„Mąż zabrał mnie na urlop niespodziankę. Dopiero w luksusowym hotelu odkryłam, z kim pisał od miesięcy”
„Telefon leżał na stoliku. Moje ręce drżały, serce waliło jak oszalałe. Wzięłam go. Ekran odblokował się bez problemu. Wiadomości były otwarte. Nie musiałam długo szukać. Zobaczyłam imię, którego nie znałam”.

- Redakcja
Nigdy nie należałam do osób, które lubią niespodzianki. Zawsze wolałam mieć wszystko pod kontrolą, zaplanowane i przemyślane. A jednak, gdy mój mąż pewnego dnia oświadczył, że zabiera mnie na urlop-niespodziankę, serce zabiło mi mocniej. Było coś ekscytującego w tej niepewności – może to właśnie to było nam potrzebne? Ostatnio między nami było... różnie. Coraz częściej milczeliśmy, rozmowy ograniczały się do spraw bieżących, a bliskość była wspomnieniem. Może ten wyjazd miał być dla nas nowym początkiem? Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo się myliłam.
Kompletnie mnie zaskoczył
– Spakuj się na ciepłe dni – powiedział mi mąż, ledwo wrócił z pracy.
– Co? Jak to?
– Bez pytań, zaufaj mi – uśmiechnął się szeroko, a ja, choć z natury nie lubię takich akcji, poczułam dziwne ukłucie radości. Dawno nie widziałam go takiego podekscytowanego.
Przez kolejne godziny krążyłam po mieszkaniu, pakując rzeczy i nerwowo się uśmiechając. Kiedy rano jechaliśmy na lotnisko, byłam pełna oczekiwań. Wylądowaliśmy w pięknym hotelu nad morzem, z widokiem na plażę. Pokój był luksusowy, a w łazience czekała na nas butelka szampana i dwie kieliszki.
– Jak ci się podoba? – zapytał, obejmując mnie w pasie.
– Jest cudownie... – wyszeptałam, tuląc się do niego.
Przez chwilę naprawdę czułam, że jesteśmy szczęśliwi. Jakby wszystko, co złe, zostało w domu. Jakby te miesiące milczenia i dziwnego chłodu przestały istnieć. Może to naprawdę był nowy początek? Nie wiedziałam jeszcze, że prawdziwa niespodzianka czeka mnie tuż za rogiem.
Nadzieja na bliskość
Pierwsze dwa dni były jak z bajki. Wychodziliśmy razem na spacery po plaży, piliśmy kawę w hotelowej kawiarni z widokiem na morze, a wieczorami sączyliśmy wino na balkonie, patrząc na zachód słońca. Nawet śmialiśmy się razem tak, jak nie robiliśmy tego od miesięcy. Czułam się znów jak dziewczyna, którą zabrał na pierwszą randkę. Było w tym coś magicznego, coś, co przywracało mi wiarę, że możemy jeszcze być szczęśliwi.
Wieczorem, gdy wróciliśmy do pokoju po kolacji, mąż wyjął z kieszeni małe pudełeczko. Moje serce zamarło. Przez sekundę pomyślałam, że to pierścionek, że może chce mi go wręczyć jako symbol nowego początku. Ale kiedy otworzył pudełko, w środku leżał drobny wisiorek w kształcie serca.
– Dla ciebie – powiedział miękko. – Żebyś wiedziała, że cię kocham.
Byłam wzruszona, naprawdę byłam. Pocałowałam go, a potem pozwoliłam, żeby prowadził mnie na łóżko. Byliśmy blisko, jak dawno nie byliśmy. Zamknęłam oczy i czułam jego dłonie, jego oddech. Chciałam wierzyć, że to wszystko naprawdę się zmienia.
Ale tej nocy, kiedy zasnęliśmy spleceni w uścisku, obudziłam się nagle. Słyszałam cichy dźwięk telefonu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak mój mąż leży odwrócony ode mnie, a ekran jego telefonu świecił w ciemności. Przebierał palcami po klawiaturze, a jego twarz oświetlało nikłe światło ekranu. Nie odezwałam się, tylko patrzyłam, jak pochylony nad telefonem, uśmiecha się pod nosem.
Niepokojących sygnałów było więcej
Rano obudziłam się wcześnie. Mąż leżał obok mnie, jakby nigdy nic, spokojnie oddychając. Przez chwilę patrzyłam na jego twarz, zastanawiając się, czy tylko mi się to wszystko przyśniło. Może rzeczywiście było mi potrzebne trochę bliskości, a reszta to tylko moja wyobraźnia? Wstałam cicho, żeby nie budzić go ze snu, i zeszłam na śniadanie sama.
Siedziałam przy stoliku, popijając kawę i gapiąc się bezmyślnie w talerz. Coś mnie jednak uwierało. To uczucie było jak mały kamyczek w bucie – niby nic, a jednak nie dawało spokoju. Gdy wróciłam do pokoju, mąż już nie spał. Leżał na łóżku z telefonem w ręku, a na jego twarzy błąkał się cień uśmiechu.
– Z kim rozmawiasz? – zapytałam, starając się, żeby mój głos zabrzmiał zwyczajnie, choć serce biło mi jak oszalałe.
– Z kolegą z pracy – odparł krótko, odkładając telefon na stolik nocny. – Muszę załatwić kilka spraw, wiesz, jak to jest.
Skinęłam głową, choć nic nie było w porządku. Po południu poszliśmy na basen, ale mąż był dziwnie nieobecny. Odpływał wzrokiem gdzieś daleko, a gdy mówiłam do niego, odpowiadał półsłówkami. Po kąpieli znów sięgnął po telefon, sprawdzając coś gorączkowo, jakby czekał na wiadomość. Wieczorem, kiedy wyszłam z łazienki, kątem oka zobaczyłam, jak odsuwa telefon na bok. Szybko, jakby nie chciał, żebym coś zauważyła. Wtedy już wiedziałam, że coś jest nie tak. Czułam to w kościach.
Wtedy poznałam prawdę
Następnego dnia postanowiłam działać. Nie mogłam już udawać, że nic się nie dzieje. Kiedy mąż wyszedł z pokoju na rzekome spotkanie online, moje serce waliło jak młot. Słyszałam jego głos na tarasie – rozmawiał przez telefon, ściszonym, czułym tonem, jakiego dawno już nie słyszałam, przynajmniej nie do mnie.
Nie chciałam tego robić. Przysięgałam sobie, że nigdy nie będę tą kobietą, która grzebie mężowi w telefonie. Ale złamałam się. Kiedy wyszłam na balkon pod pretekstem, że idę po ręcznik, mąż siedział odwrócony, zapatrzony w horyzont. Telefon leżał na stoliku. Moje ręce drżały, serce waliło jak oszalałe. Wzięłam go. Ekran odblokował się bez problemu. Wiadomości były otwarte. Nie musiałam długo szukać. Zobaczyłam imię, którego nie znałam – „Kasia”. Serce podeszło mi do gardła. Otworzyłam rozmowę i zaczęłam czytać.
„Kiedy w końcu powiesz jej prawdę? Nie mogę tak dłużej…”.„Tęsknię za tobą, kochanie. Myślę o naszym wspólnym weekendzie”. „Nie mogę się doczekać, aż znowu mnie przytulisz”. Z każdą kolejną wiadomością czułam, jak w środku coś we mnie pęka. Miałam ochotę krzyczeć, wyrzucić telefon przez okno, ale stałam tam w osłupieniu, zaciskając zęby, żeby nie wybuchnąć.
Wtedy mąż odwrócił się i spojrzał prosto na mnie. Przez sekundę nasze spojrzenia się spotkały. Jego twarz stężała, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– Co ty robisz? – zapytał, a jego głos był cichy, ale zimny.
Wszystko się rozpadło
Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Telefon drżał mi w dłoni, a moje oczy nadal wpatrywały się w ekran, jakby słowa, które tam zobaczyłam, miały się zaraz zetrzeć i zniknąć. Mąż ruszył w moją stronę, wyciągając rękę.
– Daj mi to – powiedział niskim, ostrym głosem.
Nie oddałam. Cofnęłam się o krok, jakby od tego miała zależeć moja ostatnia resztka godności.
– Z kim ty…? Od kiedy? – zapytałam cicho, a potem, kiedy cisza między nami zaczęła mnie dławić, głos mi się załamał. – Od kiedy ty mnie zdradzasz?!
– To nie tak, jak myślisz… – zaczął, ale jego twarz zdradzała, że to właśnie dokładnie tak, jak myślę. Przesunęłam palcem ekran – widziałam daty. Miesiące. Miesiące rozmów, zdjęć, planów.
– Od pół roku – szepnęłam, bo sama sobie musiałam to powiedzieć na głos, żeby zrozumieć. – Od pół roku mnie oszukujesz?
– Nie chciałem cię ranić… – mówił dalej, jakby to miało cokolwiek naprawić.
– Nie chciałeś mnie ranić? – parsknęłam śmiechem, choć oczy miałam pełne łez. – To po co mnie tu przywiozłeś? Żeby co? Żeby udawać przed samym sobą, że jesteśmy szczęśliwi?
Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś w bok, jakby szukał wyjścia z tej sytuacji. Ale wyjścia już nie było. Nie dla nas.
– Wracam do domu – powiedziałam, chwytając torbę i łamiącym się głosem dodałam: – A ty… baw się dobrze z tą swoją Kasią.
Cisza po burzy
Spakowałam swoje rzeczy w milczeniu. Każdy dźwięk zamka walizki, każdy ruch ubrania wydawał mi się krzykiem, który tłumiłam w sobie. Mąż stał w drzwiach, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał. Patrzył na mnie z tym swoim bezradnym wyrazem twarzy, który tak dobrze znałam. Tylko że teraz, zamiast wywoływać współczucie, budził we mnie złość.
– Nie mów nic – rzuciłam ostro, mijając go w progu. – Nie mam już siły tego słuchać.
Zamówiłam taksówkę na lotnisko i czekałam w lobby, drżąc z zimna i z nerwów. Byłam zmęczona, wykończona emocjonalnie, jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił w pustej skorupie. Patrzyłam na ludzi w hotelowej recepcji, na pary śmiejące się, obejmujące, i myślałam: „Czy oni też się oszukują? Czy też za chwilę wszystko się rozpadnie?”.
W samolocie wpatrywałam się w chmury, a łzy płynęły mi po policzkach. Nie próbowałam ich ocierać. Byłam już zmęczona udawaniem. Kiedy dotarłam do domu, po prostu zamknęłam za sobą drzwi i osunęłam się na podłogę, wtulając twarz w kolana. Nie miałam siły nawet płakać. Dziś, kiedy o tym myślę, wiem, że to był koniec, ale jednocześnie – początek. Zrozumiałam, że muszę zacząć od nowa. Bez niego, bez tej całej iluzji. To było cholernie trudne, ale musiałam.
Iwona, 38 lat
Czytaj także:
- „Przyjaciółka wygląda jak 7 nieszczęść i pozwala z siebie robić służącą. Postanowiłam nią potrząsnąć”
- „Dziadek miał mi dać super auto, a podjechał starym gruchotem. Taki złom nie jest mi do niczego potrzebny”
- „W Dzień Dziecka eks przypomniał sobie, że ma syna. Prezentem chciał kupić jego miłość, ale czekała go niespodzianka”

