„Mąż zarzekał się, że robi 10 000 kroków dla zdrowia. Odkryłam, że to nie były spacery, tylko pielgrzymki pod jeden adres”
„Patrzyłam na niego i coraz bardziej czułam, że nie chodzi już tylko o zdrowie. Że to coś więcej, jakaś obsesja, a może… sekret, do którego nie mam dostępu. Coraz częściej siedziałam sama przy stole, wpatrując się w pusty talerz i zastanawiając się, dokąd naprawdę prowadzą jego spacery”.

- Redakcja
Nasze życie nigdy nie było może jak z bajki, ale trzymało się w ryzach – praca, dom, czasem wspólne wypady do znajomych, seriale wieczorem. Zwyczajna codzienność. Może nawet trochę nudna, ale ja tę nudę lubiłam, bo dawała poczucie bezpieczeństwa.
Od kilku miesięcy coś się jednak zmieniło. Julek oznajmił pewnego dnia, że zaczyna chodzić na spacery. Na początku myślałam: świetnie! Wreszcie przestanie siedzieć tyle przy komputerze, zadba o serce, o formę. Kibicowałam mu. Kupiłam nawet wygodne buty sportowe i proponowałam, że pójdę z nim, ale zawsze miał jakąś wymówkę: że tempo za szybkie, że on potrzebuje się dotlenić sam, że to taki jego czas na reset.
Z początku nie robiłam z tego problemu. Siedziałam w domu, gotowałam obiad, a on wracał po godzinie czy dwóch spocony, ale w dobrym humorze. Tylko z czasem spacery zaczęły się wydłużać. Bywało, że wychodził o siedemnastej, a wracał dopiero wieczorem, gdy kolacja dawno wystygła. Zaczęłam zauważać, że nawet weekendy planował tak, żeby „zdążyć”.
W mojej głowie rosło dziwne poczucie dystansu. Jakbyśmy już nie byli drużyną. Jakby on miał drugie życie, w którym dla mnie nie ma miejsca.
Poczułam, że to coś więcej niż spacery
– Julek, możemy porozmawiać? – zaczęłam niepewnie, gdy tylko wszedł do mieszkania. Była prawie dwudziesta pierwsza, a obiad, który zrobiłam, stał nietknięty na stole.
– Beata, no proszę cię, daj mi się choć napić wody – westchnął, rzucając klucze na komodę.
Patrzyłam na niego, jakby wracał z maratonu, a nie ze „spaceru”. Włosy miał wilgotne, koszulka przyklejała się do pleców. Nie wyglądał jak człowiek, który chodzi dla zdrowia.
– Wiesz, że odgrzewałam ten gulasz już trzy razy? – nie wytrzymałam. – Nie mogłeś chociaż zadzwonić, że wrócisz później?
– Nie wiedziałem, ile zajmie mi trasa – odparł spokojnie, ale unikał mojego spojrzenia.
– Trasa… – prychnęłam. – Ty mówisz o tym jak o jakimś treningu olimpijskim. Codziennie te spacery, coraz dłuższe… Czy naprawdę to jest ważniejsze niż wspólny wieczór ze mną?
Julek zamarł, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. Potem wzruszył ramionami.
– Beata, robię to dla zdrowia. Chyba nie chcesz, żebym skończył jak mój ojciec, z zawałem przed pięćdziesiątką?
– Nie o to chodzi! – podniosłam głos. – Chodzi o nas. Ciebie już prawie nie ma w domu. Ja wracam z pracy, a tu cisza. Ty w kółko „na spacerze”. Czasem mam wrażenie, że wolisz te swoje spacery ode mnie!
Julek spuścił głowę i milczał. Cisza była gorsza niż krzyk. Widziałam, jak zaciska szczękę, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymywał. I to milczenie uderzyło mnie mocniej niż jakakolwiek odpowiedź.
Wtedy poczułam po raz pierwszy, że w tym wszystkim kryje się coś, o czym nie chce mi powiedzieć. Że jego spacery mają drugie dno.
Siedziałam potem w łóżku i słuchałam, jak Julek krząta się w kuchni. Dlaczego nie zaprzeczył? Dlaczego nie powiedział choćby: „Nie, Beata, jesteś najważniejsza”? Zamiast tego spuścił głowę i uciekł w milczenie. To była reakcja człowieka, który coś ukrywa. Nagle moje podejrzenia zaczęły nabierać kształtu. Bo jeśli naprawdę chodziło tylko o zdrowie… to czego tak się bał powiedzieć?
"Sama wiesz, jak to wygląda"
– No i co ja mam robić, Kasia? – westchnęłam, mieszając cappuccino w filiżance. Spotkałyśmy się w naszej ulubionej kawiarni, tej z dużymi oknami na rynek. Potrzebowałam rozmowy, bo od kilku dni chodziłam jak na szpilkach.
Kasia popatrzyła na mnie uważnie, unosząc brwi.
– Beata, nie obraź się, ale twój Julek… on się dziwnie zachowuje. Tak nagle te spacery, codziennie, po kilka godzin? To wygląda… no sama wiesz, jak to wygląda.
– Nie, nie mów tak – zaprotestowałam gwałtownie. – On nigdy by mi tego nie zrobił. To tylko spacery, nic więcej.
– A jesteś tego pewna? – Kasia pochyliła się w moją stronę. – Ja nie chcę ci mieszać w głowie, ale znam życie. Zaczyna się niewinnie: dodatkowe godziny poza domem, unikanie rozmów, te wieczne wymówki…
Pokręciłam głową, ale słowa przyjaciółki trafiły w czuły punkt.
– Kasia, my jesteśmy razem tyle lat. Przeżyliśmy gorsze chwile, jakoś się trzymaliśmy. Może on naprawdę po prostu chce zadbać o zdrowie?
– A może znalazł kogoś, kto sprawia, że mu się „zdrowo” chodzi? – rzuciła półżartem, ale jej spojrzenie było poważne.
Poczułam, jak żołądek ściska mi się w supeł.
– Przestań… – wyszeptałam. – Ja nawet nie chcę o tym myśleć.
– Ale Beata, sama mówiłaś, że coś jest nie tak. Ja ci tylko mówię, żebyś nie była ślepa.
Czułam, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Do tej pory broniłam Julka przed wszystkimi, nawet przed samą sobą. Powtarzałam sobie, że przesadzam, że to tylko moja wyobraźnia. Ale teraz… w głowie wciąż słyszałam głos Kasi: „A jesteś tego pewna?”
Nie byłam. Po raz pierwszy przyznałam się sama przed sobą, że mogę nie znać całej prawdy o własnym mężu. Że być może, za tymi spacerami kryje się coś więcej. Coś, czego boję się nazwać.
Wiedziałam, kto tam mieszka
To było zupełnie przypadkiem. Synchronizowałam aplikację zdrowotną na telefonie, żeby zgrać swoje dane z zegarka. I nagle zobaczyłam, że konto Julka połączyło się z moim. Jego ostatnie aktywności wyskoczyły jak na dłoni: dziesiątki tras, wszystkie skrupulatnie oznaczone. Kliknęłam w jedną, potem w drugą. Serce mi zamarło. Większość z nich kończyła się pod tym samym adresem – blokiem na drugim końcu miasta. Wiedziałam, kto tam mieszka. Magda. Znajoma Julka z siłowni.
Przez chwilę siedziałam jak sparaliżowana. Może to przypadek? Może mieszka tam ktoś inny? Ale powtarzające się punkty nie zostawiały złudzeń. To nie były spacery. To były pielgrzymki do niej.
Tego wieczoru, przy kolacji, starałam się brzmieć normalnie. Podsunęłam mu talerz z zupą, jak zawsze.
– Jak tam dzisiejszy spacer? – zapytałam lekko, mieszając łyżką w misce.
– W porządku – odchrząknął. – Trochę dłuższa trasa, ale dobrze się czuję.
– A którędy szedłeś? – spytałam, udając zaciekawienie.
– No, tak jak zwykle… – Julek spojrzał w bok. – Parkiem, potem osiedle, wiesz.
– Parkiem? – powtórzyłam cicho. – Ciekawe, bo aplikacja pokazuje, że kończysz spacer na ulicy Wyszyńskiego.
Łyżka zatrzymała mu się w pół drogi do ust. Zapadła cisza. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jak dziecko przyłapane na kłamstwie.
– Jak to? – wydusił w końcu.
– Julek, ja widzę twoje trasy. Aplikacja zgrała się z moim telefonem. Nie musisz szukać wymówek. Wszystko i tak widać czarno na białym. – Mówiłam spokojnie, ale czułam, że w środku drżę cała.
Nie odpowiedział. Odłożył łyżkę i spuścił głowę. Cisza między nami była gęsta jak smoła. Wiedziałam już, że to nie są tylko moje paranoje.
Siedziałam naprzeciwko niego i patrzyłam, jak się dusi w tej ciszy. Nie umiał się wytłumaczyć, nie miał już wymówek. Z jednej strony czułam ból, jakby ktoś rozciął mnie od środka. Z drugiej – dziwną ulgę. Wreszcie wiedziałam. Nie były to już domysły, ale twarda prawda, której nie dało się zakryć.
Powiedział prawdę
– Powiedz prawdę – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam stracić odwagę. – Po co codziennie chodzisz na Wyszyńskiego?
Julek westchnął ciężko, jakby zbierał siły.
– Beata… to nie jest tak, jak myślisz.
– A jak jest? – podniosłam głos. – Bo aplikacja nie kłamie. Tam mieszka Magda. I ty u niej kończysz spacery. Co mam sobie wyobrażać?
Przez chwilę siedział z kamienną twarzą, potem jednak spuścił głowę.
– Spotykam się z nią – powiedział cicho.
Słowa spadły na mnie jak grad. Poczułam, jakby brakło mi powietrza.
– Spotykasz się…? – wyszeptałam. – Julek, ty… zdradzasz mnie?
– Nie chciałem, żeby tak wyszło – zaczął się tłumaczyć, nerwowo bawiąc się serwetką. – Wiesz, w naszym małżeństwie od dawna czegoś brakowało. Rozmawialiśmy coraz mniej, żyliśmy obok siebie. Z Magdą… jakoś łatwiej mi było.
– Łatwiej?! – przerwałam mu gwałtownie. – To był powód, żeby rujnować nasze małżeństwo? Zamiast porozmawiać ze mną, uciekłeś do innej?!
– Beata, proszę cię, to nie było planowane. To się po prostu stało…
– „Stało się”? – roześmiałam się gorzko. – Zdrada się nie „staje”. To wybór. Twój wybór, Julek.
Milczał. Patrzyłam na niego i widziałam człowieka, którego już nie znałam.
Czułam, jak serce pęka mi na kawałki. Wszystkie te lata, wszystkie chwile, kiedy wierzyłam, że jesteśmy drużyną – nagle straciły sens. Nie chodziło tylko o to, że Julek poszedł do innej kobiety. Chodziło o kłamstwa. O to, że patrzył mi w oczy i opowiadał bajki o zdrowiu, podczas gdy całym sobą żył obok mnie, ale nie ze mną. Poczucie zdrady mieszało się z upokorzeniem. Jak mogłam niczego nie zauważyć? Jak mogłam tak ślepo wierzyć?
Drzwi otworzyła niemal natychmiast
Stanęłam przed drzwiami Magdy z zaciśniętymi pięściami. Nie miałam planu, co powiem, ale wiedziałam, że muszę spojrzeć jej w oczy. Drzwi otworzyła niemal natychmiast, jakby na mnie czekała.
– Beata! – uśmiechnęła się lekko, bez cienia zaskoczenia. – Domyślałam się, że w końcu tu przyjdziesz.
– Więc dobrze się bawiłaś? – wyrzuciłam z siebie z pogardą. – Kradnąc cudze życie, cudze małżeństwo?
Magda oparła się nonszalancko o framugę.
– Nie przesadzaj. Ja nikogo nie zmuszałam. Julek sam przyszedł.
– Sam przyszedł?! – parsknęłam. – Przyszedł, bo go karmiłaś komplementami, bo dawałaś mu to, czego ja nie wiedziałam, że szuka. Ale to ja byłam jego żoną.
– Byłaś – poprawiła mnie chłodno. – A on już wybrał.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Wybrał? To ciekawe, bo wczoraj jeszcze siedział ze mną przy stole, jadł kolację i patrzył mi w oczy.
– Beata – westchnęła, jakby była starszą siostrą, tłumaczącą coś dziecku. – Czasami związki się kończą. Twój skończył się wcześniej, niż chciałaś to zauważyć.
– Nie masz pojęcia, co skończyło się w moim małżeństwie – wysyczałam. – Ale pamiętaj jedno: nie będziesz mnie pouczać.
– To ty przyszłaś do mnie – odcięła się ostro. – Ja mam czyste sumienie.
Roześmiałam się gorzko.
– Czyste? Zasypiasz z moim mężem, a mówisz, że masz czyste sumienie? Jesteś zwykłą złodziejką cudzych chwil.
Jej twarz stężała.
– A może jesteś po prostu zazdrosna, bo straciłaś to, czego nie umiałaś zatrzymać?
Nie wytrzymałam. Wybuchłam:
– Wiesz co, Magda? Nie wiem, czy życzę ci, żeby on został z tobą. Bo jeśli tak, to któregoś dnia przekonasz się, że zdradzający raz – zdradzi i drugi. I wtedy poczujesz to, co ja teraz.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam, nie dając jej już szansy na odpowiedź.
Nie wiem, co teraz zrobię
Siedzę teraz w salonie, na sofie, wpatrując się w pustą filiżankę po herbacie. Cisza w domu jest inna niż wcześniej. Kiedyś czekałam w niej na powrót Julka ze „spaceru”. Teraz wiem, że wracał z ramion innej kobiety. I nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek chcę, by wrócił do mnie.
Najbardziej boli świadomość, że człowiek, którego kochałam, prowadził drugie życie tuż obok mnie. Że potrafił patrzeć mi w oczy i mówić, że idzie „dla zdrowia”, a tak naprawdę odchodził coraz dalej ode mnie.
Nie wiem, co dalej. Czy odejść i zacząć wszystko od nowa, czy spróbować wybaczyć. Ale nawet jeśli serce chciałoby ratować to, co zostało, rozum podpowiada coś innego: że tego, co między nami pękło, już się nie sklei.
Kiedy zamykam oczy, widzę jego plecy – jak odchodzi z domu, znikając za rogiem ulicy. Przez tyle miesięcy wierzyłam, że idzie po zdrowie, że walczy o siebie. A on szedł do niej.
Może przyjdzie dzień, kiedy odnajdę spokój. Może kiedyś będę mogła powiedzieć, że to, co mnie spotkało, uczyniło mnie silniejszą. Ale dziś wiem jedno – człowiek, którego kochałam najbardziej, okazał się kimś, kogo wcale nie znałam.
Beata, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Bogaty sąsiad był jak rajskie jabłuszko. Dałam się skusić, a w zamian dostałam ból i rozczarowanie”
- „Jako sekretarka szefa znałam nie tylko biurowe sekrety. Ta wiedza okazała się dla mnie jednak gwoździem do trumny”
- „Byłam pewna, że lumpeksy są dla biednych. Dopiero odkrycie przyjaciółki w jednym z nich otworzyło mi oczy”

