„Mąż zaproponował, że przygotuje Wigilię. Był z siebie dumny, ale każdy czekał na pierogi, a nie sushi”
„– Marek, chociaż powiedz mi, co planujesz ugotować – zagadnęłam niby mimochodem, nalewając sobie herbaty. – Spokojnie, wszystko będzie. – Nawet nie podniósł wzroku znad laptopa. – Mam wszystko pod kontrolą”.

To miała być moja dwudziesta trzecia Wigilia. Dwadzieścia trzy lata gotowania, lepienia uszek, pucowania podłóg i walki z żywym karpiem. Dwadzieścia trzy lata dawania z siebie wszystkiego. I tak, lubiłam to – przynajmniej do tej pory. Ale w tym roku coś we mnie pękło. Byłam zmęczona. Fizycznie, psychicznie. Czułam, że przestaję być człowiekiem, a staję się funkcją – kucharką, sprzątaczką, organizatorką świąt.
Nie powiedziałam tego na głos, ale Marek chyba coś wyczuł. Któregoś wieczoru, przy kolacji, odezwał się znienacka:
– W tym roku ja zrobię Wigilię.
Zamarłam. On? Ten Marek, który nie odróżnia kminku od kminu rzymskiego? Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Serio? – spytałam cicho.
– Serio. Odpocznij wreszcie. Ja się wszystkim zajmę.
Zosia prychnęła zza stołu.
– Tata? Przecież on nie ogarnia nawet tostera.
Ale ja... wzruszyłam się. Pomyślałam: może wreszcie zrozumiał. Może się zmienił. Może to będzie pierwsza Wigilia, kiedy ktoś zadba o mnie.
Nie mogłam w to uwierzyć
– Ja zrobię tę Wigilię, naprawdę – powtórzył Marek spokojnie, jakby mówił o zakupie chleba, a nie o największym logistycznym wyzwaniu roku.
Stałam przy kuchennym blacie, mieszając zupę dyniową. Łyżka znieruchomiała mi w dłoni. Spojrzałam na niego – był całkiem poważny.
– Ty? Naprawdę ty?
– Tak. Odpocznij w tym roku. Ja się wszystkim zajmę. Będzie dobrze.
Zosia, nasza szesnastolatka, oderwała wzrok od telefonu.
– Tata? Przecież ty nie wiesz nawet, gdzie trzymamy wałek. Zamówisz pizzę i oblepisz ją makiem?
– Bardzo śmieszne – odburknął Marek. – Mam plan.
– O rany, on ma plan. – Zosia teatralnie przewróciła oczami. – Już się boję.
Nie odezwałam się od razu. Patrzyłam na męża, próbując zrozumieć, co za tym stoi. Żart? Pokuta? Próba wybicia się na bohatera? W głębi serca coś się we mnie poruszyło. Tyle lat. Tyle razy mówiłam mu, że święta to nie tylko potrawy, to wspólny trud. I może... może wreszcie mnie usłyszał?
Poczułam ciepło. Może to ten moment, gdy coś się zmienia. Partnerstwo. Troska. Wyrównanie rachunków.
– Dobrze – powiedziałam powoli. – Skoro chcesz... masz moje błogosławieństwo. Ale ostrzegam – to robota nie na pół etatu.
– Dam radę. – Marek uśmiechnął się z jakąś nową pewnością.
Zosia syknęła z niedowierzaniem. A ja? Ja poczułam coś, czego dawno nie czułam. Nadzieję.
Nie chciałam się wtrącać
Przez pierwsze dni naprawdę się starałam. Nie wtrącałam się. Nie dopytywałam. Siedziałam cicho, choć każda cząstka mnie krzyczała: „Sprawdź, zapytaj, upewnij się, bo inaczej wszyscy skończymy przy pustym stole!”. Ale trzymałam fason. Obiecałam sobie – niech Marek ma pole do popisu.
Tyle że w kuchni nie działo się nic. Lodówka pusta jak kieszenie po wyprzedaży. Żadnej listy zakupów. Żadnego bałaganu, który świadczyłby o jakichkolwiek przygotowaniach.
– Marek, chociaż powiedz mi, co planujesz ugotować – zagadnęłam niby mimochodem, nalewając sobie herbaty.
– Spokojnie, wszystko będzie. – Nawet nie podniósł wzroku znad laptopa. – Mam wszystko pod kontrolą.
– Ale cokolwiek? Barszcz? Pierogi? Ryba? – próbowałam wydobyć jakąś konkretną odpowiedź.
– Zaufaj mi, naprawdę. W tym roku będzie nowocześnie, ale pysznie.
Zosia, siedząca obok przy stole, uniosła brew i spojrzała na mnie z mieszaniną rozbawienia i litości.
– Mamo, może lepiej ty to ogarnij... Bo czuję, że zaraz dostaniemy hummus i tortille na Wigilię.
– Nie bądź złośliwa – mruknęłam, choć w duchu myślałam dokładnie to samo.
Coś zaczęło się we mnie tlić. Podejrzenie. Niepokój. A może po prostu rozczarowanie. Bo widziałam – Marek nic nie gotuje. Nic nie planuje. Nic nie konsultuje. Tylko chodzi zadowolony z siebie i mówi, że „będzie dobrze”. Ale ja czułam, że coś tu nie gra. I że wcale nie chodzi o śledzie czy piernik. Tylko o to, że znów zostałam sama z odpowiedzialnością.
Byłam rozczarowana
Goście mieli przyjechać o siedemnastej. O szesnastej trzydzieści Marek wyszedł... i wrócił po dziesięciu minutach. Z pudłami. Dużymi, białymi, z logo restauracji, której nazwę kojarzyłam tylko z Instagrama Zosi. Zero karpia. Zero kapusty. Za to jakieś obce zapachy – sezam, imbir, ocet ryżowy?
Postawił paczki na stole jak bohater z trofeum.
– Gotowe. Święta uratowane.
– Że co? – podeszłam bliżej, otwierając jedno z opakowań. W środku – rolki sushi, ozdobione kiełkami. W kolejnym – zupa, która pachniała... miso. Dalej – coś przypominającego tiramisu, ale brązowe od grzybów.
– To jakiś żart? – zapytałam zimnym tonem.
– Nie. To najlepszy catering w mieście. Wszystko wege, ekologiczne. I pięknie podane, zobacz!
Zosia oparła się o ścianę, dławiąc się śmiechem.
– Tato, serio? Sushi na Wigilię?
Marek był dumny. Naprawdę dumny. Wtedy weszła teściowa.
– Co tu tak pachnie... dziwnie? – zapytała, po czym spojrzała na stół. – A gdzie karp? Barszcz? Makowiec?
– Nowocześnie w tym roku, mamo – rzucił Marek zadowolony.
– U nas w rodzinie się tak nie robi – odpowiedziała chłodno, siadając przy stole bez słowa.
Usiadłam w kącie, czując, że nie mam już siły. I że ten wieczór, który miał być inny, właśnie stał się najgorszym z dotychczasowych.
Pokłóciliśmy się
Goście już wyszli. Teściowa bez słowa, Zosia przewróciła oczami i zamknęła się w pokoju, Tomek zasnął na kanapie. Marek zbierał pudełka po sushi, jakby sprzątał po jakiejś biurowej konferencji, nie po Wigilii. Nie wytrzymałam.
– Ty naprawdę nic nie rozumiesz, prawda?
– Co znowu? – westchnął, nawet na mnie nie patrząc.
– To miała być Wigilia. Nie pokaz kulinarnych trendów z Instagrama!
– Chciałem cię odciążyć. Zrobić coś inaczej. Ty wiecznie jesteś niezadowolona...
– Bo nie chodzi o to, żeby było „inaczej”, Marek! Tylko żeby było razem. Ty nic nie zrobiłeś. Ty tylko zamówiłeś. Klik-klik i gotowe. Żadnego wysiłku, żadnego serca.
– To ty zawsze narzekałaś, że jesteś zmęczona, że wszystko na twojej głowie. To teraz nie jest dobrze?
– Nie! Bo nie o to prosiłam!
Wtedy do kuchni cicho weszła Zosia. Oparła się o framugę, patrząc na nas zmęczonym wzrokiem.
– Może... może wcale nie chodziło o pomoc, tylko o święty spokój? – rzuciła i zniknęła, zanim zdążyliśmy coś powiedzieć.
Nie mogłam oddychać. Czułam, jak zaciska mi się gardło. Złapałam kurtkę i wyszłam. Po prostu wyszłam, nie mówiąc nic. Na zewnątrz był mróz, ale mnie było wszystko jedno. Musiałam oddychać. Musiałam przestać czuć, że jestem nikim w jego świecie pełnym „dobrych intencji”.
Będą ciche dni
Szłam bez celu. Park był pusty, ławki przysypane śniegiem, drzewa czarne na tle nieba. Usiadłam na jednej z nich, choć zimno przesiąkało przez płaszcz. Nie czułam tego. Myśli miałam gdzie indziej.
Przed oczami migały mi obrazy sprzed lat – Marek pomagający mi zawiesić lampki, dzieci obklejone mąką przy robieniu pierników, nasza pierwsza Wigilia w ciasnym mieszkanku. Wtedy nic nie było perfekcyjne. Barszcz się przypalił, a choinka była krzywa. Ale śmialiśmy się. Byliśmy blisko.
A teraz? On nawet nie zapytał, czy chcę tej pomocy. Po prostu kliknął. Wyeliminował mnie z równania, jakbym była problemem do obejścia, a nie partnerką. Poczułam, że chyba coś przegapiłam. Moment, kiedy przestaliśmy być drużyną.
W końcu wróciłam. Dom był cichy. W salonie tylko światełka na choince jeszcze błyskały. Marek siedział sam przy stole. Bez telefonu. Bez pudełek. Patrzył w ciemność.
– Znowu cię zawiodłem? – zapytał cicho, jakby bał się odpowiedzi.
Stanęłam w progu.
– Po prostu, nie rób więcej takich głupich niespodzianek.
Nie odpowiedział. I chyba po raz pierwszy – naprawdę nie miał nic do powiedzenia.
Maria, 49 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mówi, że święta to magia. Dla mnie to po prostu stanie przy garach i bycie służącą dla całej rodziny”
- „Wszyscy byli zaproszeni na święta do siostry. Ja dostałam tylko sms-a z przepisem na sałatkę”
- „Postanowiliśmy nie kupować dzieciom prezentów na święta. Każdy miał zrobić coś od siebie i to była najlepsza decyzja”

