Reklama

Święta zawsze były dla nas czasem radości, chociaż ostatnie lata nauczyły mnie, że radość bywa ulotna. Ten grudniowy wieczór pachniał cynamonem i pomarańczami. Światełka na choince migotały delikatnie, odbijając się w szybach. Chciałam przekazać mu wieść w trochę nieszablonowy sposób. Ukryłam test pod obrusem. Serce biło mi szybciej, gdy zasugerowałam mu, żeby usiadł na miejscu. Widziałam, że zauważył nienaturalne uwypuklenie nieopodal noża i widelca. Gdy zaczął podnosić materiał, czułam, jak robi mi się zimno z ekscytacji. Wziął w ręce różowy patyczek z 2 kreskami i zrobił się cały blady.

– To znaczy… będziemy rodzicami!

Patrzyłam na niego z mieszanką szoku i niedowierzania

W jego oczach palił się ogień, który od dawna próbowałam rozpalić, ale który nigdy tak jasno nie błyszczał. On skakał po pokoju, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Ja stałam w miejscu, niepewna, jak powinnam się czuć. Nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Szczęście mojego partnera uderzało mnie jak fala, która miała rozbić wszystko, co dotąd czułam. Wcześniej ekscytowałam się, że o wszystkim mu powiem, ale te uczucia jakby uleciały. Nie wiem gdzie i nie wiem dlaczego, ale coś we mnie pękło jak szklana kula.

– To wspaniale! – wykrzyczał, podnosząc ręce do góry. – W końcu nasze marzenia się spełniają!

Skinęłam głową, udając, że czuję radość równie mocno, jak on, podczas gdy w mojej głowie kotłowały się emocje: euforia, zazdrość, poczucie wyobcowania. Dlaczego się tak czuję? Co się ze mną dzieje? Przecież bardzo tego chciała!

Wiedziałam, że teraz wszystko się zmieni. On nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Skakał po salonie, machał rękami i śmiał się tak, jakby cały świat należał do nas. Jego radość była absolutna, niemal zaraźliwa, ale ja stałam z boku, czując, że moje emocje dryfują gdzie indziej.

– To będzie nasza przygoda życia! Nasz dziudziuś. Moje dziecko. Będę tatą. Jezu to wspaniale – wykrzyknął, przytulając mnie w szaleńczym uścisku. – Musisz koniecznie przestać pracować. Nasze dziecko jest teraz najważniejsze, przecież pamiętasz, ile się o nie staraliśmy. Pójdziemy tam, gdzie trzeba, zbadamy cię, zmienisz to, co trzeba będzie zmienić. Musisz urodzić silne dziecko. Muszę mieć silnego syna lub córkę. Najlepiej syna, ale wiadomo, nie mamy na to wpływu, ale... Syn... potomek, dziedzic. To dumnie brzmi, prawda? – słowa wylewały się z jego ust jak woda z górskiego potoku. – Będziesz zdrowo jadła, będziesz chodziła na spacery... będziesz robiła wszystko, co ci każą...

Wyłączyłam się. Halo. A gdzie w tym wszystkim to, czego naprawdę chcę? Nie mam zamiaru zamieniać się w cyborga i tracić własnej rutyny, bo powinnam leżeć i pachnieć dla dzidziusia? Oczywiście, zadbam o siebie, ale nie mam zamiaru wywracać własnego życia do góry nogami. Dlaczego on nie zapytał mnie o zdanie, tylko planuje mi czas bez żadnego pytania?

Ja wciąż tu jestem

– Zobaczysz, jak wszystko się zmieni! Będziesz matką, rozumiesz to? Będziesz karmić, przewijać, wozić w wózeczku! Wspaniale. A ja w końcu będę mógł się pochwalić, że dokonałem kolejnego męskiego obowiązku.

No właśnie. Zmieni się. We mnie te zmiany już się rozpoczęły.

– Muszę zadzwonić do mamusi, pęknie z dumy! – poleciał dzwonić do teściowej.

Przekazał mi słuchawkę telefonu, a ja usłyszałam jeden pisk. Teściowa zachowywała się identycznie jak mój mąż. Z jej ust wylewały się naprzemiennie gratulacje, groźby i rozkazy.

– Klaudusiu, dziecko, tak się cieszę. Teraz wszystko będzie inaczej, lepiej. No, musisz się wziąć za siebie. Zadbać o wszystko. Jesteś teraz matką, żoną. Odpowiedzialną kobietą. Musisz na wszystko patrzeć, bo wiesz... jeden fałszywy ruch może nasz wszystkich srogo kosztować. Ale nic się nie martw, dasz sobie radę. No. Muszę kończyć. Gratulacje. Papa!

Ledwo wieść o mojej ciąży poszła w eter, a ja już mam dość wszystkich i wszystkiego. Przecież ja też tu jestem. Ja, ta sama Klaudia sprzed ciąży. Przestańcie rozstawiać mnie po kątach. Rozmawialiśmy długo o planach: pokoju dla dziecka, imionach, zakupach, zmianach w naszym życiu. On wymieniał wszystko z ekscytacją, ja odpowiadałam spokojnie, starając się brzmieć entuzjastycznie. W głębi duszy jednak wiedziałam, że moje emocje są inne. Każda decyzja, którą podejmował z myślą o maluchu, wzbudzała we mnie cichy niepokój.

– Możemy już szukać wózka! – zawołał nagle. – Wybierzemy najlepszy!

– Jasne… – wymamrotałam, udając entuzjazm.

Po chwili uciekłam do kuchni, by odetchnąć

Chciałam pozwolić mu na szczęście, ale potrzebowałam chwili dla siebie. Siedząc przy stole, obserwowałam, jak światło lampek choinkowych tańczy na ścianach. Było pięknie, radośnie, ale nie moje. Zrozumiałam, że muszę znaleźć sposób, by być szczęśliwą razem z nim. Ta myśl ściskała mnie mocno, ale jednocześnie mobilizowała. Wiedziałam, że emocjonalnie muszę znaleźć równowagę – zaakceptować jego radość, mimo że nie mogę jej w pełni dzielić.

Kilka dni później poczułam, że napięcie między nami rośnie. On nadal skakał z radości, planując każdy szczegół przyszłości, a ja coraz częściej milczałam, chowając w sobie mieszankę frustracji i smutku. Próbowałam mówić, starałam się wtrącać swoje zdanie, ale jego entuzjazm przygniatał każdą moją uwagę. Czułam się wykluczona, jakby bycie szczęśliwą z nim wymagało ode mnie udawania, że wszystko jest tak samo ekscytujące dla mnie jak dla niego.

– Chciałbym, żebyś poczuła to, co ja – powiedział nagle, patrząc mi w oczy z błyskiem wesołości. – To będzie najpiękniejszy czas naszego życia.

Skinęłam głową, uśmiechając się wymuszenie, a w środku kłębiły się sprzeczne emocje. Nie mogłam powiedzieć mu prawdy – nie teraz, nie w tym momencie, gdy jego radość była tak ogromna. Czułam, jak jego słowa docierają do mnie jak echo, które jednocześnie boli i uwiera.

– To będzie nasza córeczka albo nasz synek – mówił z uśmiechem. – Wyobrażasz sobie, jakie będzie piękne?

– Tak… – odpowiedziałam cicho, nie mogąc powstrzymać się od westchnienia.

W środku czułam niepokój

Zrozumiałam, że mimo starań nie uda mi się w pełni poczuć tej radości. Każde słowo, każdy gest przypominał mi o tym, że jestem obserwatorem, nie uczestnikiem. Wieczorem, siedząc w fotelu i patrząc na choinkę, poczułam ciężar samotności wśród radości.

W sobotni poranek wybraliśmy się na zakupy do sklepu z artykułami dziecięcymi. On prowadził wózek, ja trzymałam listę rzeczy, które mieliśmy kupić. Każdy jego ruch był pełen ekscytacji, każdy uśmiech przypominał, że spełnia się jego marzenie. Patrzyłam na niego i czułam mieszankę radości i dystansu. Chciałam dzielić jego entuzjazm, ale serce ciągle podpowiadało mi, że to nie moje szczęście.

– Zobacz te śpioszki! – powiedział, unosząc w dłoniach niebieskie ubranko. – Idealne dla naszego malucha!

– Są ładne – odparłam cicho, próbując ukryć, że nie czuję tego samego zachwytu.

Spacerowaliśmy między regałami, on oglądał kolejne zabawki, łóżeczko, kocyki. Każda rzecz była dla niego symbolem nowego początku, a dla mnie? Dla mnie była strachem przed porodem, utratą siebie, nieprzespanymi nocami. Jakoś wcześniej to wszystko wydawało mi się takie ekscytujące, a teraz się bałam. Mąż był tak zafiksowany na punkcie dziecka, że zapomniał w tym wszystkim o mnie, o żonie, nie o matce swojego potomka.

– Chcę, żeby było wszystko idealne – szepnął, patrząc na mnie z oczami pełnymi nadziei.

– Wiem… – odpowiedziałam, przygryzając wargę.

Wróciliśmy do domu z torbami pełnymi kolorowych ubranek i zabawek. Ja siedziałam na kanapie, obserwując jego starania, czując, jak w moim sercu mieszają się podziw, smutek i poczucie wyobcowania.

To nasza przyszłość – wyszeptał. – Nie mogę się doczekać, aż nasze dziecko tu będzie.

Uśmiechnęłam się słabo, wiedząc, że muszę nauczyć się kochać tę przyszłość razem z nim. To był moment, w którym zrozumiałam, że prawdziwa miłość czasem wymaga poświęcenia własnych uczuć dla szczęścia drugiej osoby. Kilka tygodni później napięcie w naszym domu zaczęło przybierać na sile. On wciąż był pełen entuzjazmu, planując każdą chwilę, związana z nadchodzącym rodzicielstwem. Ja coraz częściej czułam, że każdy jego uśmiech przypominał mi, że moje miejsce w tym szczęściu jest zaledwie obok, nie w centrum.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam

– Wiesz, czasem czuję się… wyobcowana w tym wszystkim – powiedziałam ostrożnie. – Jakbym była tylko obserwatorem. Gdy tak skaczesz z radości, ja nie potrafię poradzić sobie z emocjami. Boję się. Boję się, że skoro już tak bardzo jesteś zakochany a naszym dziecku, to co się stanie ze mną po porodzie? Jak już nie będę ci potrzebna? Tak długo czekaliśmy, aż zajdę w ciążę, że chyba przestałam się już tym wszystkim cieszyć.

On spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.

– Nigdy tak nie myślałem… Chciałem, żebyś się cieszyła razem ze mną.

– Wiem, ale to trudne, gdy najważniejszą ci osoba widzi w tobie tylko matkę swojego dziecka, a nie kobietę ze snów. Coś się zmieniło, a ja nie potrafię tego zaakceptować – westchnęłam.

– Kochanie. Zamiast dusić to w sobie, powinnaś od razu mi powiedzieć. Przecież to nie jest prawda. Cieszyłem się, bo w końcu na świat przyjdzie owoc naszej miłości. To jest jedyny i niepodważalny dowód na to, że chcę z tobą spędzić resztę moich dni. Kochałem cię przed ciążą, kocham w ciąży i będę kochał, gdy nasze dziecko w końcu pojawi się na świecie.

Obiecujesz? Wiem, że to absurdalne, ale po prostu się boję, a strach niejednokrotnie podsuwa nam do głowy dziwne myśli. Bałam się, że się w tym wszystkim zatracę, że przestanę mieć dla ciebie jakiekolwiek znaczenie.

– Jesteś dla mnie najważniejsza. Obiecuję – wziął mnie w ramiona i pozwolił się wypłakać. W końcu poczułam, jak schodzi ze mnie to całe napięcie, które gromadziło się we mnie przez długie tygodnie.

Moje serce powoli uczyło się dzielić radość

Wtedy zdałam sobie sprawę, że nasze oczekiwania są różne. On wyobrażał sobie wspólne szczęście, a ja próbowałam odnaleźć równowagę między miłością do niego a własnymi uczuciami. Kilka miesięcy później, gdy mój brzuch wyraźnie się już zaokrąglił, siedziałam w salonie, obserwując go, jak starannie układa ubranka w szufladach. Jego oczy błyszczały, a uśmiech nie znikał z twarzy. Chciałam poczuć to samo, w pełni włączyć się w jego szczęście, ale w moim sercu wciąż tliła się mieszanka radości i żalu.

– Chcę, żebyś była szczęśliwa – powiedział cicho, siadając obok mnie. – Naprawdę zależy mi na tym.

Patrzyłam na niego i uświadomiłam sobie, że miłość czasem wymaga cierpliwości i wyrozumiałości. To nie znaczyło, że moje uczucia były mniej ważne, tylko że muszą znaleźć własną drogę. Chciałam to zrozumieć, zaakceptować i odnaleźć w tym sens.

– Jestem szczęśliwa… – wyszeptałam w końcu, pozwalając, by choć część mojej radości była prawdziwa. – Dla ciebie.

On uśmiechnął się, przyciągając mnie do siebie. Czułam, jak w naszym domu wypełnia się ciepło, które nie było w pełni moje, ale mogłam je dzielić. Wiedziałam, że kolejne miesiące będą trudne, pełne wyzwań, emocji, momentów zazdrości i niepewności. Ale także pełne miłości, nadziei i wspólnych chwil, które na zawsze zmienią nasze życie.
Patrząc na niego, poczułam spokój.

Moje serce powoli uczyło się dzielić radość. To był początek nowego etapu – etapu, w którym nasze szczęście splatało się w sposób nieoczekiwany, wymagający cierpliwości, akceptacji i odwagi. Teraz wiedziałam, że mimo trudności mogę kochać go i razem z nim przeżywać przyszłość, choć na swoich własnych zasadach.

Klaudia, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama