„Mąż wysyłał mnie na zakupy, a sam figlował ze szwagierką. Gdy zobaczył stan naszego konta, nie mógł uwierzyć oczom”
„Postanowiłam przejrzeć nasze wspólne konto bankowe i wydatki. Nigdy tego nie robiłam, bo i po co? Okazało się jednak, że to była trudna decyzja. Wtedy zobaczyłam, że kupował rzeczy, które na pewno nie były dla mnie, bo ich na oczy nie widziałam”.

Szczęśliwe małżeństwo… czy w ogóle istnieje coś takiego? Ja myślałam, że mam właśnie ten fart. Fakt – byliśmy młodzi, a nawet bardzo młodzi, kiedy się poznaliśmy. To była końcówka liceum. On był moim pierwszym poważnym facetem, a ja jego dziewczyną. Od początku wiedzieliśmy jednak, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Rodzina się śmiała, że nie ma co się deklarować, że nam się jeszcze pozmienia, że na studiach będzie różnie i nasze drogi się rozejdą. My jednak trwaliśmy przy sobie, choć nie zawsze było łatwo.
Prawie się nie pomylili
Faktycznie studiowaliśmy w różnych miejscowościach. Byliśmy z małego miasteczka koło Łodzi, a na studia ja pojechałam do Krakowa, a Edwin do Gdańska. Dwa krańce Polski.
Związek na odległość to trudna rzecz. To akurat święta prawda. Można by rzec, że w tym wieku hormony szaleją, ale my jakoś sobie radziliśmy. Widywaliśmy się w naszym mieście. Nasze domy rodzinne były blisko siebie. Tak więc zjeżdżając na studenckie odwiedziny, mogliśmy spotkać się zarówno z wytęsknioną rodziną, jak i rzucić się sobie w ramiona. Zresztą takie spotkania po przerwie nabierały dużo pikanterii.
Gdy byłam na ostatnim roku, moja przyjaciółka powiedziała:
– Szczerze, to jestem w szoku, że wam to wychodzi. Znam mnóstwo par, które się rozstały właśnie przez dzielące ich kilometry. Zazdroszczę wam uczucia – powiedziała.
Siedziałyśmy wtedy w parku. Był początek wiosny, ale bardzo ciepły i rozkoszowałyśmy się słoneczkiem i delikatnym, ciepłym wietrzykiem. Jej słowa sprawiły, że poczułam dodatkowe ciepło wokół serca.
– W sumie sama nie wiem, jak to się dzieje – przyznałam. – Musieliśmy mieć od początku rację, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Renata pokiwała tylko głową i się uśmiechnęła.
Ślub był cudownym wydarzeniem
Dla mnie ceremonia ślubna była idealnym zwieńczeniem naszego wieloletniego związku. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak tego dnia. Do dzisiaj, gdy myślę o tym momencie, a właściwie o całym tym weekendzie, czuję ciepło w całym ciele.
Jedynym problemem było to, że oboje bardzo chcieliśmy mieć dzieci. To był jedyny punkt zapalny między nami. Zrobiliśmy badania i teoretycznie wszystko powinno hulać, a tak nie było. Nie mogliśmy znaleźć przyczyny ani się z tym pogodzić. Proponowałam wtedy, byśmy zastanowili się nad adopcją jakiegoś malucha, ale Edwin za nic nie chciał się na to zgodzić. Nazywał te dzieci „patologią”, co z kolei zapalało we mnie bardzo wiele emocji i nie mogłam się zgodzić z tym określeniem.
Poza tym wszystko było dobrze. Mieliśmy wspólne mieszkanie, które kupiliśmy na kredyt, ale dzięki temu, że dobrze zarabiamy i w sumie zawsze tak było, nie było problemu ze spłatą. Oboje lubiliśmy wyjeżdżać i zwiedzać świat, więc korzystaliśmy z tego chętnie. Co roku wybieraliśmy inne miejsce i cieszyliśmy się wspólnym czasem.
Oczywiście poza tym dużo robiliśmy wiele rzeczy razem. Wieczory przy filmie, wyjścia do kina czy teatru, wyjazdy pod namioty, ale też i do kurortów, i wiele innych. Dużo też rozmawialiśmy. Dlatego takim szokiem było dla mnie, gdy pewnego dnia odkryłam tajemnicę męża.
Mąż zaczął coś kręcić
Pierwszą sytuacją, która mnie zastanowiła, ale „nie połączyłam wtedy jeszcze kropek”, była historia, gdy w którąś sobotę chciałam wyciągnąć Edwina na wyprawę na Śnieżkę. Wybierało się całe grono naszych znajomych i zapowiadało się fajne, towarzyskie spotkanie.
– Nie mogę, mam dodatkowy dyżur w szpitalu – powiedział, a ja uwierzyłam. Nigdy zresztą nie miałam podstaw, by to kwestionować.
Edwin jest znanym chirurgiem i zajmuje się trudnymi przypadkami. Często też udzielał konsultacji. Pracował również jako wykładowca na uczelni. Był więc często zapracowany.
Postanowiłam w takim razie wyciągnąć na wyprawę moją bratową, z którą miałam rewelacyjny kontakt. Była wszak moją przyjaciółką od lat. Ku mojemu zaskoczeniu kiedyś okazało się, że mój brat też ją polubił i wzięli ślub rok po mnie i Edwinie.
– Renia, może wybierzesz się ze mną na spacerek po górach? – zadzwoniłam i z uśmiechem złożyłam propozycję.
– Oj, normalnie bardzo chętnie, ale niestety mam już inne plany. Jadę pomóc ciotce na działce.
Pojechałam więc sama z grupą znajomych, którzy wcześniej już się zebrali.
Sytuacja się powtórzyła
Jak mówiłam – wtedy jeszcze nie połączyłam tego ze sobą. Jednak około trzech tygodni później miała miejsce podobna sytuacja. Mieliśmy z Edwinem jechać razem na duże zakupy, bo planowaliśmy jego urodziny – zbliżała się pełna czterdziestka.
– Słuchaj słońce, trzeba to przełożyć na inny dzień. Muszę zastąpić kolegę w szpitalu – powiedział.
– Rety… dopiero co skończyłeś dyżur – powiedziałam z troską.
– Wiesz, jak jest… zawsze brakuje rąk do pracy – mówił, a ja pokiwałam głową. Każdy chyba wie, jak ciężko jest w szpitalach i że brakuje lekarzy.
– To żeby nie marnować czasu, po część rzeczy pojadę sama – zaproponowałam.
– Koniecznie. Wiem, że weźmiesz, co trzeba – puścił do mnie oczko i pocałował mnie czule, a następnie poszedł się przebrać przed wyjściem.
Pomyślałam, że fajniej będzie zabrać ze sobą jakąś przyjazną duszę i przy okazji pogadać. Może też uda się wymyślić jakąś kulinarną niespodziankę? Zadzwoniłam więc do Renaty.
– Nie, niestety, nie mogę. Czekam właśnie na koleżankę. Ma mi włosy podciąć.
– Ok, dzięki – powiedziałam i się rozłączyłam, ale w tym momencie w mojej głowie coś „kliknęło”.
Postanowiłam pojechać za mężem. Mieliśmy osobne auta, więc nie było to trudne do wykonania, choć… Śledzenie to masa stresu i adrenaliny. Pewnie nie zrobiłam tego zbyt profesjonalnie, ale myślę też, że Edwin się tego nie spodziewał, to i nie oglądał się co chwila w lusterkach.
Zgadnijcie, gdzie pojechał… „Dobra, nie panikuj – powiedziałam do siebie. – Może też szykują jakąś niespodziankę, może musiał jej pomóc”.
Nie umiem nawet opisać, jak było mi trudno przez następne tygodnie, by się nie wygadać i by nie wszcząć awantury. Postanowiłam jednak poczekać i się upewnić.
W następnym tygodniu, trzy dni przed jego urodzinową imprezą, znowu jechałam na zakupy sama. Mąż to zresztą zaproponował, bo musiał odpocząć po dyżurze. Tym razem to Renata przyjechała do niego… Zapewne pomagała mu odpoczywać. Spodziewałam się tego.
Muszę też powiedzieć, że kilka dni wcześniej postanowiłam przejrzeć nasze wspólne konto bankowe i wydatki. Nigdy tego nie robiłam, bo i po co? Okazało się jednak, że to była trudna decyzja. Wtedy zobaczyłam, że kupował rzeczy, które na pewno nie były dla mnie, bo ich na oczy nie widziałam, na przykład drogi zegarek, wizyta w jakiejś eleganckiej kawiarni, biżuteria.
Wpadłam w jakiś szał
„Dobra – pomyślałam. – Mam iść na zakupy? Niech się dzieje wola nieba”. Choć chyba w tym przypadku powinnam powiedzieć – piekła.
Zaszalałam. Urodziny jego czy moje? Czyż nie obowiązuje nas wspólnota majątkowa?
Zaczęłam od sklepu jubilerskiego, który widziałam na wyciągu z konta. Tam kupiłam sobie przepiękne dwa komplety biżuterii i nowy zegarek. Renia może, to i ja mam prawo! Potem poszłam kupić sobie nowe buty i firmową torebkę. Zmęczona tak dużym wysiłkiem intelektualnym, że sobie na sarkazm pozwolę, poszłam jeszcze odpocząć do Spa, a Edwinowi napisałam, że spotkałam się z koleżanką i będę później. Nie oponował – zapewne cieszył się na więcej czasu z Renatką.
Potem uznałam, że przydałby mi się nowy komputer i telefon. Kiedy doszłam do dna na koncie wspólnym, to jeszcze trochę pociągnęłam z karty kredytowej. Czułam się jak celebrytka.
Weszłam do domu z zaledwie kilkoma torebkami, a resztę chwilowo zostawiłam w aucie. Wiedziałam, że spodziewa się mnie obładowanej zakupami.
– A gdzie zakupy na sobotę? – zapytał.
– Nie zrobiłam, bo na koncie już nic nie ma.
– Jak to nie ma?
– No sprawdź – powiedziałam i usiadłam naprzeciwko niego w fotelu.
Zalogował się na telefonie, a po minie wywnioskowałam, że dostał prawie zawału. Nie oddychał dłuższą chwilę. Twarz mu poczerwieniała – podniósł na mnie wzrok, a ja wtedy się uśmiechnęłam jak joker na niektórych kartach. Pochyliłam się do przodu i powiedziałam szeptem, który brzmiał chyba gorzej niż krzyk.
– Myślałeś, że będziesz sobie fikał z Renatką, a ja niczego nie zauważę? Że będziesz jej robił prezenty, a ja będę toboły na twoją imprezę targać?
Znowu go zatkało i przestał oddychać.
– Od kiedy wiesz? – też wyszeptał.
– Wiem o wszystkim wystarczająco długo. Umówiłam się już też do prawnika, więc będziesz mógł się cieszyć wolnością, a teraz idź sobie spać do niej. Brata też uprzedzę, więc… kombinuj, gdzie i za co zatrzymacie się na nocleg.
I tak oto szykuję się rozwodu. Nie mogę pojąć, co nie zagrało między nami, że tak się skończył nasz – wydawałoby się – idealny związek. Nie zdradził mnie, gdy żyliśmy na odległość, a zrobił to z moją przyjaciółką, z którą zresztą od tego czasu nie rozmawiam. Mój brat też dostał szału, bo też się niczego nie spodziewał.
Anna, 39 lat
Czytaj także:
- „Szwagier przyjechał z jedną walizką i zamieszkał pod naszym dachem. Miał nie tylko tupet, ale i lepkie łapy”
- „Żona ciągle chodziła do nowego sąsiada. Nie chciałem wierzyć, że na macie ćwiczą tylko pilates”
- „Zamiast siedzieć w domu i gotować obiady, żona chodzi na pilates. Na co jej w tym wieku takie wygibasy?”

