Reklama

Pamiętam ten dzień dokładnie. Siedziałam na werandzie wynajmowanego domku, owinięta kocem, z kubkiem zimnej już kawy w dłoni. Michał wrócił późno, jak zwykle w ostatnich tygodniach. Powiedział, że był „na spotkaniu”. Nie zapytałam, jakim, z kim. Już przestałam pytać.

Spojrzałam na niego i nagle poczułam coś dziwnego. Coś się we mnie złamało. Niby wciąż byliśmy razem, a jednak miałam wrażenie, że mieszkam z obcym człowiekiem.

Jeszcze pół roku temu marzyliśmy o domu nad jeziorem. O tym, jak będziemy budzić się z widokiem na wodę, pić wino na tarasie, sadzić jabłonie. Kiedy podpisywaliśmy umowę kupna działki, Michał trzymał mnie za rękę i szeptał:

– To będzie nasz początek.

A potem straciłam pracę. I wszystko zaczęło się sypać. Nie miałam pojęcia, że właśnie wtedy Michał podejmie decyzję za nas oboje. Że sprzeda naszą działkę, nasze marzenie... I że zainwestuje te pieniądze w coś, o czym nawet mi nie wspomni. Nie wiem, co bolało bardziej. Sam fakt, że to zrobił... czy to, że nie powiedział.

Wreszcie się przyznał

– Nie denerwuj się, proszę – powiedział Michał, gdy wróciłam do domu i zastałam pustą półkę z dokumentami.

Gdzie są papiery od działki? – zapytałam spokojnie, ale czułam, że coś nie gra.

Od tygodni omijał ten temat. Miałam przeczucie. Kobiece przeczucie, które nigdy mnie nie zawiodło.

Posprzątałem je – odparł zbyt szybko. – Chciałem zrobić porządek w dokumentach.

Podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy. Widziałam tam panikę. I kłamstwo. To nie był porządek. To była ucieczka.

– Michał… – zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć. Odsunął się ode mnie i westchnął ciężko.

Sprzedałem ją, Anka. Działkę. Naszą działkę nad jeziorem.

Zrobiło mi się zimno. Jakby ktoś oblał mnie wiadrem lodowatej wody.

– Co... zrobiłeś? – wydukałam. – Bez pytania? Beze mnie?

– Ty straciłaś pracę. Nie wiedziałem, czy damy radę, czy w ogóle będzie nas stać na budowę! Miałem okazję, facet zaproponował dobrą cenę. Po prostu... zareagowałem.

– Zareagowałeś?! To nie był rower, tylko nasze życie, Michał!

W głowie mi dudniło. Serce waliło mi jak oszalałe. Tyle miesięcy planów, projektów, rozmów… i on to po prostu sprzedał. Sam. W tajemnicy.

Zatkało mnie. Wzięłam torebkę i wyszłam. Nie wiedziałam, dokąd idę. Chciałam tylko zniknąć. Żeby jego już nie słyszeć. Nie czuć. Nie znać. Pierwszy raz w życiu czułam, że to nie jest tylko kryzys. To był początek końca.

To jeszcze nie był koniec kłamstw

Zatrzymałam się na ławce w parku, niedaleko naszego bloku. Było zimno, ale nie czułam tego. Patrzyłam przed siebie, jakby coś miało się tam wyjaśnić. Jakby z tej mgły miała wyjść odpowiedź, jak teraz żyć.

Telefon dzwonił, raz, drugi, piąty. Michał. Nie odbierałam. Przecież ja nie miałam nawet siły mówić. Oddychałam krótkimi, rwanymi wdechami. Każdy z nich był jak cios – bo nagle dotarło do mnie coś jeszcze. On nie tylko sprzedał działkę. On miał coś do ukrycia.

Znałam go. Jeśli Michał coś robił za moimi plecami, to nigdy nie kończyło się na jednej decyzji. Wróciłam do domu dopiero wieczorem. Nie miałam dokąd pójść. A chciałam tylko spać. Przestać myśleć.

Gdy wróciłam, mąż czekał na mnie w przedpokoju.

– Anka, ja… Zainwestowałem te pieniądze. W firmę. Nową. Kolega miał pomysł na startup, wszyscy mówili, że to pewniak. Chciałem, żebyśmy wyszli na prostą.

– Czyli nie tylko sprzedałeś działkę. Ty wszystko wydałeś? Wszystko?

Nie odpowiedział. Poczułam się jak idiotka. Jak ktoś, komu odebrano głos w sprawach, które dotyczyły jej życia. Jego oczy były czerwone, ale nie z żalu. Ze strachu.

A ja już wiedziałam, że to wszystko się właśnie wali. I nikt nie ma planu awaryjnego.

Zachowywał się jak dzieciak

Michał parzył kawę i gwizdał pod nosem. Dawno go takiego nie widziałam – podekscytowanego, ożywionego, jakby znów miał dwadzieścia lat i wszystko mu się udawało.

– Słuchaj, Anka, naprawdę wierzę, że to się uda – zaczął, podsuwając mi kubek. – Chłopaki mają kontakty, ruszamy z aplikacją za dwa tygodnie. Potrzebowali tylko zastrzyku gotówki. Ja to poczułem. To będzie hit.

– Mhm – odpowiedziałam sucho, nie patrząc na niego. Miałam ochotę wylać tę kawę prosto na jego nowe elektroniczne zabawki, które rozstawił na stole. Jakby nasz dom zamienił w biuro.

– Wiem, że jesteś wściekła – ciągnął, nie zwracając uwagi na moje milczenie. – Ale przecież nie mogliśmy trzymać tej działki i nic z nią nie robić. A tak... jeśli się uda, to za rok możemy kupić coś lepszego. Lepszą działkę, może nawet gotowy dom.

Spojrzałam na niego i poczułam coś, czego dawno nie czułam. Obcość. Jakby mówił w innym języku.

A co, jeśli się nie uda? Jak wszystko stracimy?

Zamarł na chwilę. Ale tylko na chwilę.

– Nie ma opcji. Rozbijemy bank, Anka. Ja to czuję.

Ja nie czułam nic. Tylko tę pustkę po naszej „wspólnej” decyzji, którą Michał zamienił w jego prywatne przedsięwzięcie.

Oddalaliśmy się od siebie

Z dnia na dzień Michał coraz rzadziej bywał w domu. „Zespół potrzebuje mnie na miejscu”, „musimy dopiąć funkcje testowe”, „w nocy są najspokojniejsze warunki do pracy” – słyszałam w kółko te same hasła. Brzmiały jak cytaty z jakiegoś podręcznika dla naiwnych.

Zastanawiałam się, czy wie, jak bardzo się oddalamy. Jak szybko coś pęka, kiedy związek staje się jednostronny.

Wieczorem wrócił po dwudziestej trzeciej. Wpadł do mieszkania jak do hotelu, rzucił torbę w kąt i nawet nie spojrzał w moją stronę.

– Zjesz coś? – zapytałam, bardziej z przyzwyczajenia niż z troski.

– Nie, jadłem z chłopakami. Świetna ta ich babka, Basia, robi obłędne wrapy z hummusem.

Nie wiem, co zabolało mnie bardziej – że jadł z nimi, czy że zapamiętał, jak się nazywa ta ich Basia. Wcześniej mylił imiona moich koleżanek po pięciu minutach.

Fajnie, że masz tam tak dobrze – powiedziałam spokojnie, choć w środku mnie skręcało.

– Wreszcie coś się dzieje! – podniósł głos, pełen entuzjazmu. – Po latach stagnacji, kredytów, walki o każdy grosz... nagle czuję, że żyję!

A ja? Ja czułam, że znikam. Zaczynałam rozumieć, że to, co miało być dla nas, stało się jego ucieczką. A ja byłam tylko przeszkodą.

Stało się to, co przewidziałam

Minęły trzy miesiące. Michał już nie gwizdał rano. Nie opowiadał z błyskiem w oczach o planach, które miały nam zmienić życie. Coraz częściej był zamyślony. Nerwowy. Chodził po mieszkaniu z telefonem przy uchu, wyciszonym głosem dyskutując z kimś, kogo ja nigdy nie słyszałam. Nie zadawałam pytań. Już nie.

Któregoś wieczoru przyszedł późno. Nie zdjął nawet kurtki, tylko opadł na krzesło w kuchni.

Jacek się wycofał – rzucił w przestrzeń, jakby mówił o pogodzie. – Drugi wspólnik. Miał wkładać kasę na marketing, ale stwierdził, że to za duże ryzyko.

Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż sam się z tym zmierzy. Aż powie to, co było oczywiste.

– Jeśli nie znajdziemy nowego inwestora w ciągu tygodnia, zamykamy projekt – dodał ciszej.

W jego głosie była pustka. Jakby już wiedział, że nikt nie przyjdzie na ratunek.

Spojrzałam na niego. Był wychudzony, z podkrążonymi oczami, w zmechaconym swetrze. Nie przypominał już tego człowieka, który kiedyś trzymał moją dłoń na działce, gdzie miał stanąć nasz dom.

Nie powiedziałam „a nie mówiłam”. Nie czułam satysfakcji. Czułam tylko... żałobę. Po nas. A on? Patrzył przed siebie, jakby nie widział już żadnej drogi.

Nie było po co tego ciągnąć

Gdy wychodził z kancelarii, nie podniósł wzroku. Trzymał w dłoni teczkę z dokumentami rozwodowymi. Nie było krzyków, oskarżeń, dramatów. Wszystko już się wydarzyło wcześniej – w ciszy, w niedopowiedzeniach, w decyzjach podejmowanych jednostronnie.

Ostatnie tygodnie były tylko formalnością.

Gdybyś tylko poczekała, może by się nam udało – powiedział pod drzwiami, nie patrząc mi w oczy.

– A ty gdybyś ze mną porozmawiał, może byśmy nie musieli teraz się żegnać – odpowiedziałam spokojnie.

Już nie było w nas złości. Został tylko chłód i żal.

Stało się to, co podejrzewałam. Firma Michała upadła pół roku po tym, jak Jacek się wycofał. Zostali z niespłaconym kredytem, niezrealizowanym projektem i cichym współczuciem ze strony wszystkich, którym obiecywali cuda. Ja nie śledziłam tego z satysfakcją. Obserwowałam to z dystansu. Już wtedy byłam gdzieś indziej – najpierw mentalnie, potem fizycznie.

Znalazłam nową pracę. Mniej płatną, mniej spektakularną, ale zawsze coś. Wynajęłam mieszkanie w kamienicy, z oknem wychodzącym na park. W weekendy piję kawę z sąsiadką i uczę się nie planować życia zbyt daleko.

Czasem przejeżdżam obok tej działki. Jest ogrodzona, porośnięta trawą. Nikt jej nie kupił. I myślę sobie, że może to dobrze. Może nie każdy sen trzeba realizować. Niektóre lepiej zostawić w spokoju.

Anna, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama