Reklama

Codzienność nie daje odpocząć. Budzik, kawa, praca – osiem godzin na pełnych obrotach w sekretariacie, gdzie każdy czegoś chce, najlepiej na już. Po powrocie zakupy, obiad, pranie, zmywarka, lekcje Julii. I tak dzień w dzień.

Musieliśmy oszczędzać

Mój mąż Jarek mówi, że musimy „zacisnąć pasa”, bo mamy kredyt, a rata poszła w górę. Nie protestuję. Rozumiem to – nie potrzebuję przecież nowych butów, choć podeszwa w starych już całkiem się rozkleja. Nie muszę przecież mieć porządnej kurtki, choć zimą marznę na przystanku.

Z Jarkiem coraz mniej rozmawiamy. Jest – ale jakby go nie było. Czasem patrzę na niego i nie wiem już, czy cokolwiek jeszcze czuje. Jest cichy, zamknięty w sobie i wiecznie zmęczony. Trzymam wszystko w sobie, bo przecież nie będę marudzić. Ktoś w tej rodzinie musi być dorosły, ktoś musi dźwigać codzienność, nawet jeśli wszystko we mnie krzyczy: a ja? Co ze mną?

Znalazłam ten paragon przypadkiem. W sobotę, po śniadaniu, zabrałam się za pranie. Jarek, jak zwykle, nie opróżnił kieszeni w kurtce. Wyjęłam z niej pognieciony papier. Pomyślałam, że to może jakiś stary rachunek za paliwo, ale kiedy spojrzałam na kwotę, coś mnie zatrzymało. Zegarek sportowy za tysiąc złotych.

Nie mogłam uwierzyć

W głowie od razu pojawiły się pytania. Po co mu taki zegarek, skoro od miesięcy mówimy o oszczędzaniu, a Julia codziennie pyta o klasową wycieczkę, na którą nie wiemy, czy ją zapisać? Położyłam paragon na stole w kuchni, a obok wydruk z informacją o wycieczce naszej córki – z kwotą zakreśloną markerem, prawie taką samą, jak ta, która widniała na rachunku za zegarek.

Wieczorem usiedliśmy do kolacji. Julia była u koleżanki. Jarek udawał, że nie widzi paragonu i kartki z wycieczką, choć obydwie rzeczy leżały na stole.

– Znalazłaś go – powiedział w końcu cicho. – Nie potrzebowałem zegarka – dodał po chwili. – Potrzebowałem poczuć, że mogę coś mieć tylko dla siebie.

Wzięłam głęboki oddech.

– A ja potrzebuję, żebyś powiedział wcześniej, zanim coś kupisz.

Nie tłumaczył się. Może zrozumiał, że teraz to i tak nic nie zmieni. Może nie miał siły. Wstałam od stołu i zaczęłam zmywać naczynia. Potrzebowałam zająć ręce, żeby nie powiedzieć za dużo. W głowie kotłowały się myśli. Dlaczego mnie nie zapytał? Dlaczego nie powiedział? Przecież nie chodziło o pieniądze, tylko o zaufanie, o to, że on zadecydował, że jego potrzeba jest ważniejsza.

Nie umieliśmy rozmawiać

– Wiesz, ja też czasem mam ochotę po prostu kupić coś bez pytania. Ale nie robię tego, bo myślę o nas.

Spojrzał na mnie uważnie. W jego oczach nie było obrony, tylko zmęczenie.

– A ja czasem nie wiem, czy ja jeszcze jestem w tym domu w ogóle potrzebny.

Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, choć może powinnam. Później długo siedzieliśmy w milczeniu. Zrozumiałam, że nie umieliśmy rozmawiać o uczuciach, ale przynajmniej próbowaliśmy. Powiedziałam, że nie pamiętam, kiedy kupiłam sobie coś nowego. On – że czuje się jak duch w tym domu, jak ktoś, kto jest, ale jakby go nie było. Zrozumiałam, że nie tylko ja czułam się pomijana. On też, tylko nie potrafił tego powiedzieć inaczej niż przez ten głupi zakup. Następnego dnia Julia znów zaczęła wypytywać, czy pojedzie na wycieczkę.

– Pojadę, prawda? – zapytała.

Spojrzałam na nią, taką pełną nadziei, ufnie przekonaną, że wszystko jest możliwe, jeśli mama powie „tak”. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Zrobimy wszystko, żebyś pojechała – powiedziałam w końcu.

Zreflektował się

Kolejnego dnia rano obudziłam się przed siódmą. Jarek już wychodził do pracy. Słyszałam, jak zamyka drzwi od łazienki, potem kuchenne szafki, w końcu trzask zamka w drzwiach wejściowych. Nie widzieliśmy się tego ranka. Nie byłam na niego zła, czułam raczej obojętność albo zmęczenie całą tą napiętą sytuacją.

Kiedy weszłam do kuchni, na stole leżała biała gruba koperta. Otworzyłam ją powoli. W środku były banknoty – tyle, ile kosztowała wycieczka. Ani słowa, ani karteczki, ani znaku. Złożyłam kopertę i schowałam do szuflady. Wiedziałam, że to nie była tylko decyzja o wycieczce. To był jego gest, przeprosiny, a może przyznanie się do winy albo po prostu kapitulacja. Zrozumiałam, że coś się skończyło. Nie tylko znikło nasze wzajemne zaufanie i bliskość. Zgasło coś jeszcze – ta naiwna wiara, że wystarczy się starać, a wszystko jakoś się ułoży.

Zrobiłam sobie herbatę malinową, którą zawsze wybierałam, kiedy było mi źle. Usiadłam przy pustym stole, sama, wsłuchując się w odgłosy codziennego życia za oknem. Dzieci szły do szkoły, dzwoniły tramwaje, słychać było szczekanie psa. Julia jeszcze spała, a Jarek pewnie już stał w korku, słuchał radia i milczał.

Przestałam mu ufać

Zegarek nadal leży w szufladzie w przedpokoju, ale mój mąż nawet go nie założył ani razu. Może dlatego, że mierzył czas, który mu uciekał albo ta jedna rzecz przypominała mu o tym, ile kosztuje milczenie.

Zastanawiałam się, ile jeszcze takich oddzielnych wieczorów przed nami. Ile jeszcze spojrzeń bez słów, gestów, które nic nie znaczą. Nie wiem, czy z tego będzie coś jeszcze. Czy jeszcze mamy szansę wrócić do siebie, czy już tylko gramy swoje role – mąż, żona, rodzic – a pod spodem pustka?

Ale wiem jedno – zegarek był tylko pretekstem. Otworzył coś, co od dawna się w nas zbierało. I już nie dało się tego schować z powrotem. Czasem trzeba coś stracić, żeby zobaczyć, ile już się dawno utraciło.

Anka, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama