Reklama

Święta od zawsze kojarzyły mi się z zapachem cynamonu, lekkim zamieszaniem w kuchni i radością naszych dzieci, które wbiegały do pokoju, by sprawdzić, czy Mikołaj o nich pamiętał. Starałam się, aby w tym czasie dom był pełen ciepła, nawet jeśli życie bywało trudniejsze, niż bym chciała.

„Nie kupujemy prezentów”

Igor wrócił z pracy wyjątkowo późno, a ja krzątałam się po kuchni, próbując spisać prezenty, o które dzieci prosiły od tygodni. Kiedy usiadł przy stole, podałam mu kartkę, licząc, że chociaż spojrzy.

– Sprawdź, proszę, czy coś jeszcze dopisać – powiedziałam, podsuwając listę.

– Nie ma sensu – mruknął, nawet nie podnosząc głowy. – W tym roku nie kupujemy prezentów. Odkładamy na samochód.

Zamarłam tylko na moment, starając się nie reagować gwałtownie.

– Igor, dzieci czekają. Wiesz, jak przeżywają święta.

– I co z tego? – wzruszył ramionami. – Mają wszystko. A ja mam jedną szansę, żeby uzbierać resztę kasy przed wiosną.

Poczułam, jak miesza się we mnie złość i niedowierzanie.

– Czyli nic? Nawet drobiazg?

– Mówiłem już. Żadnych wydatków.

Odsunęłam krzesło, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym żałować. W salonie dzieci układały puzzle, nieświadome, że ich tata właśnie wykreślił ich ze swoich planów. Usiadłam obok nich, patrząc, jak Julek nachyla się nad brakującym elementem.

– Mamo, a wiesz, co bym chciał najbardziej? – zapytał cicho. – Żeby tata poszedł ze mną na lodowisko z tymi nowymi łyżwami.

Przełknęłam ślinę.

– Zobaczymy, kochanie.

Wieczorem Igor przeglądał ogłoszenia samochodów, z dumnym uśmiechem na twarzy.

– Widzisz? Jeszcze trzy miesiące i będzie mój – powiedział.

Odłożyłam pranie i spojrzałam na niego chłodno.

– Może prędzej, niż myślisz – odparłam, choć on nie zwrócił na to uwagi.

W tej chwili zrozumiałam, że skoro Igor potrafi liczyć każdy grosz, to ja też potrafię. Tylko w inny sposób. I że nauczę go, co naprawdę znaczy oszczędność, skoro zapomniał, dla kogo powinien się starać.

Ukochana skarbonka męża

Następnego dnia Igor krzątał się po domu, przestawiając swoje segregatory, notatki i kalkulacje związane z oszczędnościami. Zawsze powtarzał, że „porządek w finansach to podstawa”, więc wiedziałam dokładnie, gdzie trzyma swoją ukochaną skarbonkę. Metalową puszkę z kodem, którą dumnie stawiał na najwyższej półce w szafie.

Po południu usiedliśmy przy stole.

– Musisz zrozumieć, że robię to dla nas – oznajmił tonem mentora.

– Nowy samochód to inwestycja.

– Tylko że dzieci nie są inwestycją – odpowiedziałam spokojnie. – One chcą jedynie poczuć, że pamiętamy o nich w święta.

– To emocje. A emocje kosztują – rzucił i dopił herbatę.

Mój wzrok sam powędrował ku schodom prowadzącym na piętro.

– Wiesz, Igor, może faktycznie trzeba się nauczyć trzymać wydatki w ryzach – powiedziałam, próbując, żeby nie zabrzmiało to zbyt znacząco.

– Wreszcie mądre podejście – pochwalił mnie, jakby mówił do pracownika, nie do żony.

Wieczorem poszedł pobiegać. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, ruszyłam na piętro. Puszka stała na swoim miejscu, a w niej wszystkie odłożone pieniądze. Przeniosłam tylko zawartość do nowej koperty i ukryłam ją w miejscu, którego nie przewidzi nawet ktoś tak podejrzliwy jak Igor. W puszce zostawiłam kilka drobnych i starą ulotkę reklamową.

Kiedy wrócił, wydawał się wyjątkowo zadowolony.

– Czuję, że idzie ku dobremu – powiedział. – Wiesz, czasem trzeba poświęcić coś małego, żeby osiągnąć coś dużego.

– Wiem – odparłam, gasząc światło w kuchni. – I właśnie tak zamierzam zrobić.

Nie przeczuwał, że pierwszy ruch został wykonany.

Nadeszła kontrola wydatków

Igor od kilku dni chodził bardziej spięty, choć starał się tego nie pokazywać. Wiedziałam, że w końcu zajrzy do swojej skarbonki, dlatego czekałam cierpliwie, obserwując, jak jego obsesja na punkcie pieniędzy rośnie. W sobotę rano usłyszałam, jak otwiera szafę. Metaliczny dźwięk szyfru brzmiał jak początek przedstawienia.

Co to ma być?! – zawołał z góry. – Dlaczego tu jest tylko garść drobnych?

Weszłam na piętro, udając zaskoczenie.

– O co chodzi?

– Moje oszczędności! – wymachiwał puszką jak dowodem zbrodni. – Przecież tu było kilka tysięcy!

Przesunęłam wzrok po półce.

– Może źle policzyłeś?

– Nigdy się nie mylę – syknął. – Ktoś tu grzebał.

– A kto niby miałby to zrobić? – zapytałam spokojnie, choć w środku kipiałam. – Dzieci? Bo ja chyba nie muszę pilnować twoich skarbonek.

Oparł dłonie o biodra, próbując zebrać myśli.

– Zniknęły pieniądze. To fakt.

Może powinieneś przeanalizować wydatki – zasugerowałam. – Przed świętami wszystko rośnie.

Igor przysiadł na łóżku, nerwowo skubiąc materiał spodni.

– Bez tych pieniędzy nie uzbieram w terminie.

– To przykre – odparłam. – Może to znak, żeby pomyśleć o czymś innym niż samochód.

Zmierzył mnie spojrzeniem, jakby chciał ocenić, czy wiem więcej, niż przyznaję.

– Nie poddam się – powiedział w końcu.

Uśmiechnęłam się lekko.

– Zawsze to mówiłeś.

Zeszłam na dół, zostawiając go z jego frustracją. Prawda była taka, że pieniądze czekały już na swój prawdziwy cel – świąteczne marzenia naszych dzieci. Igor musiał poczuć, jak smakuje bezsilność, skoro nie rozumiał, co znaczy odpowiedzialność.

Podejrzenia i domysły

Igor przeczuwał, że chcę mu dać nauczkę, ale milczał. Nie odzywał się. Może myślał, że pieniądze do niego wrócą. Był jeszcze bardziej przejęty kumulowaniem swoich oszczędności. Zaczął notować każdy wydatek, kontrolować rachunki, a nawet sprawdzać, ile mleka zużywamy tygodniowo. Dzieci patrzyły na to z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia, a ja używałam tej sytuacji na swoją korzyść. Im bardziej Igor się zaciskał, tym łatwiej było mi działać niezauważenie.

Pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały, usiadł obok mnie na kanapie z notesem w dłoni.

– To wszystko wygląda podejrzanie – oznajmił. – Nie zgadzają się wydatki związane z jedzeniem.

– Czyli uważasz, że ktoś nas okrada w sklepie? – zapytałam z udawaną troską.

– Nie wiem jeszcze – mruknął. – Coś jest nie tak.

Przechyliłam głowę.

– Igor, może po prostu przesadzasz?

– Nie przesadzam, tylko dbam o finanse – odpowiedział z przekonaniem. – Ty też mogłabyś się nauczyć.

Wtedy podjęłam decyzję, że czas na kolejny krok. Następnego dnia odwiozłam dzieci do szkoły i pojechałam do sklepu po prezenty. Pieniądze z koperty wystarczyły na wszystko, czego pragnęły: łyżwy dla Julka, wymarzone klocki i komputer dla Lili, o których mówiła od września. Schowałam zakupy u sąsiadki, która od razu zrozumiała sytuację.

Po południu Igor obszedł salon jak detektyw. Spojrzał na mnie krótko, jakby próbował coś wychwycić w mojej twarzy, jednak odpuścił. Nie miał pojęcia, że już po grzybkach.

W nocy schowałam pod poduszką dzieci karteczki z napisami: „Mikołaj pamięta”. Chciałam, żeby rano ich oczy zaświeciły się tak, jak powinny. Igor nie potrafił tego zapewnić. Ja tak.

Tylko to się dla mnie liczy

Wigilia nadeszła szybciej, niż Igor się spodziewał. Od rana krążył po domu, wyraźnie podenerwowany, jakby przeczucie podpowiadało mu, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Dzieci pomagały mi w kuchni, podjadając pierniki, a ja co chwilę zerkałam w stronę szafy, gdzie Igor trzymał pustą skarbonkę. W końcu zawołał mnie na górę.

– Spójrz na to jeszcze raz – powiedział, pokazując mi otwartą puszkę. – Przecież tu nic nie ma.

– Widzę – przytaknęłam. – I co chcesz zrobić?

– Oddaj mi te pieniądze!

– Igor, może to po prostu nie był dobry rok na samochód – odpowiedziałam spokojnie.

Zamknął skarbonkę z westchnieniem. Zeszliśmy na dół, gdy dzieci wbiegły do salonu. Pod choinką czekały paczki, każda podpisana tak, aby wyglądało to na prezent od Mikołaja. Julek pisnął z radości, Lila rozpłakała się ze szczęścia. Igor stał z boku i obserwował to w milczeniu.

– Mamo, patrz! – zawołał Julek, machając prezentami. – To dokładnie to, o czym marzyłem!

– Wiedziałam – uśmiechnęłam się. – Mikołaj ma dobrą pamięć.

Wtedy Igor odwrócił się w moją stronę.

– Skąd…? – zaczął, lecz przerwałam mu spojrzeniem.

– Prezentów nie da się odłożyć na potem. Dzieci nie zatrzymają dzieciństwa, bo zbierasz na samochód.

Usiadł ciężko przy stole.

– Czyli ty…

Ja zadbałam o naszą rodzinę – powiedziałam cicho. – Są rzeczy ważne i ważniejsze. Może wreszcie to rozumiesz – odpowiedziałam.

Nie padły już żadne słowa. Dzieci biegały wokół choinki, a ja poczułam, że wreszcie zwyciężyłam. Nie w sporze z Igorem, lecz w walce o to, co naprawdę ważne.

Mąż zrozumiał, że dzieciństwo nie poczeka

Po świętach dom powoli wracał do codziennego rytmu. Dzieci bawiły się prezentami, a ja sprzątałam ostatnie świąteczne ozdoby. Igor zachowywał się ciszej niż zwykle, jakby wciąż próbował poukładać w głowie to, co się wydarzyło. Nie wypominałam mu niczego, bo wiedziałam, że jego myśli same zrobią swoje.

Pewnego wieczoru usiadł obok mnie przy stole, trzymając w dłoniach swój notatnik, ten sam, którym tak skrupulatnie planował zakup samochodu.

– Myślałem o wszystkim – zaczął, nie patrząc mi w oczy. – Chyba zbyt mocno skupiłem się na tym, czego mi brakowało, zamiast na tym, co mam.

– To ważne, że to widzisz – odpowiedziałam spokojnie. – Dzieci nie potrzebują nowego auta. Potrzebują taty, który potrafi się uśmiechnąć, kiedy rozpakowują prezenty.

Zamknął notes.

– Chciałem zapewnić nam stabilność.

– Stabilność to nie tylko pieniądze – dodałam. – To też pamięć o tych, którzy liczą na twoje ciepło.

Spojrzał na mnie z lekkim zawstydzeniem.

– Dziękuję, że… pokazałaś mi to po swojemu.

– Nie zrobiłam tego przeciwko tobie – odparłam. – Zrobiłam to dla dzieci. I chyba też dla ciebie.

Wstał, przeszedł do salonu i długo patrzył na miejsce, gdzie jeszcze kilka dni wcześniej stała choinka.

– Może pewne rzeczy trzeba czasem stracić, żeby nauczyć się ich wartości – powiedział powoli.

Nie przyznałam mu racji na głos, choć dokładnie to miałam na myśli, chowając kopertę z pieniędzmi.

Wiedziałam jedno: nie chodziło o to, by go ukarać, lecz by przypomnieć mu, kim jest ojciec i mąż. Na nowy samochód jeszcze przyjdzie czas. Dzieciństwo naszych dzieci nie poczeka.

Alina, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama