Reklama

W tamten piątek nie planowałam niczego szczególnego. Zmęczona tygodniem pracy, położyłam się wcześniej spać, zostawiając mężowi opiekę nad naszą córką, która wyjątkowo długo nie chciała zasnąć. Zawsze, kiedy była chora, spała niespokojnie, więc włączyłam nianię elektroniczną, żeby mieć wszystko pod kontrolą z sypialni gościnnej. Myślałam, że to tylko zwykły wieczór – jakich wiele w naszym spokojnym małżeństwie. Tymczasem to, co usłyszałam przez nianię, wywróciło mój świat do góry nogami. Przez chwilę myślałam, że to jakiś koszmar, halucynacja. Ale potem włączyłam nagrywanie i zrozumiałam, że wszystko dzieje się naprawdę.

Nie było żadnych znaków

Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, czy czuję się szczęśliwa, odpowiedziałabym bez wahania, że tak. Byliśmy razem od ośmiu lat, mieliśmy dom, córkę i wspólne plany. Jasne, czasem się sprzeczaliśmy, ale to były drobiazgi – kto się nie kłóci o zmywarkę albo o to, kto wstanie w nocy do dziecka?

Tamten tydzień był dla mnie wyjątkowo męczący. Szefowa wracała z urlopu, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Do tego nasze dziecko złapało jakiegoś wirusa, więc noce miałam z głowy. W piątek dosłownie padłam na twarz. Marek sam zaproponował, żebym poszła spać w do mamy, kilka domów dalej. Pomyślałam wtedy – kochany facet. Położyłam się o dwudziestej drugiej i niemal od razu zasnęłam. Ale nie na długo.

Obudził mnie jakiś dziwny dźwięk. Pomyślałam, że może mała się zbudziła i Marek do niej poszedł. Sięgnęłam po telefon, zerknęłam na nianię – była włączona. Z ekranu sączył się obraz pustej dziecięcej sypialni, ale głos... Głos dobiegał z naszej sypialni. Zdziwiłam się. Może przypadkiem zostawiłam odbiornik w tamtym pokoju? Wstałam, chciałam go wyłączyć, ale wtedy usłyszałam trzask drzwi i śmiech. Kobiecy. Po chwili – głos Marka, szeptem:

– Cicho, śpi. Mamy czas.

Poczułam, jak w jednej sekundzie robi mi się zimno i gorąco jednocześnie. Stałam w środku nocy, z nianią w dłoni, i nagle wiedziałam, że coś się zaczęło psuć już dawno temu.

Dziwna zmiana w zachowaniu

To nie tak, że wcześniej nie zauważyłam niczego podejrzanego. Były sygnały – drobne, nieuchwytne, które wtedy tłumaczyłam zmęczeniem albo nadmiarem pracy. Marek coraz częściej znikał wieczorami pod pretekstem dodatkowych zleceń, chociaż jego firma miała się podobno świetnie. Coraz częściej zostawał w aucie, rozmawiając przez telefon, a kiedy pytałam z kim, odpowiadał wymijająco:

– Klient. Ważna sprawa.

Przestał mnie dotykać jak kiedyś. Pocałunki stały się chłodne, rutynowe. Niby był przy mnie, ale jakby duchem gdzie indziej. Czułam to coraz wyraźniej, ale bałam się to nazwać. Bo jeśli raz wypowiesz coś głośno, to już nie ma odwrotu.

Najgorsze było to, że przestał się interesować domem. Kiedyś wszystko planowaliśmy razem – zakupy, wakacje, nawet co posadzimy w ogrodzie. A teraz? Marek odsuwał się po cichu, centymetr po centymetrze. I ja pozwalałam mu na to. Nie chciałam robić scen, drążyć, wywoływać burzy. Byłam zmęczona. Chciałam spokoju.

Teraz, słuchając kobiecego śmiechu dobiegającego z mojej sypialni, zrozumiałam, że ten spokój był tylko pozorem. Że ktoś tu grał swoją grę, a ja przez cały czas byłam tylko pionkiem. Usiadłam na brzegu łóżka swojej dawnej sypialni. Ręce mi się trzęsły. W niani zabrzmiał cichy szept:

– Marek, nie tu…

– Nie bój się. Ona śpi u matki – odpowiedział spokojnie mój mąż.

Nie miałam już wątpliwości. To, czego nie chciałam zobaczyć wcześniej, teraz uderzyło mnie w twarz.

To nie mogła być prawda

Nie potrafię powiedzieć, ile czasu siedziałam bez ruchu. Wpatrywałam się w ekran niani, jakbym liczyła na to, że coś się zmieni, że zaraz usłyszę śmiech Marka i tekst w stylu „To był żart, kochanie”. Ale tamte głosy były prawdziwe. Głosy w moim domu. W moim łóżku. W naszym łóżku. Po chwili usłyszałam szelest ubrań. Szeptali coś do siebie, zbyt cicho, żeby zrozumieć każde słowo. Ale ton był jednoznaczny. Intymny. Czuły. Zarezerwowany dla kogoś, kto powinien być mną, a nie nią. Gdy usłyszałam jego głos mówiący:

– Tęskniłem, Karolina…

Karolina. Wiedziałam. Pracowała z nim. Raz ją widziałam, kiedy przyszłam z córką po Marka do biura. Wysoka, szczupła, z tym typem urody, który przyciąga uwagę – ale nie, żebym się przejęła. Byłam pewna swojego męża. Zadrżałam. Niania wciąż transmitowała dźwięk. Nagle przyszło mi do głowy, że ten model ma funkcję nagrywania. Trzęsącymi się palcami przewinęłam do ustawień – tak, była opcja automatycznego nagrywania dźwięków powyżej określonego poziomu. Co więcej – działała. Wszystko się nagrywało. Odtworzyłam pierwsze zarejestrowane minuty. Głosy były wyraźne.

Poczułam, że nie jestem już tylko zdradzoną żoną. Miałam dowód. I ten dowód właśnie zapisał się na mojej karcie pamięci. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, co z nim zrobię. Ale wiedziałam jedno – już nic nie będzie takie jak dawniej.

Nagranie, które zmieniło wszystko

Całą noc nie zmrużyłam oka. Leżałam w ciemnościach, z telefonem przy uchu, odtwarzając fragmenty nagrania. Raz po raz, do znudzenia, do bólu. Mój mąż, łagodny, czuły głos, który kiedyś był dla mnie, teraz należał do innej. „Masz takie miękkie włosy…”, „Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem…”, „Chciałbym, żeby to był nasz dom…”

Nie płakałam. Coś we mnie się zacięło, jakby uczucia wzięły urlop. Zamiast łez była zimna analiza. Co dalej? Komu pokażę nagranie? Czy chcę konfrontacji, czy chcę po prostu zniknąć? Ale przecież mamy dziecko. Mamy wspólny kredyt, życie, którego nie da się tak po prostu wymazać. Rano Marek zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Gdy wróciłam do domu, pocałował mnie w czoło.

Spałaś dobrze, kochanie?

– Świetnie – odpowiedziałam. – A ty?

Uśmiechnął się, odsunął włosy z mojego czoła. Gdyby nie to, co wiedziałam, przysięgłabym, że kocha mnie jak dawniej. Wieczorem, gdy nasza córka zasnęła, usiadłam z laptopem i zgrałam nagranie. Zrobiłam kopię. Dwie. Trzy. Wysłałam je na prywatnego maila, wgrałam na pendrive’a. Nie wiem, czy to przez ostrożność, czy przez chęć zemsty, ale nie mogłam tego wyrzucić. Ten plik był teraz jak broń. Marek nie miał pojęcia, że już wiem. A ja jeszcze nie wiedziałam, co zrobię z tą wiedzą. Ale byłam gotowa.

Nie spodziewał się tego

Wiedziałam, że nie wytrzymam długo w tej grze pozorów. Każdy jego gest, każde słowo, każde „kocham cię” wywoływało we mnie odruch wymiotny. Mimo to jeszcze przez dwa dni udawałam, że wszystko gra. Dla dziecka. Dla ciszy przed burzą. W niedzielę wieczorem powiedziałam:

– Pogadamy, jak mała zaśnie?

Marek tylko skinął głową. Po kolacji poszłam do jej pokoju, przeczytałam bajkę i poczekałam, aż zaśnie. Potem wróciłam do salonu. W ręce trzymałam telefon. Z głośnikiem. Z plikiem nagrania gotowym do odpalenia.

– Marek – zaczęłam spokojnie – mam do ciebie pytanie. Ale zanim odpowiesz, posłuchaj.

Włączyłam nagranie. Usłyszał swoje własne słowa. Głos kobiety. Łóżko skrzypiące znajomo. I cisza. Przez chwilę myślałam, że się wyprze. Że powie, że to nie on, że zmanipulowane. Ale nie.

– Skąd to masz? – zapytał tylko, blady jak ściana.

– Niania elektroniczna. Zostawiłeś ją w naszej sypialni. Włączyłam nagrywanie.

Chwycił się za głowę, usiadł. Milczał. Po chwili powiedział coś, czego nie spodziewałam się usłyszeć.

– To był błąd. Wiem. Ale nie chodzi tylko o seks. Nie jestem już z tobą szczęśliwy.

Zatkało mnie. Chciałam usłyszeć błaganie, żal, cokolwiek. A dostałam oświadczenie, że już mnie nie kocha. Że nie chce walczyć. Że nie żałuje. Wstałam. Weszłam do sypialni. Zgasiłam światło. Nie powiedziałam już ani słowa.

Zanim wyłączyłam nianię

Minęły trzy tygodnie, odkąd wyprowadził się z domu. Nie płakałam, kiedy zabierał swoje rzeczy. Nie prosiłam, żeby został. Patrzyłam, jak wynosi torby, jedną po drugiej, jakby sprzątał ślady po sobie. Córce powiedzieliśmy, że tata musi teraz mieszkać gdzie indziej, ale będzie ją odwiedzał. Przyjęła to spokojniej, niż się spodziewałam. Dzieci czują więcej, niż nam się wydaje.

W pracy zapytałam o urlop. Kiedy dostałam zgodę, spakowałam walizkę i pojechałam nad morze. Sama. Stałam na plaży w wietrzny poranek i pierwszy raz od lat poczułam się wolna. Może nie szczęśliwa – ale wolna. Wieczorem, już w hotelu, odpaliłam raz jeszcze nagranie. Zrobiłam to nie z bólu, nie z zemsty. Chciałam sobie przypomnieć moment przełomu. Chwilę, w której coś się we mnie skończyło. W tle słychać było szelest pościeli, przyciszone śmiechy i ten jego szept:

– Ona nic nie wie. Śpi u matki.

Wtedy przypomniałam sobie, że przez chwilę naprawdę spałam. Obudził mnie ten dźwięk – cichy trzask, jakby ktoś poprawiał nianię. I to mnie uratowało. Gdyby nie to, spałabym dalej. Nie wiedziałabym. Jeszcze przez tygodnie patrzyłabym mu w oczy, nie wiedząc, co tam jest naprawdę. Teraz wiem. I wiem też, że czasem wystarczy jeden niezamierzony dźwięk, żeby przebudzić się z iluzji.

Magda, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama