„Mąż żałował pieniędzy na nowe buty dla dzieci, a mnie traktował jak powietrze. Pewnego dnia wyjdę po bułki i nie wrócę”
„– Mamusiu, czemu płaczesz? – spytała cicho Ola. Nie odpowiedziałam. Siedziałam jak sparaliżowana, słuchając w tle śmiechu z jakiegoś teleturnieju, który Piotr oglądał. Słowa prowadzącego mieszały się z moimi cichymi łkaniem i pytaniami dzieci”.

- Redakcja
Codzienność mnie przytłaczała. Każdy dzień wyglądał niemal tak samo: poranna pobudka, szykowanie dzieci do szkoły, szybkie śniadanie z przelotnym „pa” w kierunku męża, który wychodził do pracy, a potem zostawałam sama z obowiązkami. Sprzątanie, pranie, zakupy, odbieranie dzieci, odrabianie lekcji, gotowanie kolacji – powtarzający się schemat, który odbierał mi resztki energii. Piotr wracał późno, rzucał torbę na podłogę i od razu siadał przed telewizorem. Patrzyłam na jego twarz oświetloną światłem ekranu i czułam, jak coś we mnie umiera.
Dzieci były moim całym światem – prosiły o nowe zeszyty, buty, przybory do szkoły, a ja coraz częściej zaciskałam zęby, nie mając odwagi zapytać Piotra o pieniądze. Bałam się jego obojętnego wzroku i tego krótkiego, zimnego „nie mam teraz głowy”. Czułam się jak duch krzątający się po domu – niewidzialna, bezsilna, zmęczona. Patrzyłam w lustro i pytałam siebie: dlaczego muszę o wszystko prosić? Dlaczego on niczego nie widzi? Czy to naprawdę jest moje życie?
Żałował pieniędzy na dzieci
Siedzieliśmy przy stole, jak co dzień. Ja, Piotr i dzieci – Kuba i Ola. Na talerzach parowały ziemniaki, kotlety, surówka z marchewki, a cisza wypełniała przestrzeń między nami. Dzieci paplały o swoich sprawach – Kuba przechwalał się, że dostał piątkę z historii, Ola opowiadała o nowej nauczycielce, która ponoć jest „trochę dziwna, ale miła”. Słuchałam ich uważnie, uśmiechałam się, a jednocześnie czułam, jak moja uwaga odpływa – wzrokiem błądziłam po kuchni, po śladach życia, które kiedyś tu było, a teraz wydawało się takie martwe. Piotr jadł w milczeniu, nie podnosząc nawet głowy, jakby zjedzenie kotleta było dla niego ważniejsze od słuchania o dzieciach. W końcu zebrałam się na odwagę.
– Piotrek, musimy kupić dzieciom buty i zeszyty. Potrzebują nowych rzeczy do szkoły… – powiedziałam nieśmiało, zerkając na niego z nadzieją.
Mąż oderwał wzrok od talerza i spojrzał na mnie tak, jakby moje słowa były niezrozumiałym szumem.
– Nie ma na to pieniędzy – rzucił krótko, wstał od stołu, zgarnął talerz i wyszedł z kuchni.
Usłyszałam trzask drzwi do salonu. Cisza po nim była jeszcze cięższa niż przed chwilą.
– Mamo… a co z naszymi butami? – spytała cicho Ola, patrząc na mnie dużymi oczami.
– A zeszyty? – dorzucił Kuba, ściskając ołówek w dłoni.
Przełknęłam łzy, które napłynęły mi do oczu. Nie chciałam płakać przy dzieciach.
– Zobaczymy, kochanie… zobaczymy… – wyszeptałam, głaszcząc ich po głowach, a w głowie pulsowało tylko jedno pytanie: „Czy ja w ogóle jestem dla niego kimś ważnym?”.
Nic go nie obchodziło
Wieczorem, kiedy dzieci przebrały się już w piżamy, usiedliśmy w kuchni. Kuba i Ola nie mogli się uspokoić, kręcili się na krzesłach, raz po raz zerkając na mnie z pytającym wyrazem twarzy.
– Mamo, to kupisz mi nowe buty? – spytała znowu Ola, niecierpliwie bawiąc się rękawem piżamy.
– Przecież mówiłaś, że dostaniemy nowe na wiosnę – dodał Kuba, z nutą pretensji w głosie.
– Mamo, no to kiedy? – powtarzali jak mantra, a ja czułam, jak moja głowa zaraz pęknie od tego wszystkiego.
Mąż siedział w salonie, przed telewizorem, jakby nie słyszał ani ich pytań, ani mojego cichego szlochu, który próbowałam w sobie stłumić.
– Nie teraz, dzieci. Nie wiem... – wymamrotałam, nie patrząc im w oczy. Czułam, jak narasta we mnie ból. Skuliłam się na krześle, schowałam twarz w dłoniach i wtedy łzy same popłynęły. Były gorące, palące, pełne żalu i rozpaczy.
– Mamusiu, czemu płaczesz? – spytała cicho Ola, kładąc mi rękę na ramieniu.
Nie odpowiedziałam. Siedziałam jak sparaliżowana, słuchając w tle śmiechu z jakiegoś teleturnieju, który Piotr oglądał. Słowa prowadzącego mieszały się z moimi cichymi łkaniem i pytaniami dzieci.
„Nie dam rady… Nie mam już siły… Czy tak będzie wyglądało moje życie do końca?” – powtarzałam w głowie, jakby to było jakieś smutne zaklęcie.
Chciałam wtedy wstać, wyjść, zamknąć za sobą drzwi, ale nie zrobiłam nic. Siedziałam tylko, osaczona ciszą, własnym zmęczeniem i niezrozumieniem.
Byłam po prostu załamana
Noc była cicha, aż za cicha. Dzieci spały w swoich pokojach, a Piotr chrapał w salonie, rozciągnięty na kanapie jak król, który nie musi martwić się o nic. Ja siedziałam przy kuchennym stole, zapatrzona w ścianę, jakbym próbowała dostrzec tam jakieś odpowiedzi. Zegar na ścianie tykał monotonnie, przypominając mi o każdej mijającej sekundzie. W głowie miałam pustkę i milion myśli naraz.
Dlaczego on się tak zmienił? Czy zawsze taki był, tylko ja wcześniej tego nie widziałam? Kiedy ostatni raz usłyszałam od niego coś ciepłego, coś, co brzmiało jak „kocham cię”? Nie pamiętałam. Może wtedy, gdy Ola się urodziła? A może jeszcze wcześniej?
– Piotrek… – szepnęłam w pustkę, ale on nie odpowiedział. Nie słyszał mnie. A może już dawno przestał mnie słyszeć.
W myślach wracały wspomnienia: nasz ślub, pierwszy wspólny dzień w nowym mieszkaniu, zapach świeżo malowanych ścian, pierwszy śmiech dzieci. Gdzie to wszystko się podziało? Jak to możliwe, że teraz siedzę tu sama, a mój mąż śpi w drugim pokoju, jakbyśmy byli obcymi ludźmi pod jednym dachem?
Cisza mnie przytłaczała. Nie chciałam jej już więcej. Musiałam coś zmienić. Ale jak? Jak się mówi o tym, że jest się samotnym w małżeństwie, które miało być przecież na zawsze? Jak prosi się o miłość, o uwagę, o zwykłe „jak ci minął dzień”?
Spojrzałam na krzywe światło lampki nad zlewem i poczułam, że jeśli teraz nie zrobię nic, to za kilka lat nie zostanie już ze mnie nic.
Czara goryczy się przelała
Poranek był jak każdy inny, ale dla mnie coś się zmieniło. W nocy podjęłam decyzję, że spróbuję z nim porozmawiać. Może to była naiwność, może głupia nadzieja, ale musiałam spróbować. W kuchni zrobiłam jajecznicę, ustawiłam filiżanki z herbatą, pokroiłam chleb. Piotr siedział przy stole, przewracając kartki gazety, jakby to był jedyny świat, który go obchodził.
– Piotr, możemy chwilę porozmawiać? – zapytałam cicho, starając się, żeby mój głos nie zadrżał.
Westchnął głęboko, odłożył gazetę, ale nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Nie mam teraz czasu. Nie marudź od rana – odpowiedział obojętnym tonem, jakby mówił do kogoś obcego, a nie do mnie, żony, z którą spędził ponad dekadę życia.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą, czując, jak ciepło przechodzi mi przez palce, ale zamiast ogrzewać, parzyło mnie do środka.
Dzieci wbiegły do kuchni, rozgadane, jakby nic się nie stało.
– Mamo, a pamiętasz, że mieliśmy kupić zeszyty? I Ola nie ma butów na w-f… – Kuba spojrzał na mnie z oczekiwaniem.
Mąż wstał, zabrał kurtkę z wieszaka i wyszedł z domu bez słowa. Usłyszałam trzask drzwi i poczułam, jak coś we mnie się łamie.
– Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam – wyszeptałam do siebie, patrząc na dzieci, które nadal coś mówiły, ale ich głosy były jak zza szyby.
Może powinnam spakować torbę, zabrać dzieci i odejść. Ale dokąd?
Nie rozpoznawałam go
Kolejne dni mijały w ciszy, która stała się jak ściana – wysoka, twarda, nie do przebicia. Piotr wstawał rano, wychodził do pracy, wracał, siadał przed telewizorem i znikał w swoim świecie. Nie rozmawialiśmy. Nawet dzieci zaczęły mówić ciszej, jakby bały się, że każde słowo rozbije ten dziwny, szklany spokój, który wisiał w powietrzu.
Patrzyłam na męża i próbowałam sobie przypomnieć, kim był kiedyś. Przypomniałam sobie, jak kiedyś, dawno temu, wracając z pracy, wpadał do domu, całował mnie w czoło, śmiał się z czegoś głupiego, co powiedziały dzieci. Teraz siedział sztywno, z kubkiem herbaty w dłoni, wpatrzony w ekran. Kiedyś jego ramiona były dla mnie miejscem bezpiecznym, teraz wydawały się być murem, który mnie odgradzał.
Dzieci patrzyły na mnie pytająco, ale nie wiedziały, co powiedzieć. Czułam się tak, jakbym prowadziła grę, w której zasady zostały mi odebrane, a jedyne, co mogłam zrobić, to wstać rano, ugotować obiad, posprzątać, sprawdzić zeszyty.
Wieczorem, kiedy Piotr znowu zasnął przy telewizorze na kanapie, usiadłam przy stole i po prostu patrzyłam na niego. Na mężczyznę, z którym miałam spędzić całe życie, a który był teraz kimś obcym.
„Co robić? Co dalej?” – pytałam siebie. Ale odpowiedzi nie było. Była tylko cisza.
Muszę coś zmienić
Siedziałam znów przy kuchennym stole, patrząc przez okno na ciemniejące niebo. Dzieci biegały po domu, kłóciły się o jakąś zabawkę, a ja słuchałam ich głosów jak zza szyby, jakby to wszystko działo się obok mnie.
Piotr zniknął – wyszedł godzinę temu bez słowa, nie wiem gdzie. Czekałam, aż wróci, ale w głębi serca wiedziałam, że nie o niego tu chodzi. Nie chodziło o to, gdzie teraz jest, tylko o to, że od dawna już go tu nie ma. Nie ma go w moim życiu, w moich sprawach, w moich myślach.
Przypomniałam sobie dzień, w którym wprowadziłam się do tego mieszkania, pełna nadziei, z sercem pełnym marzeń. To miało być nasze wspólne miejsce, nasz dom. Teraz to był dom bez rozmów, bez ciepła, bez wsparcia. Było mi żal samej siebie, tej sprzed lat, która wierzyła, że miłość wystarczy, że wystarczy się postarać, przemilczeć, przeczekać.
„Czy to jest życie, na które się zgodziłam?” – pytałam siebie, patrząc w ciemność za oknem. „Czy mogę coś zmienić? A jeśli tak, to jak?”.
Nie znałam odpowiedzi. Nie miałam planu, nie wiedziałam, co zrobić jutro, za tydzień, za miesiąc. Wiedziałam tylko jedno – tak jak jest, już być nie może.
Dzieci wbiegły do kuchni, śmiejąc się głośno. Popatrzyłam na nich i pomyślałam, że to dla nich muszę coś zrobić. Nie mogę dłużej żyć w tej ciszy. Ale co dalej? Nie wiedziałam.
Katarzyna, 34 lata
Czytaj także:
- „Mąż mnie zdradził z przyjaciółką, więc rzuciłam się w ramiona sąsiada. Ta zemsta dała jednak nieoczekiwany plon”
- „Mąż tylko patrzył, gdy teściowa rozstawiała mnie po kątach. Ultimatum pokazało, po której jest stronie”
- „Mąż zmusił mnie do podpisania intercyzy. Dopiero po czasie dotarło do mnie, w jakie szambo się wpakowałam”

