„Mąż zafundował mi w podróży poślubnej niespodziewane atrakcje. Okazało się, że zupełnie go nie znałam od tej strony”
„Artur ujął mnie tym, że poza wysoką kulturą osobistą był niezwykle spokojny. Wiedziałam, że galanteria i dobre wychowanie bywają u niektórych jedynie pozą. Ale on wydawał się być idealnym dżentelmenem. Niestety tylko do pewnego czasu”.

- Listy do redakcji
Byłam przekonana, że wychodzę za człowieka, którego znam jak własną kieszeń. Myliłam się. W podróży poślubnej ukazał mi oblicze, którego wcześniej nie widziałam. Co gorsza, nie byłam pewna, czy to w ogóle mi się podoba...
Kochałam go za spokój ducha
Zawsze czułam potrzebę, żeby wybrać grzecznego, poukładanego i szarmanckiego chłopaka na partnera życiowego. Kierowałam się tą zasadą przez wiele lat: od pierwszych randek w szkole aż po studia. Tylko tacy mi się podobali. Tacy, których można było przedstawić rodzicom, na których można liczyć, którzy zawsze postąpią właściwie i nigdy mnie nie skrzywdzą. I faktycznie, nie krzywdzili. To ja z reguły stwierdzałam, że jednak nie jestem aż tak zakochana, demaskowałam ich pozory albo znajdowałam w nich kolejne wady i stwierdzałam, że jednak nam nie wyjdzie.
Z Arturem poszło mi wyjątkowo szybko. Poznaliśmy się pod koniec studiów, więc sprzyjał nam też czas w życiu. Nie byliśmy już parą smarkaczy, którą można łatwo oskarżyć o to, że podejmują pochopne decyzje pod wpływem chwili, że są zdecydowanie zbyt młodzi na małżeństwo. Nikt nie kwestionował mojej decyzji, bo byłam znana z podejmowania tych przemyślanych.
Artur ujął mnie tym, że poza wysoką kulturą osobistą był niezwykle spokojny. W przeszłości zauważałam, że galanteria i dobre wychowanie bywają u niektórych jedynie pozą, sztuczką, by zjednywać sobie ludzi. Tak naprawdę nie mają niczego wspólnego z potrzebą zapewnienia drugiej osobie komfortu czy dobrym wychowaniem.
Potrafiłam spotykać na pozór uroczych i czarujących facetów, którzy, gdy tylko zostali rozjuszeni, natychmiast zdzierali maskę szarmancji i pokazywali swoje prawdziwe oblicze. Dlatego, o dziwo, wybierając tych „grzecznych i poukładanych”, nierzadko jednak trafiałam też na nerwusów, frustratów i dziwaków. Artur taki nie był: nigdy nie stracił przy mnie cierpliwości, nigdy na mnie nie nawrzeszczał, nigdy nie warknął.
– Jesteś tak spokojny, że przy tobie ja sama robię się spokojniejsza – powiedziałam mu kiedyś.
Uśmiechnął się tylko zadowolony i pocałował mnie w czoło.
Szybko zaczęłam przebąkiwać o ślubie. Artur nie oponował, ale i nie pozostawał bierny. Już kilka miesięcy później wręczył mi pierścionek, który przyjęłam. Wesele zorganizowaliśmy dość szybko i tak zaczęliśmy nasze wspólne życie.
Po ślubie coś się w nim zmieniło
W momencie, gdy przysięgałam Arturowi miłość i wierność do końca życia, naprawdę byłam pewna, że znam go jak własną kieszeń. Nie spodziewałam się niespodzianek. Nieco mnie rozczulało, jaki jest zdenerwowany podczas składania mi przysięgi. Cały dzień siedział jak na szpilkach, a jednocześnie dbał o to, żeby każdemu gościowi z osobna podziękować za przybycie, przy okazji cały czas mnie komplementując. Byłam przeszczęśliwa.
Obiecaliśmy sobie, że z części pieniędzy zgromadzonych w prezencie ślubnym zafundujemy sobie piękną podróż poślubną. Marzyła mi się Wielka Brytania, która zawsze mnie fascynowała – ale poza Londynem nie miałam okazji jej właściwie zwiedzić. Poza tym Artur pasował mi do tego obrazka: kulturalny, dobrze ubrany. Prawdziwy brytyjski dżentelmen!
Już następnego dnia po weselu zauważyłam w nim pewną zmianę. Stał się o wiele bardziej zrelaksowany, wyluzowany. Pozwolił sobie nawet na kilka (nieco zbyt rubasznych, jak na mój gust) żartów na mój temat.
– Widzę, że napięcie zupełnie z ciebie zeszło – zachichotałam. – Nie znałam cię takiego.
– Aj, faktycznie, od dawna byłem w ogromnym stresie. Ale ślub był ostatnim stresującym doświadczeniem, które miałem do „odhaczenia” na liście. Teraz można cieszyć się życiem! Z moją nową żoną, oczywiście – zaśmiał się, obejmując mnie.
Podróż poślubna zamieniła się w koszmar
Na wakacje wyjeżdżaliśmy dwa dni później. Już na lotnisku przeżyłam zdziwienie. Mój mąż, ubrany w dres (choć nigdy nie widziałam go w nim poza domem) zaszedł do lotniskowego baru, mimo że była dopiero dwunasta w południe.
– No co? Już można – uśmiechnął się do mnie z lekką kpiną.
– Ale czy trzeba? – zapytałam lekko poirytowana.
„Dobra, nie będę jędzą... To przecież wakacje i nasza podróż poślubna. Niech się chłopak raz napije piwka”, pomyślałam. Może faktycznie był w ostatnich miesiącach niezwykle zdenerwowany? I teraz mógł w końcu trochę odpuścić?
Gdy dojechaliśmy na miejsce i zakwaterowaliśmy się w hotelu w Manchesterze, ku swojemu przerażeniu zrozumiałam, że Artur nie zamierza się przebierać.
– Serio? Rozumiem, że w samolocie ma być wygodnie, ale idziemy na miasto... Może jednak założysz dżinsy i jakiś sweter? – zaproponowałam nieśmiało.
– Oj, daj spokój, przecież nikt mnie tu nie zna! Nikt nie zwraca uwagi – żachnął się.
– Jak to: nikt? Wszyscy ludzie, których spotkamy, cię widzą – obruszyłam się.
– Ale przecież ja ich nie znam!
– A ja? Ja cię znam i „to” widzę – zauważyłam.
– Ech, niech ci będzie... Nie wiem, po co robisz taką dramę o nic – odburknął nieco urażony.
„Dlaczego on zachowuje się jak dziecko? Gorzej! Jak nastolatek”, pomyślałam zaniepokojona. Ale przebrał się, więc mogliśmy rozpocząć zwiedzanie bez ryzyka wystawienia się na kompletne pośmiewisko. Poza tym czy to takie niezrozumiałe, że chciałam, żeby mój mąż wyglądał elegancko i atrakcyjnie podczas naszej wycieczki? Tak to sobie wyobraziłam...
Udaliśmy się do muzeum, po czym Artur stwierdził, że czas usiąść na piwko.
– Znowu? Przecież już dziś byliśmy – mruknęłam.
– Ale rano. Chyba nam się nie spieszy, nie? Mamy czas na tradycyjnego brytyjskiego browarka – odparł, obejmując mnie ramieniem.
Nie protestowałam, chociaż nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną wizytę w barze. Nie wiedziałam jednak, że najgorsze dopiero przede mną...
Kompletnie go nie poznawałam
Weszliśmy do sieciowego pubu, który pełen był fanów futbolu i pracowników korporacji. Zachowywali się strasznie głośno. Krzyczeli, przeklinali, nie wyglądali zbyt dostojnie. Byłam zaskoczona: nie tak wyobrażałam sobie Brytyjczyków. Co kilka minut cały pub zalewał jazgot przyśpiewek kibicowskich, które z radością podłapywali coraz kolejni goście przybytku.
– Rany, jak głośno... – narzekałam.
– Co ty, to właśnie prawdziwie brytyjska atmosfera! Oni kochają puby – odparł zadowolony Artur.
W mojej głowie wyglądało to zupełnie inaczej. Widziałam eleganckich panów grających w polo lub krykieta, pijących herbatę, chodzących w eleganckich trenczach i wełnianych garniturach w kratkę. A ci... neandertalczycy? Byłam rozczarowana. Co gorsza, Artur wydawał się czuć jak ryba w wodzie w tym towarzystwie.
– Zagadam do nich, okej? – powiedział, wstając od stolika.
– Siedź! Zostawisz mnie tu samą? Poza tym o czym ty chcesz z nimi rozmawiać? – syknęłam.
Zignorował mnie i poszedł. Już kilka minut później wydzierał się do kolejnej przyśpiewki, której zapewne nauczyli go nowi koledzy. Gdy wrócił, był zachwycony.
– Załatwiłem nam bilety na mecz! John, Marcus i Gale pójdą z nami!
– Będziemy szli na mecz? Ale przecież ty nigdy nie oglądałeś sportu w domu... Nie grałeś w piłkę, ani nic... – zawahałam się.
– Aj tam, bo nie miałem czasu! Ale regularnie śledzę wyniki meczów – odpowiedział.
„Jak mogłam tego nie zauważyć?”, pomyślałam.
– To co, idziemy, nie?
– Naprawdę chcemy iść z obcymi ludźmi na mecz piłki nożnej podczas naszej podróży poślubnej? – zapytałam ostrożnie.
– Oj, już nie bądź taka „bułkę przez bibułkę” – zarechotał. – To przecież element lokalnych doświadczeń!
Poczułam się urażona. Nie tylko tym, że uważał mnie za jakąś snobkę, ale i tym, że wydawał się zupełnie ignorować mój komfort i moje potrzeby. Zgodziłam się, ale nie miałam najmniejszej ochoty tam iść. Liczyłam jednak, że jak dam mu ten mecz, to poczuje, że o niego zadbałam i od następnego dnia będziemy już realizować plan wycieczki tak, jak tego chciałam. Obejrzałam mecz, łykając ziewnięcia i udając, że dobrze się bawię, po czym zaordynowałam, że czas zmywać się do hotelu.
– Już? Chłopaki chcieli iść na piwo! – zaoponował Artur.
Wkurzyłam się nie na żarty
– Ja idę do hotelu, bo chcę jutro zwiedzać, wyspać się i być wypoczęta, a nie wymęczona piciem z jakimiś obcymi ludźmi – warknęłam.
– No to idź, kochanie, a ja niedługo wrócę – powiedział szybko, po czym pocałował mnie w policzek i odwrócił się na pięcie.
Zachowywał się, jakby nie widział niczego złego w swoim zachowaniu! Wróciłam do naszego apartamentu wściekła jak osa. Nie mogłam spać, bo cały czas zerkałam na zegarek. O 23 go nie było, o północy też nie i o pierwszej również nie. Doczłapał się (bo to najlepsze sformułowanie) dopiero koło drugiej w nocy. Był kompletnie pijany! Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
– Jak ty wyglądasz?! W jakim ty jesteś stanie?! – krzyknęłam, gdy go zobaczyłam.
– Oj, daj spokój, kochanie – wymamrotał niezbyt wyraźnie. – Fajna była impreza, bawiłem się... Chyba o to chodzi w tych wakacjach, nie?
Spojrzałam na niego tak lodowato, jak tylko potrafiłam. Byłam przygnębiona, zawiedziona i wściekła jednocześnie. W ogóle nie poznawałam tego człowieka! Mój Artur, ten prawdziwy, ten z Warszawy, w życiu by się nie zachował w ten sposób! Nie zlekceważyłby mnie tak, nie zachowywałby się jak prostak, któremu zależy tylko na tym, żeby napić się piwka, nie porzuciłby mnie dla kolegów, których poznał tego samego dnia – i to w mojej własnej podróży poślubnej.
Łyknęłam tabletkę uspokajającą i położyłam się do łóżka. Wiedziałam, że nie mogę odpuścić i wybaczyć Arturowi tego zachowania? Ale co, jeśli on nic nie zrozumie? Będziemy się żreć i dąsać przez resztę wyjazdu? Ech, nie tak miało być! Za kogo ja wyszłam?
Patrycja, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miesiąc miodowy zamiast na Majorce, spędziłam na wsi na Roztoczu. Teściowie wzięli nas za darmowych robotników w polu”
- „Wykupiłam luksusową wycieczkę do Maroka. Zamiast egzotycznego snu dostałam kubeł zimnej wody na głowę”
- „Koniec tegorocznych wakacji spędziłam na kempingu. O niezwykłe wrażenia wśród paproci zadbał sąsiad z namiotu obok”

