Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam z nim rozmawiać tak naprawdę. Może to było wtedy, gdy powiedział, że wyrzucił śmieci, jakby właśnie mówił o pustym kartonie po butach, a może już wcześniej, gdy przestał mnie zauważać. Pamiętam natomiast doskonale moment, kiedy przestałam czuć się bezpiecznie.

Żoną Mateusza jestem od roku. Teraz sama się zastanawiam, co nas połączyło. On jest człowiekiem, który ma zawsze gotową odpowiedź, nigdy się nie gubi i wie, jak się składa meble z Ikei. Pobraliśmy się po dwóch latach związku, w czasie którego ani razu na mnie nie krzyknął. Myślałam wtedy, że to dobry znak. Tyle że Mateusz nigdy nie był czuły. Nie pytał, czy mi zimno, nie dotykał mojej ręki bez powodu, nie zauważał, kiedy milczałam nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia, tylko dlatego, że coś mnie uwierało.

W naszej sypialni, w najgłębszej szufladzie szafy, pod swetrami, które już dawno przestały na mnie pasować, trzymałam pudełko. Wieczko przecinała charakterystyczna niebieska wstążka, a w środku kryły się pożółkłe zdjęcia, kartki pocztowe, zasuszone fiołki w listku papieru śniadaniowego, trzy listy od babci, które napisała, kiedy byłam na obozie harcerskim, i złoty pierścionek z malutką perłą. Moje cudowne skarby.

Babcia Zosia była wszystkim, co miałam. Tym, co kojarzyło mi się z dobrem. Zastąpiła mi matkę, której nie znałam, i ojca, który odszedł, gdy miałam pięć lat. Pamiętam dotyk jej dłoni, kiedy głaskała mnie po głowie i głos, gdy mówiła: „Uczucia się nosi jak szkło – trzeba je chronić”.

Zostały po niej tylko piękne wspomnienia i to pudełko. Wieczorami wyciągałam je i siadałam z herbatą na podłodze. Tylko wtedy czułam, że jestem u siebie. Mateusz tego nie rozumiał. Pytał, po co „kolekcjonuję śmieci”. Nie tłumaczyłam mu tego, bo bałam się, że dotknie tego świata i zniszczy go, ruszając w nieodpowiedni sposób.

Pewnego wieczoru, po rozmowie z Anką, moją jedyną przyjaciółką, poczułam, że wszystko zmierza w bardzo złym kierunku.

— Wiesz, co jest najgorsze? — powiedziałam do telefonu. — Czuję się niewidzialna. Tak, jakbym była tu tylko dla dekoracji. Jak pusta rama po obrazie.

— A próbowałaś mu to powiedzieć? — spytała.

Uśmiechnęłam się gorzko, choć wiedziałam, że tego nie widzi.

— A jak powiedzieć coś komuś, kto nie słucha? — szepnęłam.

Coś we mnie umarło

Przeprowadzka miała być nowym początkiem — tak przynajmniej sobie powtarzałam, siedząc wśród kartonów, z potarganymi włosami i bolącymi plecami. Mateusz wynosił pudła do samochodu, rzucając krótkie komendy: „To do salonu”, „Tamto do kuchni”, „To wrzuć na górę”. Mnie o nic nie pytał, bo i tak sam wszystko wiedział najlepiej.

Weszłam do sypialni, otworzyłam starą szafę i zajrzałam do tej jednej szuflady, w której trzymałam rzeczy tylko moje. Swetry były, ale pudełko przepadło.

Zerwałam się i przeszukałam resztę półek. Zerknęłam za ubrania, pod łóżko, na komodę. Nic. Prawie pobiegłam do kuchni, gdzie Mateusz pakował szkło do gazet.

— Gdzie jest to pudełko z niebieską wstążką? — zapytałam cicho, stając w progu.

— Jakie pudełko? — rzucił przez ramię.

— Małe — zaczęłam. — Z grubego papieru. Było w szafie. Miało niebieską wstążkę.

Mateusz wzruszył ramionami, jakby mówiłam o starych skarpetkach.

— Nie wiem… — mruknął. — Tam były jakieś papiery? Wyrzuciłem chyba. Przecież to śmieci były, nie?

Stałam w miejscu, nie mogąc złapać oddechu. Czułam, jak coś we mnie krzyczy.

— Nie… To nie były śmieci — powiedziałam prawie bezgłośnie.

— To nie mówisz, co ważne, tylko potem się dziwisz, że człowiek nie wie — prychnął tylko i wrócił do zawijania talerzy.

Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pustej szafy. Usiadłam na podłodze i choć nie leciały mi łzy, coś we mnie umarło. Tego dnia przestałam mu opowiadać o czymkolwiek ważnym. Zostawiłam go z kartonami i poszłam do łazienki. Zamknęłam się, usiadłam na brzegu wanny i wpatrywałam się w kafelki. Nie płakałam, bo zwyczajnie brakowało mi na to siły. Wiedziałam, że nie wypowiedział tych wszystkich słów w złości — po prostu on nie widział żadnego problemu. Dla niego to było tylko pudełko — papier, trochę zdjęć, nic, czego nie można by zastąpić.

Skąd mógł wiedzieć, że dla mnie to było coś więcej. Że wyrzucił coś, co mi zostało po kobiecie, która nauczyła mnie wszystkiego. Jak mam mu to teraz wytłumaczyć? Jak mam to odzyskać?

Mateusz tego nie zauważał

Minęło kilka miesięcy. W nowym mieszkaniu pachniało świeżą farbą, a na ścianach zawisły obrazy prosto z marketu budowlanego. Wszystko było na miejscu, równo poukładane, tak jak lubił Mateusz. I choć wcale nie zdawał sobie z tego sprawy, mnie z każdym dniem było coraz mniej.

Nie mówiłam o tym pudełku. Nawet nie próbowałam wracać do tej rozmowy. Zresztą, Mateusz i tak uznał temat za zamknięty. Dla niego życie biegło dalej: z kawą z ekspresu o siódmej, z wiadomościami w tle, z żartami, których nie rozumiałam i które przestałam nawet próbować słuchać.

Wieczorami siadałam przy stole z pustą kartką i pisałam listy do babci. O tym, że nie umiem się tu odnaleźć, że odgłos krojenia marchewki przypomina mi jej kuchnię, a czasem mam wrażenie, jakby ktoś wyrwał mi z serca jakiś kawałek i już nie wiem, jak je poskładać na nowo. Oczywiście nigdy tych listów nie wysłałam — chowałam je do szuflady. To było moje nowe pudełko.

Mateusz tego nie zauważał. Nadal całował mnie na dzień dobry, ale już bez ciepła. Zostawiał telefon na stole i wychodził z pokoju, kiedy dzwonił. Czułam, że nie zadaje już sobie trudu, by jeszcze do mnie dotrzeć.

Pewnego dnia zadzwoniła Anka. Zawsze dzwoniła w środku tygodnia, wieczorem, jakby wiedziała, że wtedy cisza boli najbardziej.

I jak tam? — zapytała jak zawsze, niby lekko, ale w jej głosie słyszałam ostrożność.

— Normalnie — odpowiedziałam automatycznie.

— Marta, ja cię znam — nie ustępowała. — Ty tak odpowiadasz tylko wtedy, kiedy coś się dzieje.

Milczałam przez chwilę, a potem wszystko jej opowiedziałam.

— Nie chodzi o pudełko, Anka — podkreśliłam. — To... coś więcej.

— To znaczy?

— On nie rozumie, że wyrzucił też kawałek mnie — szepnęłam. — A ja nie wiem, czy jestem w stanie mu to wytłumaczyć.

Decyzja już zapadła

Przez moment wsłuchiwałam się w kojącą ciszę, która zapadła po drugiej stronie.

— A może nie musisz — powiedziała w końcu Anka. — Nie musisz wszystkiego tłumaczyć ludziom, którzy nie chcą słuchać.

Siedziałam z telefonem przy uchu jeszcze długo po tym, jak się rozłączyła. Zaczęłam się zastanawiać, czy da się żyć obok kogoś, kto nie widzi twojego świata. Nie dlatego, że nie chce, tylko bo nie potrafi. I czy to wystarczy, żeby z tym kimś zostać.

Zbliżała się rocznica śmierci babci. Wzięłam wolne i powiedziałam Mateuszowi, że jadę na cmentarz. Skinął głową, jakby mówiłam o wizycie u dentysty. Wieczorem, kiedy wróciłam, zapytał, czy nie chcę pójść na kolację. Dodał, że zarezerwował stolik, jakby to miało coś zmienić.

— Wiesz, czego ci brakuje? — zapytałam wtedy spokojnie, siadając naprzeciwko niego. — Czułości. Wrażliwości. Serca.

Patrzył na mnie chwilę w zdumieniu.

— Bo wyrzuciłem jakieś stare papiery? — rzucił w końcu.

— Nie. — Spojrzałam mu głęboko w oczy. — Bo nie chciałeś nawet zrozumieć, dlaczego mnie to zabolało.

Wstałam i poszłam do sypialni. Za plecami słyszałam tylko jego ciężki oddech. Wiedziałam, że decyzja już zapadła — po prostu jeszcze nie wypowiedziałam jej na głos.

Minął rok od tamtej przeprowadzki. Wracałam z pracy z ciężką głową i jeszcze cięższym sercem. W mieszkaniu panowała cisza. Zdjęłam buty, weszłam do sypialni, otworzyłam szafę i zaczęłam pakować walizkę.

Teraz widzę wszystko wyraźnie

Co robisz? — zapytał Mateusz od progu, marszcząc czoło, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

— Odchodzę — powiedziałam po prostu.

Zrobił kilka kroków w moją stronę, jakby próbował wykonać jakiś gest. Ostatecznie zastygł w pół ruchu.

— Ale to była zwykła pomyłka, Marta… — stwierdził wreszcie. — Przecież nie chciałem cię zranić.

— Właśnie. — Pokręciłam głową. — Ty nawet nie zauważyłeś, że mnie zraniłeś.

Wziął do ręki bluzę, a potem odłożył ją z powrotem.

— Czy to przez to… pudełko? — zapytał cicho.

— Nie — zaprzeczyłam. — Chodzi o moment, w którym przestałam czuć się bezpiecznie. Potem już tylko udawałam.

Podniosłam walizkę i przeszłam obok niego. Nie zatrzymał mnie. Wyszłam, mając nadzieję jak najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie poczuję, że żyję. Siedziałam w małej kawiarni, z notesem i herbatą, patrząc przez okno na ludzi, którzy nie wiedzieli, kim jestem. I może właśnie dlatego było mi lżej. Napisałam kolejny list do babci. Tym razem o tym, że już nie mam pudełka, ale pamiętam wszystko – jej śmiech, zapach skóry, miękkość dłoni. Napisałam, że nie wiem, co będzie dalej, ale jestem gotowa.

Nie uroniłam ani jednej łzy. Wiedziałam już, że puste miejsce w sercu nie zawsze trzeba zapełniać kimś nowym — czasem wystarczy zostawić tam przestrzeń na pamięć. Ludzie z kolei często patrzą, ale nie widzą. Mateusz patrzył przez rok i nie zobaczył nic. A ja przez rok uczyłam się patrzeć na siebie. Teraz widzę wszystko wyraźnie.

Marta, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama