Reklama

Nigdy nie sądziłam, że pewnego dnia będę opowiadać tę historię. Przez dwanaście lat myślałam, że moje małżeństwo, choć niepozbawione rutyny, opiera się na wzajemnym szacunku. Kochaliśmy się, wychowaliśmy razem córkę, dzieliliśmy pasje i problemy. A potem przyszedł dzień, który zmienił wszystko. Nie było żadnego dramatu, żadnej zdrady, żadnych podejrzanych SMS-ów czy nagłych powrotów po nocach. Po prostu usiedliśmy wieczorem przy winie i on, z kamienną twarzą, wypowiedział kilka słów, które zawaliły mój świat. W tamtej chwili zrozumiałam, że czasem zdrada nie musi być fizyczna – wystarczy pomysł.

Reklama

Nie podejrzewałam go o to

To był zwyczajny piątkowy wieczór. Córka nocowała u koleżanki, więc mieliśmy dom tylko dla siebie. Mariusz zaproponował kolację – zamówił sushi z naszej ulubionej knajpki i otworzył butelkę czerwonego wina. Ucieszyłam się. Od dawna nie mieliśmy chwili tylko dla siebie. Siedzieliśmy przy stole, rozmawialiśmy o pracy, śmialiśmy się z jakiegoś mema, który pokazałam mu na telefonie. Było lekko, domowo, spokojnie.

Kiedy nalał mi drugą lampkę, zobaczyłam, że coś w nim się zmieniło. Oparł się na łokciu i spojrzał na mnie z tym swoim półuśmiechem, który zazwyczaj zapowiadał żart. Ale tym razem nie zażartował.

– Zastanawiałaś się kiedyś nad otwartym związkiem?

Zakrztusiłam się winem. Wzięłam serwetkę i wytarłam usta, próbując nie rozlać wszystkiego na obrus.

– Przepraszam, co?

– No wiesz… żebyśmy dalej byli razem, ale... żebyśmy mogli spotykać się z innymi. Oczywiście na uczciwych zasadach. Bez tajemnic. Wszystko w otwartości i zaufaniu.

Wpatrywałam się w niego w milczeniu. Nie wiedziałam, czy to jakiś test, głupi żart czy może nowa filozofia, którą chłonął z podcastów w drodze do pracy.

– Jesteś poważny? – zapytałam w końcu.

– Tak. Myślę, że moglibyśmy się na nowo odnaleźć, spróbować czegoś innego. Nie chodzi o to, że cię nie kocham…

W tamtym momencie coś we mnie pękło. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Jeszcze nie. Patrzyłam tylko na niego i próbowałam zrozumieć, kiedy dokładnie przestaliśmy mówić sobie prawdę.

Czy on naprawdę to powiedział?

Nie spałam tej nocy prawie wcale. Leżałam w łóżku obok mężczyzny, który jeszcze wczoraj był dla mnie ostoją, a dziś czułam się przy nim jak z obcym. Mariusz zasnął dość szybko, jakby nie wydarzyło się nic szczególnego. Oddychał spokojnie, a ja patrzyłam w sufit, starając się nie słyszeć tykającego zegara, który zdawał się szydzić z mojej bezsenności.

Nad ranem zeszłam do kuchni. Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam przy stole, dokładnie w tym samym miejscu, w którym poprzedniego wieczoru padły jego słowa. „Otwartość i zaufanie”. Te frazy odbijały się echem w mojej głowie jak puste hasła z terapii par. Przypominałam sobie nasze początki – jak całował mnie w tramwaju, jak przynosił herbatę do łóżka, jak pierwszy raz powiedział, że mnie kocha. Gdzie to wszystko się podziało?

Mariusz zszedł po ósmej. Ubrany w dres, jakby nic się nie stało.

– Nie spałaś? – zapytał, ziewając.

– A ty spałeś świetnie, prawda?

Zawahał się, ale pokiwał głową.

– Nie chciałem cię zranić. Myślałem, że... może spróbujemy inaczej.

– Inaczej? Czyli jak? Ty z kimś, ja z kimś? Spotykamy się raz w tygodniu na pierogi i podsumowanie wrażeń?

– To nie tak...

– A jak?

Znowu to jego milczenie. To milczenie bolało bardziej niż jakakolwiek odpowiedź. Wyszłam z kuchni. Potrzebowałam przestrzeni, powietrza, czegokolwiek. Ale najbardziej – potrzebowałam zrozumieć, dlaczego człowiek, którego kochałam, nagle zapragnął być kimś, kogo nie poznaję.

Nie poznawałam własnego męża

Poszłam na spacer, choć padał drobny deszcz. Schowałam się pod kapturem i szłam bez celu, jakby sam ruch miał pomóc mi coś zrozumieć. Myśli kotłowały mi się w głowie, zderzały, przelatywały przez serce i zostawiały po sobie chaos. Przez pierwsze pół godziny chciałam po prostu wrócić do domu, spakować walizkę i wyjść. Potem miałam ochotę napisać mu długi list, w którym rozłożę na czynniki pierwsze wszystko, co we mnie zburzył. Ale nie miałam ani siły, ani jasności.

Zatrzymałam się w parku na ławce. Na sąsiedniej starszy pan czytał gazetę pod parasolem. Jakby świat się wcale nie zatrzymał. Wyciągnęłam telefon i napisałam do przyjaciółki.

Mariusz zaproponował mi otwarty związek.

Odpowiedziała po chwili.

– Żartujesz?

– Nie. Wczoraj. Przy winie.

– I co mu powiedziałaś?

– Nic. Jeszcze nic.

Nie potrafiłam tego ubrać w słowa. Bałam się, że cokolwiek powiem będzie złe. Zresztą... czy cokolwiek miało jeszcze znaczenie? Wróciłam do domu kilka godzin później. Mariusz siedział na kanapie, przeglądał coś w telefonie. Gdy mnie zobaczył, odłożył go na bok.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

– Tak. Myślę, że to ważne.

Usiadłam naprzeciwko niego, z rękami zaciśniętymi na kolanach. Po raz pierwszy od dawna czułam, że nie jestem już częścią „my”. Że zostałam postawiona przed decyzją, której nigdy nie chciałam podejmować.

Skąd mu się to wzięło

– Zacznij od początku – powiedziałam. – Chcę wiedzieć, skąd to się wzięło. Od kiedy to planujesz?

Mariusz spojrzał na mnie z niepewnością. Jakby nagle zrozumiał, że nie rozmawiamy o teorii, tylko o naszej przyszłości.

– Od kilku miesięcy czuję... pustkę – zaczął. – Nie między nami dosłownie, ale w sobie. Jakby coś we mnie umierało. Myślałem, że może... że nowa forma relacji pomoże mi się odbudować.

– Nowa forma relacji? – prychnęłam. – Ty to sobie tak spokojnie nazywasz, a ja mam poczuć się jak co? Jak współlokator? Jak plan B?

Nie chcę cię zranić – powiedział cicho. – Ale boję się, że jeśli nic nie zmienimy, to się od siebie całkiem oddalimy.

– To już się stało. I nie dlatego, że się nie spotykamy z innymi, tylko dlatego, że przestałeś ze mną rozmawiać o ważnych rzeczach.

Zamilkł. Widziałam, że nie wie, jak się bronić, bo to, co mówiłam, było prawdą. Może niewygodną, może bolesną, ale prawdą.

– A jeśli ja się nie zgodzę? – zapytałam po chwili ciszy. – Co wtedy?

– Nie wiem – przyznał. – Naprawdę nie wiem. Ale nie chcę cię okłamywać. Nie chcę też odejść. Chciałbym, żebyśmy znaleźli jakieś rozwiązanie.

– Rozwiązanie? Mariusz, to nie matematyka. To moje życie. Nasze życie. I ty właśnie rzuciłeś w nie granat.

Patrzył na mnie, jakby pierwszy raz dostrzegał skutki własnych słów.

Trudno mi to sobie wyobrazić

Minęło kilka dni, zanim znowu usiedliśmy do rozmowy. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale jakby w dwóch równoległych światach. Unikaliśmy siebie nawzajem, rozmowy sprowadzały się do pytań o obiad i kto odbierze córkę z zajęć. A ja w środku płonęłam. Przechodziłam przez wszystkie możliwe stany – złość, rozczarowanie, smutek, żal, aż w końcu coś we mnie zaczęło twardnieć. Jakby pęknięta skorupa zaczęła się zamykać, ale już zupełnie inaczej – grubiej, twardziej.

Wieczorem, kiedy córka poszła spać, zawołałam go do kuchni.

– Słuchałam cię. Dałam sobie czas, żeby to przemyśleć – zaczęłam spokojnie. – I wiesz co? Doszłam do wniosku, że jedyne, co mogę ci teraz otworzyć, to drzwi.

– Proszę cię, nie rób tego… – odezwał się natychmiast. – Przestraszyłem cię, tak? Ale to nie znaczy, że cię nie kocham.

– Wiesz, co to znaczy, kiedy ktoś ci mówi, że cię kocha, a jednocześnie chce być z innymi? To znaczy, że ta miłość już dawno przestała istnieć

– To nie tak…

– Mariusz, wszystko, co między nami było dobre, zostało zniszczone. Może nie od razu umarło, ale zaczęło gnić. I to się nie odnowi rozmową ani nowym układem. Ja nie chcę żyć w świecie, w którym muszę się zastanawiać, z kim dziś spałeś.

Patrzył na mnie z niemym żalem. Ale ja już nie płakałam. Ja już podjęłam decyzję.

Zaczynam żyć na nowo

Spakował się dwa dni później. Nie było scen, nie było płaczu. Córce powiedzieliśmy, że tata przez jakiś czas będzie mieszkał gdzie indziej. Uśmiechnęła się smutno i zapytała, czy się pokłóciliśmy. Pokiwałam głową, ale dodałam, że czasem dorośli potrzebują przestrzeni, żeby lepiej zrozumieć, czego chcą. W środku czułam się jak najgorsza aktorka, bo przecież wiedziałam, że to nie była tylko „przestrzeń”. To była przepaść.

Po jego wyjściu zapanowała cisza. Taka gęsta, która najpierw boli, a potem… uspokaja. Usiadłam w salonie z kubkiem herbaty i patrzyłam na jego pustą półkę. Pomyślałam, że może jeszcze wczoraj byłam gotowa o nas walczyć. Ale dziś… dziś nie chciałam już walczyć z kimś, kto przestał widzieć we mnie partnerkę, a zaczął mnie postrzegać jako przeszkodę w realizacji własnych pragnień.

Ludzie często mylą kryzys z nudą. Myślą, że jeśli coś przestaje być ekscytujące, to trzeba to natychmiast naprawić czymś nowym, innym, bardziej intensywnym. A przecież czasem wystarczy usiąść obok siebie, zapytać: „Czego ci brakuje?” i posłuchać odpowiedzi. Ale Mariusz wolał nową grę niż rozmowę. I przegrał.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, jak będzie wyglądać moje życie za miesiąc, za rok. Ale wiem jedno – nie chcę być czyjąś opcją. Nie chcę być kobietą, którą się „utrzymuje”, bo dobrze gotuje, bo wychowuje dziecko, bo zna historię wspólnych wakacji. Chcę być kobietą, którą się wybiera. Świadomie. Codziennie. A on mnie już nie wybierał.

Magda, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama