„Mąż zaczął chodzić na siłownię i używać drogich perfum. Od początku wiedziałam, czym śmierdzi ta jego nagła przemiana”
„Odczekałam chwilę, potem wysiadłam i poszłam za nim. Skręcił w wąską, cichą uliczkę, zatrzymał się przy bramie, zadzwonił domofonem. Po chwili ktoś otworzył. Nie widziałam twarzy, tylko kobiecą sylwetkę”.

- Redakcja
Nie pamiętam, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, kiedy przestał całować mnie na dzień dobry? Może wtedy, gdy po raz pierwszy powiedział, że zostaje dłużej „na siłce”, i nie spojrzał mi w oczy? A może to ja się zmieniłam – stałam się zbyt czujna, zbyt nieufna, zbyt cicha?
Wszystko było poukładane
Mam trzydzieści kilka lat, stabilną pracę, męża, z którym byłam szczęśliwa – przynajmniej tak myślałam. Krzysiek zawsze był uporządkowany – w jego szafie koszule wisiały jak w sklepie, wszystkie na wieszakach, według kolorów. Pachniał Hugo Bossem, a jego włosy nigdy nie były nieuczesane. Byłam dumna, że go mam. Tylko że teraz, kiedy wraca późno i mówi, że był na treningu, czuję coś innego niż dumę. Czuję, że mi się wymyka.
Codzienność stała się jak powietrze w zamkniętym pokoju – duszna, cicha, nieznośna. Rozmawiamy o zakupach, rachunkach, planach na święta. Ale ja coraz częściej łapię się na tym, że chcę coś powiedzieć i rezygnuję. Boję się, że znowu usłyszę „później”, „nie teraz”, „jestem zmęczony”.
Zniknął nam wspólny język. Ja ciągle próbuję mówić – on tylko kiwa głową. Z każdym kolejnym dniem staję się dla niego meblem. Funkcyjnym, użytecznym, ale niewidzialnym. I jeszcze ten zapach. Nowy. Drogie perfumy, których nigdy nie miał. Kiedy pytam, mówi, że to Bartek mu pożyczył. Bartek, kolega z siłowni. Ale coś się nie klei. Coś śmierdzi, a ja jestem kobietą i wiem, kiedy mój mąż pachnie inną.
Miałam podejrzenia
Jeszcze go kocham, ale coraz częściej czuję, że kocham wspomnienie, nie człowieka. A kiedy budzę się rano, pierwsza myśl to nie „dzień dobry”, tylko „co dziś ukryje przede mną Krzysiek?”.
Zegar w kuchni wskazywał dwudziestą pierwszą, kiedy usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Siedziałam na kanapie w dresie. Ostatnio często tak kończyłam wieczory. Światło w przedpokoju zapaliło się na moment, potem cichy trzask drzwi i szelest kurtki. Wciągnęłam powietrze. Pachniał intensywnie, obco. Świeżo i drogo.
– Znowu wróciłeś późno. Dziwnie pachniesz – powiedziałam cicho, nie odrywając wzroku od telewizora, choć nie miałam pojęcia, co leciało.
– Daj spokój, Bartek dał mi psiknąć tym swoim nowym wynalazkiem. Miałem ciężki dzień – rzucił i wszedł do łazienki. Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.
Nie pytałam, dlaczego Bartek, który według jego wcześniejszych opowieści nigdy nie używał perfum, nagle stał się fanem drogich zapachów. Nie dopytywałam, dlaczego ten „ciężki dzień” zawsze przypadał na poniedziałki i środy. Nie mówiłam już nic, bo za każdym razem, kiedy próbowałam coś wyciągnąć, czułam się, jakby mnie odsuwał łagodnie, ale zdecydowanie.
Podejrzewałam zdradę
Dwa dni później podjechałam na stację benzynową zatankować. Przy dystrybutorze obok stał Bartek – ten sam, z którym Krzysiek rzekomo spędzał kilka wieczorów w tygodniu na siłowni. Uśmiechnął się do mnie, jakbyśmy się znali całe życie, choć w rzeczywistości widywaliśmy się rzadko.
– Cześć, Kinga! – rzucił z energią. – Ale dawno się nie widzieliśmy, co tam u was?
– A dobrze… Krzysiek mówi, że ćwiczycie jakieś ciężkie treningi.
Bartek spojrzał na mnie zdziwiony.
– Ciężkie treningi? O rany… Nie widziałem go od wiosny. Mówił, że wróci na treningi, ale jakoś się nie pojawił.
Uśmiechnęłam się, pożegnałam i odjechałam. Nie czułam złości, czułam pustkę, jakby ktoś odsunął zasłonę i pokazał mi, co naprawdę się za nią kryje. Głowa bolała mnie od napięcia, ale nie uroniłam ani jednej łzy.
Prawda się wydała
Kolejnego dnia wyszłam z pracy wcześniej niż zwykle. Wsiadłam do auta i przez chwilę tylko patrzyłam przed siebie, trzymając kierownicę. Potem ruszyłam, powoli, bez celu, aż w końcu znalazłam się pod jego siłownią. Zaparkowałam po drugiej stronie ulicy.
Krzysiek przyszedł punktualnie. Czarna bluza, spodnie dresowe, sportowa torba. Postał przez moment, jakby miał zaraz wejść, ale zamiast tego spojrzał na zegarek, obrócił się i ruszył w bok, wzdłuż budynku. Zniknął za rogiem.
Odczekałam chwilę, potem wysiadłam i poszłam za nim. Skręcił w wąską, cichą uliczkę, zatrzymał się przy bramie, zadzwonił domofonem. Po chwili ktoś otworzył. Nie widziałam twarzy, tylko kobiecą sylwetkę. Objął ją i weszli razem do środka. Stałam tam jeszcze chwilę. Nogi miałam jak z waty, ale nie ruszyłam się. Nie musiałam nic więcej widzieć. Wiedziałam.
Wrócił do domu jak zwykle koło dziesiątej. Zdążyłam wrócić wcześniej, usiąść w kuchni i zetrzeć z twarzy wszelkie emocje. Otworzył drzwi, postawił torbę w przedpokoju, wszedł do kuchni jakby nigdy nic.
– Zrobiłaś coś do jedzenia? – zapytał, rozpinając bluzę.
– Nie byłam głodna – odpowiedziałam spokojnie.
Skonfrontowałam się z nim
Pachniał świeżością, jak po prysznicu u niej. Zamknęłam za sobą drzwi sypialni. On był w salonie, z telefonem w dłoni, jakby nic się nie wydarzyło. Usiadłam naprzeciw i przez chwilę tylko patrzyłam.
– Widziałam cię z tą kobietą. Nie byłeś na żadnej siłowni – powiedziałam spokojnie, prawie obojętnie.
Krzysiek podniósł wzrok, zmarszczył brwi.
– To nie tak. Przesadzasz. Ona… to tylko koleżanka z pracy.
– Koleżanki z pracy nie głaszcze się po włosach.
– Kinga… między nami już od dawna nic nie ma. Chciałem to powiedzieć, ale się bałem.
Poczułam, jakby ktoś otworzył okno i wpuścił zimne powietrze. Niby wiedziałam, a jednak to bolało inaczej, mocniej, głębiej.
Bałam się tej prawdy
Stałam nad otwartą walizką, ale nie wiedziałam, co do niej włożyć. Ręce trzymały sweter, którego nie założyłam od miesięcy. W końcu odłożyłam go z powrotem. Zgasiłam światło w sypialni i usiadłam na podłodze. Walizka została pusta. Krzysiek wyszedł rano, nie mówiąc nic więcej. Nie zapytał, czy zostaję, czy odchodzę. Nie wyglądał, jakby go to obchodziło.
Zostałam w mieszkaniu sama. Próbowałam zadzwonić do koleżanki, ale rozłączyłam się po pierwszym sygnale. Nie chciałam litości. Nie chciałam „będzie dobrze”. Po policzkach zaczęły mi spływać łzy. Najpierw pojedyncze, potem już nie dało się ich zatrzymać. Skuliłam się na dywanie.
– Jak żyć z tym, że wszystko było kłamstwem? – powiedziałam sama do siebie.
Krzysiek się wyprowadził. Nie było żadnych scen, żadnych rozmów. Spakował torbę i zamknął za sobą drzwi tak, jakby wychodził do sklepu. Wszystko już było powiedziane – nie słowami, ale tym, jak mnie omijał, jak milczał, jak pachniał.
Po prostu odszedł
Zostałam w mieszkaniu. Puste półki, puste krzesła, za dużo ciszy. Ale też… mniej ciężaru. Przestałam nasłuchiwać kroków na klatce, przestałam liczyć, ile razy tego dnia mnie zignorował. Spałam lepiej. Nie dlatego, że było dobrze, tylko dlatego, że nie musiałam już udawać, że jest.
Patrzyłam czasem w lustro i nie wiedziałam, kim jestem. Ta kobieta z cieniem pod oczami, z popękanymi ustami, z pustym spojrzeniem – to nie byłam ja sprzed lat. Ale nie tęskniłam już za tamtą wersją siebie. Tamta za bardzo się starała.
Teraz nie starałam się wcale. Wystarczało mi, że wstałam, że zrobiłam sobie herbatę. Nie wszystko trzeba budować od razu.
Kinga, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Oskarżyłam synową o kradzież 10 tysięcy. Cała rodzina uznała, że zmyślam, zanim prawda wyszła na jaw”
- „Uważałam teściową za jędzę, która niszczy wszystko na swojej drodze. Jeden wspólny wieczór wszystko zmienił”
- „Rodzina nie chce mnie znać, bo oddałam mamę domu starców. Kiedy prosiłam ich o pomoc, nikt nie miał czasu”

