Reklama

Nigdy nie przypuszczałam, że będę musiała rywalizować z nauczycielką mojego syna. A już na pewno nie o względy własnego męża. Przez lata byłam tą, która pilnowała ocen, zeszytów, terminów sprawdzianów i zebrań. Grzesiek miał ojca, ale tylko na papierze. Kiedyś jeszcze mąż bywał na przedstawieniach w przedszkolu, potem coraz rzadziej, aż w końcu zniknął z wychowawczej mapy naszego domu. Wydawało mi się, że tak już zostanie. Że jestem z tym wszystkim sama. Tymczasem sytuacja zmieniła się nagle – gdy Grzesiek trafił do liceum, a mąż… wpadł po uszy.

Zawsze byłam tą od wszystkiego

– Mamo, możesz podpisać zeszyt z biologii? – Grzesiek podał mi zeszyt z wpisem nauczycielki. Nie czytałam już, co piszą. Widziałam tylko datę, podpis, raz-dwa złożyłam parafkę i odesłałam dziecko z powrotem do pokoju.

W naszym domu wszystko było na mojej głowie. Od początku. Kiedy Grzesiek miał ospę, to ja spałam przy nim i podawałam mu wodę. Kiedy miał złamaną rękę, to ja biegałam z nim po ortopedach i rehabilitacjach. Rafał był wtedy na jakimś wyjeździe służbowym. Albo po prostu nieobecny – jak to często bywało. Na zebraniach w szkole znałam wszystkich rodziców i wychowawców. Niektórych lepiej niż własnych kuzynów. Z Grześkiem odrabiałam lekcje, szykowałam stroje na wuef, przypominałam o kartkówkach. Mój mąż najczęściej nawet nie wiedział, do której klasy chodzi nasz syn.

– Daj spokój, Anka, przecież nie trzeba dwóch rodziców do zadania z matematyki – mawiał z uśmiechem, który mnie już od dawna nie śmieszył.

Nie oczekiwałam fajerwerków. Chciałam tylko, żeby ktoś raz zapytał, czy wszystko ogarniam. Czy nie potrzebuję pomocy. Ale nie, u nas było jasne – ja od wychowywania, on od zarabiania. Tyle że i z tym drugim różnie bywało. Czasem całe tygodnie słyszałam tylko: „Późno wrócę. Nie czekaj z kolacją”. Nie czekałam. Ani z kolacją, ani z rozmową. Przestałam się łudzić, że coś się zmieni. Do czasu, aż mój mąż nagle... zechciał być ojcem.

Nagle się zainteresował

Nie zapomnę tego dnia. Wróciłam z pracy zmęczona, w ręce siatki z zakupami, w głowie lista rzeczy do zrobienia. Weszłam do kuchni i zobaczyłam Rafała, jak siedzi przy stole z Grześkiem. Syn miał minę, jakby go ktoś przyparł do muru.

Co tu się dzieje? – zapytałam ostrożnie, odkładając zakupy.

– Rozmawiamy o jego postępach – odparł Rafał z pełną powagą, jakby nagle był specjalistą od edukacji.

– Od kiedy cię to interesuje? – palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

– Od teraz – odpowiedział spokojnie. – Nasz syn jest w liceum, trzeba się przyłożyć, pomóc mu, pokierować. Chciałem się dowiedzieć, jak sobie radzi.

Zaniemówiłam. Rafał, który przez całe gimnazjum nie był ani razu na wywiadówce, teraz nagle robi za mentora?

– Aha – mruknęłam, rozpakowując zakupy. – I co, wychowawczyni ci to powiedziała?

– Tak, rozmawialiśmy chwilę po zebraniu. Sympatyczna kobieta. Zależy jej na dzieciach.

Zatrzymałam się z chlebem w ręce. A więc był na zebraniu. Po raz pierwszy od lat. I nawet z kimś rozmawiał. Miło. Tylko dlaczego mnie o tym nie uprzedził?

– Wiesz, że wywiadówki były zawsze w mojej gestii, prawda? – powiedziałam cicho, patrząc na niego spod oka.

Wzruszył ramionami.

– Wiem. Ale pomyślałem, że teraz może być inaczej.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co tak naprawdę znaczyło to „inaczej”.

Spotkania, które budziły niepokój

Zaczęło się od drobnych rzeczy. Rafał zaczął częściej zaglądać do zeszytów Grześka. Pytał, kiedy sprawdzian, jak poszło z biologii, czy syn na pewno ma zadanie zrobione. Na początku myślałam, że coś w nim się zmieniło – że może naprawdę chce być lepszym ojcem. Ale z czasem zaczęło to wyglądać inaczej.

– Dzisiaj skoczę na konsultacje – rzucił raz podczas śniadania. – Ty sobie odpocznij.

Konsultacje? Odpocznij? Mój mąż? W jednej wypowiedzi trzy rzeczy, których wcześniej nie znałam. Nie odpowiedziałam, tylko pokiwałam głową. Niech idzie. W końcu może to i dobrze, że zaczyna interesować się własnym dzieckiem. Ale potem była druga wywiadówka. I trzecia. Za każdym razem sam. Z czasem przestał mnie nawet informować. A ja, z rosnącym niepokojem, zaczęłam łączyć fakty. Gdy wracał z zebrania, był... rozpromieniony. Jakby nie z wywiadówki, a z randki.

– I co, wszystko w porządku? – pytałam niby spokojnie.

– Tak, wychowawczyni mówi, że Grzesiek ma potencjał. Że warto go wspierać – odpowiadał, patrząc gdzieś w bok.

Za którymś razem przyszedł późno. Bardzo późno.

– Przeciągnęła się rozmowa – rzucił. – Wychowawczyni miała dużo do powiedzenia.

Zacisnęłam zęby. Czułam, że coś jest nie tak. Kobieca intuicja aż krzyczała. Mimo to milczałam. Obserwowałam. Do czasu, aż któregoś dnia Rafał zostawił na komodzie karteczkę z numerem telefonu. Z dopiskiem „Kasia (wychowawczyni) – gdyby coś z Grześkiem”. Zadzwoniłam. Nie odebrała. Oddzwoniła po dwudziestu minutach, mówiąc:

– Myślałam, że to Rafał.

O jeden raz za dużo

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kilka dni: „Myślałam, że to Rafał”. Nie: „Dzień dobry, tu wychowawczyni Grześka”. Nie: „Jak mogę pomóc?”. Tylko swobodne, ciepłe zdanie, jakby mówiła do kogoś bliskiego. Zbyt bliskiego. Wtedy zrozumiałam, że nie jestem już tylko przewrażliwiona.

Zaczęłam Rafała obserwować uważniej. Nagle robił się podejrzanie dokładny w ubiorze przed „zebraniami”. Koszula wyprasowana, perfumy, a raz nawet widziałam, jak się golił po pracy – „bo tak lepiej się czuję”, rzucił niedbale. Grzesiek milczał. Jakby wyczuwał napięcie, ale nie wiedział, po której stronie stanąć.

Prawda uderzyła mnie w twarz dopiero kilka dni później, kiedy wróciłam z pracy wcześniej. Była środa. Konsultacje w liceum Grześka odbywały się w czwartki. Rafał nie wiedział, że przyjadę szybciej. Gdy otworzyłam drzwi, usłyszałam śmiech dobiegający z salonu. Kobiecy śmiech. I ten męski – mój mąż. Podeszłam na miękkich nogach.

Kasiu, to ty masz talent do ciast – mówił Rafał, gdy wchodziłam.

Siedzieli razem na kanapie. Ona trzymała kubek, jego dłoń była absurdalnie blisko jej uda. Gdy mnie zobaczyli, zamarli.

– Anka... nie spodziewaliśmy się – zaczął Rafał, wstając.

– A ja nie spodziewałam się, że zaprosisz wychowawczynię syna na kawę. W środku tygodnia. Do naszego domu – odpowiedziałam, czując, że palce mi drżą.

Kasia po chwili wstała, speszona. Nie miała już tej pewności w oczach.

Przepraszam, nie chciałam... – bąknęła.

– Nie szkodzi. Ja już chcę – powiedziałam i wyszłam na balkon, by nie wybuchnąć.

Prawda wyszła przy kawie

Nie zrobiłam awantury. Nie rzuciłam mu talerzem w głowę ani nie wyrzuciłam walizki za drzwi. Może powinnam, ale nie umiałam. Wyszłam na balkon, zaczerpnęłam powietrza i czekałam, aż Rafał do mnie dołączy. Przyszedł po kilkunastu minutach. Bez słowa postawił na stoliku dwie filiżanki z kawą. Jedną przesunął w moją stronę.

– Przepraszam, Anka – powiedział cicho, zerkając na mnie z niepokojem.

– Od kiedy? – zapytałam, nie patrząc na niego.

– Od września. Ale nic się nie wydarzyło. Przysięgam. Po prostu… dobrze nam się rozmawiało. Zrozumiała mnie. Słuchała.

– Ja nie słuchałam?

– To nie tak – próbował. – Chodzi o to, że… z nią czułem się znowu… jak facet. Nie jak bankomat. Nie jak ten, co ciągle coś robi źle.

Zachłysnęłam się kawą.

– A więc to ja jestem winna, że chcesz się przespać z wychowawczynią naszego syna?

Zawahał się. W końcu potrząsnął głową.

– Nie chcę z nią być. Tylko… sam nie wiem, czego chcę.

– A Grzesiek? On wie?

Milczał długo.

– Domyśla się – powiedział w końcu. – Pytał, czy to prawda. Że między nami się coś dzieje.

– I co mu odpowiedziałeś?

– Że nie wiem.

Wtedy poczułam coś, co było gorsze od zdrady. Pustkę. I zawód, że ojciec mojego syna nie potrafił nawet kłamać z klasą. Że nie umiał obronić Grześka przed tym całym chaosem.

Wstałam. Spojrzałam na niego spokojnie.

– Zastanów się, Rafał. Albo wracasz do nas. Albo idziesz za tą swoją...

Miłość czy zuchwałość?

Minęły trzy tygodnie. Rafał wyniósł się do siostry, twierdząc, że musi „poukładać sobie wszystko w głowie”. Ja nie nalegałam, nie błagałam. Po raz pierwszy od lat czułam, że nie muszę ratować wszystkiego sama. Nawet Grzesiek zdawał się dojrzalszy. Przychodził do kuchni, pomagał mi przy obiedzie, raz sam wyjął pranie z pralki.

– Mamo, on wróci? – zapytał któregoś wieczoru.

– Nie wiem, kochanie – odpowiedziałam szczerze. – Ale jeśli wróci, to tylko wtedy, gdy naprawdę będzie chciał tu być. Z nami. Nie obok.

Grzesiek kiwnął głową. Nie potrzebował długich wyjaśnień. Rafał zadzwonił dwa dni później. Powiedział, że przemyślał. Że skończył tę „znajomość”. Że chce wrócić do rodziny. Ale ja nie miałam już w sobie tego samego ciepła, które jeszcze miesiąc temu do niego czułam. Kazałam mu przyjść. Porozmawiać. Wyjaśnić wszystko Grześkowi.

Przyszedł. Ze spuszczoną głową, z kwiatami i jakąś czekoladą. Rozmawialiśmy długo. Mówił dużo, patrzył mi w oczy, przepraszał. Ale ja już nie byłam tą samą kobietą, którą zostawił. Coś się we mnie skończyło. Coś pękło i nie dało się skleić.

– Mogę zostać? – zapytał na koniec.

Na razie śpisz w pokoju gościnnym – powiedziałam cicho. – Zobaczymy, czy jesteś gotów być ojcem. I mężem.

Bo może to nie była zuchwałość tej wychowawczyni. Może to była próba, której mój mąż po prostu nie zdał. A ja nie mam już ochoty za niego zdawać żadnych egzaminów.

Anna, 41 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama