„Mąż zabrał mnie na wakacje na Mazury. A potem każdego dnia znikał na łódce z sąsiadką z domku obok”
„Wieczorem Marek wyszedł na chwilę przejść się nad jezioro. Nie zaproponował, żebym poszła z nim. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Po prostu założył bluzę, wsunął klucze do kieszeni i zniknął za drzwiami. Wyszłam jakieś dziesięć minut po nim”.

- Redakcja
Marek i ja jesteśmy małżeństwem od siedmiu lat. Wszyscy dookoła mówili, że jesteśmy idealną parą – on opanowany, spokojny, ja impulsywna, wrażliwa. Dobrze się uzupełnialiśmy. Przynajmniej tak było na początku. Potem przyszła codzienność, coraz mniej rozmów, coraz więcej milczenia. Przestaliśmy się dotykać, całować, śmiać się do siebie. Seks? Już nawet nie pamiętam, kiedy to było.
Myślałam, że tak musi być, że każdy związek przechodzi trudne fazy. Ale zaczęłam się dusić. Czułam się jak współlokatorka, nie jak żona. Raz nawet zapytałam Marka, czy mnie jeszcze kocha. Wzruszył ramionami. Nie powiedział „nie”, ale nie powiedział też „tak”. Potem przez kilka dni nie mogłam się otrząsnąć.
Liczyłam na romantyczny wypad
Ten wyjazd na Mazury był moją ostatnią nadzieją. Marek sam zaproponował – powiedział, że może potrzebujemy zmiany klimatu, może wtedy coś się naprawi. Złapałam się tej myśli jak tonący brzytwy.
Przyjechaliśmy nad jezioro w sobotni wieczór. Domek był drewniany, pachniało w nim sosną i starą podłogą. Z tarasu było widać wodę – spokojną, cichą, szeleszczącą. Wydawało mi się, że to dobre miejsce na odbudowanie wszystkiego. Cieszyłam się nawet, kiedy Marek objął mnie ramieniem, pokazując zachód słońca. Ale już następnego ranka wszystko się zmieniło.
Na tarasie pojawiła się ona – Justyna. Sąsiadka z domku obok. Wysoka, opalona, z kubkiem kawy w ręku. Miała na sobie tylko koszulkę i krótkie szorty. Uśmiechała się szeroko, trochę za szeroko. Marek powiedział jej „dzień dobry” z takim entuzjazmem, jakiego nie słyszałam od dawna. A potem zaproponował, że pokaże jej łódkę. Wtedy jeszcze niczego nie podejrzewałam.
Mąż spędzał czas z sąsiadką
– Może dziś byśmy gdzieś popłynęli razem? – zapytałam Marka, kiedy skończył śniadanie i zakładał buty. – Tylko we dwoje, bez telefonu, bez wszystkiego.
– Dziś nie dam rady – rzucił krótko, jakby mówił o wyrzuceniu śmieci. – Umówiłem się z Justyną. Chciała spróbować łowić.
– Justyną?
– No, sąsiadką – mruknął. – Wczoraj sama zaproponowała, że chciałaby się nauczyć, więc… Obiecałem.
Stałam chwilę z kubkiem w dłoni i patrzyłam, jak wychodzi. Po chwili z domku obok wybiegła Justyna. Miała na sobie zbyt kusząco rozpiętą bluzkę. Śmiała się głośno i rzuciła coś w stylu: „Marek, nie każ mi czekać, bo się rozmyślę!”. On się zaśmiał. Ten jego śmiech... dawno nie słyszałam, żeby tak brzmiał przy mnie.
Siedziałam potem na pomoście i patrzyłam, jak ich łódka znika za linią trzcin. Niby nic – tylko sąsiedzkie towarzystwo. A jednak coś mnie kuło od środka.
Kiedy wrócił, próbowałam jeszcze raz.
– Marek, może jutro? Może pojutrze? Chciałam tylko, żebyśmy...
– Nie zaczynaj – przerwał. – Nie dramatyzuj. Po prostu się trochę nudzisz, a ona chciała połowić. Przesadzasz.
– Ale my tu przyjechaliśmy, żeby być razem...
– I jesteśmy razem. Nie rób scen.
Scena. Właśnie tak mnie widział. Jak rozchwianą kobietę, która robi sceny. Wyszłam bez słowa. Wieczorem Justyna znów przyszła na taras. Z winem. Zaśmiewali się oboje. Siedziałam w ciemnym pokoju i słuchałam. Poczułam się, jakby ktoś mnie wykasował z własnego życia.
Była bezczelna
Złapałam ją rano przy pomoście. Marek jeszcze spał, a Justyna wyszła w samym szlafroku, z filiżanką kawy. Wyglądała, jakby właśnie zeszła z planu jakiejś reklamy – luźna, rozciągnięta, bezwstydnie pewna siebie.
– Hej – zagadnęłam.
– O, cześć! – odparła, odgarniając włosy. – Wreszcie cię widzę, bo jakoś mijamy się, co?
– Albo po prostu ja siedzę sama w domku, kiedy wy pływacie po jeziorze – odpowiedziałam, próbując, żeby to zabrzmiało jak żart, ale nie umiałam ukryć tonu.
Justyna uśmiechnęła się przekąsem.
– Marek to świetny kompan. Na łódce jest zupełnie inny niż… no wiesz, na lądzie. Taki… prawdziwy. Taki luźny. Z tobą też taki jest?
Zabolało.
– Zapytałam, bo nie wiem, co między wami właściwie jest – dodałam. – Zauważyłam, że spędzacie razem całe dnie.
– Oj, kochana… – westchnęła teatralnie. – Naprawdę się martwisz? Niepotrzebnie. Przecież nie jestem twoją rywalką. Ja po prostu dobrze się bawię. A on… sam szuka towarzystwa.
– Towarzystwa? – zapytałam.
– No, czegoś lekkiego. Chyba brakuje mu powietrza. Z tobą chyba wszystko takie… nudne?
W tej chwili miałam ochotę rzucić jej tą filiżanką o ziemię. Ale zamiast tego uśmiechnęłam się sztywno i ruszyłam w stronę domku.
W głowie szumiało mi tylko jedno: "Nie. To nie jest wyobraźnia. Coś tu się dzieje".
Śledziłam męża
Wieczorem Marek wyszedł na chwilę przejść się nad jezioro. Nie zaproponował, żebym poszła z nim. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Po prostu założył bluzę, wsunął klucze do kieszeni i zniknął za drzwiami. Wyszłam jakieś dziesięć minut po nim. Po cichu. Coś mnie pchało. Może nadzieja, że przyłapię ich tylko na rozmowie, a może… może bałam się, że przyłapię ich na czymś gorszym.
Zbliżając się, usłyszałam ich głosy. Siedzieli za szopą, tuż przy brzegu.
– Nie wiem, co robić… – usłyszałam Marka. – Naprawdę nie chcę jej ranić, ale z tobą czuję się… prawdziwy. Jakbym znowu żył.
– To nie mój problem – odpowiedziała Justyna. – Ja cię do niczego nie zmuszałam. Sam mnie wciągnąłeś w to wszystko. Jeśli chcesz wracać do swojej żony i grać w małżeństwo – droga wolna.
– To nie takie proste…
– Właśnie, że jest. Albo jesteś tutaj – ze mną – albo tam, w tym dusznym domku z kobietą, z którą siedzisz tylko z przyzwyczajenia.
Zaparło mi dech. Wyszłam zza krzaków. Nie mogłam już dłużej słuchać.
– Marek?! – rzuciłam ostro.
Zerwali się oboje. On zbladł. Ona tylko się skrzywiła, jakby ktoś przerwał jej film.
– Ania… to nie tak…
– Nie tak? – głos mi się załamał. – Nie tak? To z kim ty jesteś? Ze mną, czy z nią?
– To się po prostu… jakoś wydarzyło – powiedział, nie patrząc mi w oczy.
– To się „wydarzyło”? Zdrada to teraz zjawisko pogodowe?!
Chciałam rzucić się na Justynę, ale ona tylko wzruszyła ramionami i odeszła. A Marek? Stał jak dziecko przyłapane na kradzieży. Nie odezwał się już ani słowem.
Czułam się rozdarta
Wróciłam do domku, spakowałam sweter, telefon, butelkę wody. Drzwi zamknęłam tak mocno, że aż się zatrzęsły. Nie wiedziałam, gdzie idę. Po prostu szłam przed siebie. W głąb lasu, w zarośla, przez mokrą trawę i nierówne ścieżki. Szłam długo. Gdzieś między drzewami przestałam czuć nogi. Przestałam też czuć cokolwiek innego. Tylko ten pulsujący w środku ból – jakby coś mnie żarło od środka, cicho, ale skutecznie.
Nie umiałam płakać. Nie potrafiłam nawet krzyknąć. A przecież powinnam była wrzeszczeć, walić pięściami w ziemię, rzucać kamieniami. Powinnam była wyć. Ale byłam pusta. Rozszarpana w środku, ale z zewnątrz – zimna.
Kiedy wróciłam, było już ciemno. Domek był cichy. Weszłam powoli, jakby to nie było już moje miejsce. Marek siedział przy stole. Wpatrywał się w swoje dłonie, jakby właśnie odkrył, że je ma.
– Aniu… – zaczął.
– Nie – przerwałam. – Nie chcę słyszeć twoich tłumaczeń. Mam jedno pytanie.
Usiadłam naprzeciw niego. Spojrzałam prosto w jego oczy.
– Spałeś z nią?
Zamarł. Przez chwilę patrzył, potem spuścił wzrok. Milczał. To milczenie powiedziało wszystko.
Wstałam. Serce waliło mi tak mocno, że aż zabolało mnie w klatce piersiowej.
– Wiesz, co jest najgorsze? Że jesteś takim tchórzem.
Wyszłam na taras, usiadłam na zimnym schodku. I dopiero wtedy zaczęłam płakać. Po cichu. Jak dziecko, które zgubiło drogę do domu.
Wróciłam do domu sama
Poranek był szary. Niebo wisiało nisko, jezioro było nieruchome, jakby też nie wiedziało, co powiedzieć. Siedziałam przy stole w kuchni, z kubkiem zimnej kawy. Nie spałam ani minuty. Marek usiadł naprzeciwko. Bez słowa. W koszulce, w której spał, wyglądał jak ktoś obcy. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, kiedy ostatni raz widziałam w jego oczach coś więcej niż zmęczenie.
– Anna… – zaczął, ale zamilkł.
Nie zareagowałam. Czekałam.
– Nie wiem, co mam powiedzieć – rzucił cicho. – Zawaliłem wszystko. Naprawdę nie chciałem…
– Nie mów, że nie chciałeś – przerwałam. – Chciałeś. Gdybyś nie chciał, to by się nie wydarzyło.
– Nie wiem, co dalej… – westchnął. – Czy to już koniec?
Podniosłam wzrok.
– Nie wiem. Może właśnie tu się zaczyna moje życie.
Popatrzył na mnie, jakby próbował zrozumieć, co mam na myśli, ale nie miał już siły pytać. Wstałam. Spakowałam torbę w milczeniu. On tylko siedział, jakby coś w nim pękło.
– Wracam do domu – powiedziałam. – Sama.
Wyszłam, zamykając drzwi z hukiem.
Nie wiem, co z nami będzie
Pociąg był pusty. Przez okno widziałam tylko lasy, jeziora, czasem samotne domy z praniem na sznurze. Nie płakałam. Nie było już we mnie ani krzyku, ani żalu. Tylko zmęczenie. I jakaś cicha, dziwna ulga.
Kiedy wróciłam do mieszkania, wszystko wyglądało tak samo. Ale ja byłam już kimś innym. Odłożyłam klucze, zdjęłam buty i usiadłam na kanapie. Przez chwilę siedziałam w ciszy, wsłuchując się w swoje serce. Biło. Spokojnie. Równo.
Nie wiedziałam, co dalej. Może będę spać sama. Może będę jeść same kanapki. Może wieczorami będę oglądać głupie seriale i płakać nad losem fikcyjnych ludzi. Ale wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by ktoś tłumaczył mi brak szacunku „szukaniem siebie”.
Anna, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż powiedział, że nie stać nas na wakacje nad Bałtykiem. Tydzień później kupił sobie drona za 4 tysiące”
- „Teściowa sprzedała działkę, nic nam nie mówiąc. Pieniądze zakopała w ziemi, ale teraz nie wie gdzie”
- „Zagrałam w totka dla żartu. Dziś mam 6 zer na koncie i rodzinę, która znów ma ochotę się spotykać”

