Reklama

To był zwyczajny poranek. Taki jak setki innych. Budzik zadzwonił o szóstej trzydzieści, Tomasz przeciągnął się leniwie i rzucił mi krótkie:

– Dzień dobry, śpiochu.

Kuba jeszcze spał, więc starałam się być cicho. W kuchni zrobiłam mężowi kanapki do pracy, nalałam mu kawy do termicznego kubka. Wypił kilka łyków, a potem podszedł do mnie i pocałował w czoło.

Wrócę późno, nie czekaj z kolacją – powiedział i sięgnął po teczkę.

Otworzył drzwi, spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. To był ostatni moment, kiedy go widziałam. Nie wrócił. Nie odezwał się. Telefon zamilkł, jego biuro twierdziło, że nie pojawił się tam tego dnia. Policja zaczęła dochodzenie, ale im dalej w las, tym bardziej wszystko się komplikowało. Nie znaleźli ciała, żadnego śladu. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Minęło pięć pełnych tęsknoty lat. Nauczyłam się żyć z tą pustką.

Byłam w szoku

Nie planowałam tej podróży. Wyjazd służbowy, jedno spotkanie, szybka kolacja i powrót do Warszawy. Po spotkaniu z klientem postanowiłam przejść się jeszcze po starówce. Powietrze pachniało morzem, a brukowane uliczki miały w sobie coś kojącego. Przez moment czułam się spokojna. I wtedy go zobaczyłam.

Na początku nie byłam pewna. Minęło przecież tyle lat. Mężczyzna, który szedł kilka metrów przede mną, miał inne ubranie, trochę dłuższe włosy, brodę, ale… to był on. Tomasz. Mój mąż. Serce zaczęło mi walić jak szalone. Przystanęłam, nie mogąc złapać oddechu. „To niemożliwe” – powtarzałam sobie w głowie. A jednak każdy jego ruch, sposób, w jaki poprawił rękaw płaszcza, to jak lekko pochylał głowę, wszystko było znajome.

Nie był sam. Szła z nim kobieta, drobna brunetka, może trochę młodsza ode mnie. Trzymała go za rękę. Przy nich biegł chłopiec, nie mógł mieć więcej niż cztery, może pięć lat. Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle. Pięć lat szukałam odpowiedzi. Płakałam po nocach, wyobrażając sobie, że może nie żyje. A teraz stałam w obcym mieście i patrzyłam, jak mój mąż idzie za rękę z inną kobietą. Nie zastanawiałam się. Ruszyłam za nimi.

Udawał, że mnie nie zna

Szłam za nimi, nie czując nóg. Ludzie wokół śmiali się, spacerowali, a ja czułam, jakbym była pod wodą – wszystko dochodziło do mnie stłumione, niewyraźne. Mój wzrok skupiał się tylko na nim. Tomasz. Żywy, realny, tuż przede mną. Zatrzymali się przy jednej z kawiarni. Kobieta powiedziała coś do niego, uśmiechnęła się, a on pocałował ją lekko w czoło. Świat wokół mnie zawirował. To był ten sam gest, którym żegnał mnie pięć lat temu, zanim zniknął. Serce waliło mi w piersi, gdy podeszłam bliżej.

– Tomasz? – wyrzuciłam z siebie, nie mogąc już dłużej się powstrzymać.

Odwrócił się. Jego twarz pobladła. Przez ułamek sekundy widziałam w jego oczach czystą panikę.

Przepraszam, my się znamy? – powiedział cicho, ale jego głos lekko drżał.

– Nie rób tego – warknęłam, czując, jak ogarnia mnie wściekłość. – Nie udawaj.

Kobieta spojrzała na mnie niepewnie. Chłopiec złapał Tomasza za rękę.

– Nie wiem, o czym pani mówi – odparł, ale w jego oczach widziałam strach.

Nie zamierzałam odpuścić.

– Pięć lat – syknęłam. – Pięć lat myślałam, że nie żyjesz. Twój syn myślał, że nie żyjesz!

Zadrżał. Jego dłoń zacisnęła się na dłoni kobiety, jakby szukał oparcia.

– Proszę… nie tutaj – szepnął.

Patrzyłam na niego. Człowieka, którego kochałam. Człowieka, który mnie zdradził w najgorszy możliwy sposób.

– Dlaczego? – wydusiłam.

Ale on tylko spuścił wzrok.

To mnie zabolało

Nie odpowiedział. Po prostu patrzył na mnie z tym swoim dawnym, dobrze znanym spojrzeniem – mieszanką lęku i poczucia winy. Ta kobieta też się napięła.

– Tomasz, o co chodzi? – zapytała cicho, ściskając jego ramię.

Tomasz. Czy ona wiedziała, kim jest naprawdę? Czy może dla niej był kimś innym – „Marcinem”, „Piotrem”, kimś, kto nigdy nie miał żony i dziecka w Warszawie?

Zrobiło mi się niedobrze.

– Nie tutaj – powtórzył. – Bożena, proszę…

Pierwszy raz wypowiedział moje imię. Prawie pięć lat. Pięć długich lat.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i odeszłam. Nie zamierzałam jednak tego zostawić. Jeszcze tego samego wieczoru znalazłam prywatnego detektywa. Opowiedziałam mu wszystko, każde najmniejsze podejrzenie, każdy ślad, którego przez lata nie mogłam znaleźć.

– Jeśli tu mieszka, znajdę go – powiedział pewnie mężczyzna w skórzanej kurtce, notując coś w swoim notesie. – I dowiemy się, kim jest ta kobieta.

Przez kolejne dni czekałam na wiadomości. Z każdą godziną coraz bardziej rozkładałam w głowie wszystkie możliwości. Czy miał długi? Uciekł przed kimś? A może... po prostu chciał zniknąć i zostawić nas samych?

W końcu detektyw zadzwonił.

– Mam adres. I jeszcze jedno… On tu mieszka od czterech lat.

Cztery lata. Cztery pieprzone lata budowania nowego życia, kiedy ja i Kuba żyliśmy w niewiedzy.

Zacisnęłam pięści.

– Muszę się z nim zobaczyć.

Chciałam poznać prawdę

Stałam przed drzwiami jego mieszkania. Na drzwiach tabliczka z nazwiskiem „N.”. Tomasz zawsze był Tomaszem W. Czułam, jak wszystko we mnie pulsuje – gniew, strach, niedowierzanie. Zadzwoniłam. Drzwi otworzyły się po chwili. Tomasz spojrzał na mnie i pobladł.

– Bożena… – wyszeptał.

Weszłam do środka, nie czekając na zaproszenie. Mieszkanie było urządzone prosto, ale przytulnie. Na kanapie leżała dziecięca książeczka, a na stoliku dwa kubki.

Kim ona jest? – zaczęłam od razu.

Tomasz wziął głęboki oddech.

– To Magda.

– Twoja kochanka? – rzuciłam, choć ledwo mogłam wypowiedzieć te słowa.

– Nie – potrząsnął głową. – Moja partnerka.

Przez chwilę panowała cisza.

– Więc co? – syknęłam. – Pięć lat temu po prostu postanowiłeś sobie odejść? I zacząć od nowa?

Opadł ciężko na kanapę i przetarł twarz dłonią.

Nie miałem wyboru.

Prychnęłam.

– Zawsze jest wybór.

Próbował się tłumaczyć

Podniósł na mnie wzrok. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim coś więcej niż szok i panikę – zobaczyłam zmęczenie.

– Miałem długi – powiedział w końcu. – Grożono mi. Nie mogłem ci nic powiedzieć, Bożena. Gdybym został, moglibyście ucierpieć.

Pokręciłam głową.

– A teraz? Już nie grożą? Już jesteś bezpieczny?

– Teraz… – zawahał się. – Teraz nie mogłem tak po prostu wrócić.

– Więc co? Mam odejść i udawać, że cię nigdy nie spotkałam?

Tomasz milczał.

Ale ja znałam już odpowiedź.

Miałam do niego żal

Patrzył na mnie, ale nie mówił nic. Może liczył, że odejdę bez słowa, że zamknę za sobą drzwi i pozwolę mu dalej żyć w kłamstwie. Ale nie mogłam. Nie po tym wszystkim.

– A Kuba? – zapytałam cicho. – Wiesz, ile razy pytał o ciebie? Ile razy musiałam patrzeć mu w oczy i mówić, że nie wiem, gdzie jesteś?
Tomasz zacisnął usta.

– Myślałem o nim – powiedział w końcu. – Codziennie.

– Nie – przerwałam mu ostro. – Gdybyś myślał, choć przez sekundę, to nie byłoby cię tutaj. Nie układałbyś sobie życia z Magdą, nie miałbyś nowej rodziny, nie chowałbyś się pod fałszywym nazwiskiem.

Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.

– Bożena, ja nie mogę wrócić.

– Nawet do własnego syna?

Przez chwilę wydawało mi się, że się zawahał. Ale tylko przez chwilę.

– On ma ciebie – powiedział cicho. – Ty byłaś zawsze silniejsza. Lepiej go wychowasz, niż ja kiedykolwiek bym potrafił.

Poczułam, jak łzy palą mnie pod powiekami.

– Myślisz, że to wystarczy? Że to wszystko naprawia?

Tomasz spuścił wzrok.

Nie wiem, ile czasu minęło, zanim wstałam i ruszyłam do drzwi. Chwyciłam klamkę, ale nie nacisnęłam od razu.

– Żegnaj, Tomasz. – Moje własne słowa brzmiały obco.

Nic nie powiedziałam synowi

Nie zatrzymał mnie. Wyszłam. A potem wiedziałam już, co muszę zrobić. Musiałam wrócić do domu. Do Kuby. Wróciłam do domu przed świtem. Kuba jeszcze spał, a w mieszkaniu panowała cisza. Zdjęłam płaszcz, postawiłam walizkę przy drzwiach i usiadłam na kanapie. Czułam się pusta.

Siedziałam i patrzyłam na ścianę, analizując wszystko raz jeszcze. Każde jego słowo, każdą chwilę tego spotkania. Szukałam w tym sensu, którego nie było. Ostatecznie nie liczyło się, dlaczego Tomasz odszedł. Nie miało znaczenia, że miał długi, że się bał, że wmówił sobie, że to jedyne wyjście. Nie ważne było, że znalazł sobie nową kobietę, że miał nowe życie. Ważne było to, że on odszedł dobrowolnie, bez słowa. I że nigdy nie wrócił.

Kuba wstał dopiero po ósmej. Przyszedł do kuchni, ziewając, jakby to był zwykły poranek.

– Cześć, mamo. Jak było w Gdańsku?

Spojrzałam na niego.

– W porządku – odpowiedziałam spokojnie.

Nie zapytał o nic więcej. A ja nie powiedziałam ani słowa. Bo mąż zasługiwał na to, by jeszcze raz stać się częścią naszego życia.
Kuba miał mieć normalne dzieciństwo. Bez duchów przeszłości.
A ja? Ja nauczyłam się żyć z pustką. I tego dnia postanowiłam, że nigdy więcej tam nie pojadę.

Bożena, 41 lat

Czytaj także: „Bogaty mąż z Warszawy był spełnieniem marzeń. Nikt nie wie, jaką cenę za życie z nim płacę każdego dnia”
„Czułam, że mąż jeździ do Wrocławia nie tylko w delegację. Nie sądziłam, że ukrywa tam taką tajemnicę”
„Odchodziłam od zmysłów, bo mój narzeczony rozpłynął się w powietrzu. Gdy go znalazłam, wreszcie przejrzałam na oczy”

Reklama
Reklama
Reklama