – głos mi zadrżał. – Tylko że ja mam w sobie drugie życie.
Chciała coś powiedzieć, ale nie dałam jej. Nie dlatego, że byłam zła. Po prostu wiedziałam, że nie usłyszę tego, czego naprawdę potrzebowałam. Bo nikt nie mógł mi tego dać – tylko on.
– Przepraszam, że dzwonię, nie powinnam była... – rzuciłam cicho.
– Magda, przecież zawsze możesz...
– Muszę kończyć – przerwałam i rozłączyłam się, zanim zdążyła dokończyć zdanie.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na parapet. Leżał tam test ciążowy, ten sam, który pokazałam mu tydzień temu. Zapomniałam, że go tam zostawiłam. A może nie chciałam go ruszać, bo wciąż naiwnie wierzyłam, że kiedyś spojrzy i zrozumie. Ale nie spojrzał. Leżał tam jak przypomnienie czegoś, co tylko dla mnie było ważne.
Usiadłam na krześle i zaczęłam płakać. Cicho, bez łkania. To nie był żal, ani strach. To była bezradność. Nie bałam się porodu ani opieki nad dzieckiem. Bałam się tego, że będę musiała przez to przejść sama, choć obok mnie wciąż będzie ktoś, kto powinien być blisko.
Pomyślałam wtedy po raz pierwszy, że może będzie mi łatwiej, jeśli go przy mnie nie będzie. Że może samotność z wyboru boli mniej niż samotność w duecie.
To było dla mnie bolesne
Stałam w drzwiach sypialni. Oparłam się o framugę, jakbym potrzebowała czegoś, co mnie utrzyma w pionie. On siedział przy biurku, coś klikał w komputerze.
– Mogę? – zapytałam, choć to było nasze wspólne mieszkanie.
Nie odpowiedział. Spojrzał tylko kątem oka, co uznałam za zgodę. Usiadłam na łóżku, naprzeciwko niego. Miałam w sobie ciszę, która ważyła więcej niż wszystkie wypowiedziane wcześniej słowa.
– Czy ty mnie jeszcze w ogóle kochasz?
Odwrócił się powoli, jakby chciał zyskać na czasie. Zmarszczył brwi, spuścił wzrok i po dłuższej chwili powiedział:
– Nie wiem.
To było najuczciwsze, co powiedział od miesięcy. I najbardziej bolesne. Bo nic nie raniło bardziej niż „nie wiem” od kogoś, kto kiedyś mówił „zawsze”.
– To chociaż pokochaj nasze dziecko – szepnęłam. – Ono nie jest niczemu winne.
Patrzył na mnie, ale nie odpowiadał. Wstałam, nie miałam już siły. Wyszłam z mieszkania, ale nie zabrałam torebki, ani telefonu. Poszłam bez celu, z jednym tylko pragnieniem – żeby być gdzieś, gdzie nie będę musiała się tłumaczyć z tego, co czuję. A czułam się zdradzona przez jego obojętność. Przez to, że ten człowiek, z którym dzieliłam życie, nawet nie próbował mnie zatrzymać.
Usiadłam na ławce w parku. Było chłodno, ale nie zwracałam na to uwagi. Przyszłam tu, bo nie miałam dokąd pójść. Pod kurtką położyłam dłoń na brzuchu. Patrzyłam na ludzi przechodzących obok. Nie wiedzieli, co przeżywam. Nie musieli. Może nie potrzebowałam nikogo, kto by rozumiał. Wystarczyło, że ja czułam.
Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie wiedziałam, czy wrócę do tego mieszkania, do niego. Ale pierwszy raz poczułam, że to, co mam w sobie, daje mi siłę. Że na razie wystarczy, że ja kocham. Naprawdę.
Magda, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Według dzieci na emeryturze mam żyć o chlebie i wodzie. Wytykają mi krem na zmarszczki i rozliczają z każdego grosza”
- „Delegacja do Warszawy zmieniła mnie bezpowrotnie. Nie żałuję i nie zamierzam się tłumaczyć mężowi z tej 1 nocy”
- „Nie mogę znieść, że synowa zarabia więcej niż mój syn. Oczerniłam ją przed całą rodziną, ale teraz tego żałuję”

