Reklama

Od lat żyłam w świecie, który wielu uważało za idealny. Prowadziłam razem z Markiem firmę obsługującą duże korporacje i zagraniczne konferencje. Mieliśmy luksusowy dom, gabinet, w którym Marek lubił się zamykać, oraz grafiki na ścianach kupowane na targach sztuki. Z zewnątrz wszystko wyglądało jak perfekcyjnie zsynchronizowana układanka. Wewnątrz już niekoniecznie, ale na tyle subtelnie, że długo udawało nam się to ignorować.

Pracowaliśmy dużo

Marek zawsze o krok przede mną, skupiony, ambitny, cichy. Ja byłam tą, która dopinała projekty, łagodziła emocje klientów i próbowała utrzymać równowagę między życiem zawodowym a prywatnym. Ostatnio szło mi to coraz trudniej. Zauważyłam, że Marek jakby stał się mniej osiągalny, bardziej zamknięty w sobie. Myślałam, że to tylko zmęczenie końcówką roku i nadmiarem obowiązków.

Kilka tygodni przed naszą dziesiątą rocznicą ślubu wrócił z pracy wcześniej niż zwykle i oznajmił, że ma niespodziankę. Podał mi elegancką kopertę, a w niej znajdował się opis luksusowego rejsu po Karaibach. Tydzień na oceanie, apartament z balkonem, kolacje przy muzyce, dostęp do strefy SPA. Powiedział, że powinniśmy uczcić te dziesięć lat czymś wyjątkowym, a rejs będzie idealnym sposobem, by wreszcie odpocząć od wszystkiego.

Czułam wzruszenie, a jednocześnie lekkie niedowierzanie. Rzadko miał takie inicjatywy, tym bardziej tak wystawne. Uśmiechnęłam się i przyjęłam prezent, próbując zignorować to dziwne uczucie, że Marek wciąż tworzył między nami jakiś dystans.

Zaskoczył mnie

Kiedy weszliśmy na pokład, poczułam lekki dreszcz ekscytacji. Statek był ogromny, pełen światła, elegancki. Widziałam błękit oceanu odbijający się od białych barier, czułam słoną bryzę na twarzy. Wydawało mi się, że może właśnie tego potrzebowaliśmy: zmiany otoczenia, oddechu, luksusu, który pozwoli nam znów być razem.

Marek trzymał mnie za dłoń, ale jego uścisk był jakby rozkojarzony, nieobecny. Kiedy zaproponowałam, żebyśmy razem poszli obejrzeć górny pokład, powiedział tylko, że chce przejść się sam i zaraz wróci.

Im dłużej trwał rejs, tym bardziej czułam rosnący dystans. Na śniadanie przychodził chwilę po mnie i siadał z tym swoim starannie wyreżyserowanym uśmiechem. Odpowiadał krótko, jakby nic z tego, co mówię, nie zapadało mu w pamięć. Widok oceanu, zapach świeżych owoców, romantyczna muzyka z głośników – wszystko to miało działać kojąco, a zamiast tego czułam, jak buduje się we mnie niepokój.

Był jakiś inny

Trzeciego wieczoru postanowiłam z nim porozmawiać. W naszej kabinie panował półmrok, światło odbijało się od błyszczącego blatu stolika. Marek siedział na kanapie, patrząc gdzieś poza mnie. Usiadłam obok i powiedziałam cicho:

– Marek, co się z tobą dzieje? Odsuwasz się ode mnie. Jesteśmy tu razem, a ja cały czas mam wrażenie, że uciekasz.

Oparł łokcie na kolanach, splótł palce i westchnął.

– Nic się nie dzieje, przesadzasz. Naprawdę wszystko jest w porządku.

To jego „w porządku” zabrzmiało jak zamknięcie drzwi. Jakby chciał zakończyć temat, zanim w ogóle zaczął go rozumieć.

– Tylko pytam – odpowiedziałam, próbując nie pokazać, jak bardzo mnie to zraniło. – Widzę, że jesteś nieobecny. Myślałam, że ten rejs nam pomoże, że spędzimy trochę czasu razem.

– Spędzamy – odparł, ale jego ton mówił zupełnie coś innego.

Wyszłam na korytarz. Dosłownie kilka kroków dalej zderzyłam się z sąsiadką z kabiny obok. Młoda kobieta, uśmiechnięta, w jasnej sukience, spojrzała na mnie przelotnie i powiedziała lekko:
– Miły wieczór, prawda?

Nic nie podejrzewałam

Następnego dnia wszystko miało wyglądać normalnie. Tak sobie obiecałam, wstając rano i słysząc kołyszący szum fal. Marek był już ubrany, gotowy do wyjścia, jakby tylko czekał, aż otworzę oczy. Powiedział, że idzie po kawę. Wrócił po godzinie.

Przez większą część dnia kręciliśmy się po statku osobno. Ja zwiedzałam pokład, próbując cieszyć się słońcem i widokiem nieskończonego oceanu, on zniknął pod byle pretekstem. Z każdą godziną coraz bardziej czułam, że jestem tu sama.

Po południu, wracając do kabiny, zatrzymałam się w korytarzu. Drzwi od kabiny sąsiadki były uchylone, a z wnętrza dochodził cichy śmiech. Zanim zdążyłam odejść, zobaczyłam kątem oka Marka. Zamarłam. On też mnie zauważył, ale na ułamek sekundy. Potem przybrał obojętną minę, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Podszedł do mnie.

– Dlaczego tam byłeś? – zapytałam cicho.

– Nie rób scen – mruknął, ale bez złości, raczej z rezygnacją. – Rozmawialiśmy. Tylko tyle.

Sąsiadka stanęła w drzwiach, jakby przypadkiem, jednak jej spojrzenie było zbyt pewne siebie. Skinęła mi lekko głową, nic nie wyjaśniając.

Zachowywał się dziwnie

Minęło kilka dni od tamtej sceny w korytarzu, choć miałam wrażenie, że czas na statku płynął inaczej. Wolniej, gęściej, jakby każda godzina miała coś uwypuklić, zamiast pozwolić o czymkolwiek zapomnieć. Udawaliśmy normalność. Jedliśmy razem śniadania, uczestniczyliśmy w kilku atrakcjach, choć każde osobno. Z zewnątrz byliśmy parą na wakacjach.

Marek zachowywał się tak, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Z każdym dniem był spokojniejszy, za to coraz bardziej obojętny. Znikał regularnie, wieczorami wracał późno, czasem dopiero wtedy, gdy ja już leżałam pod kołdrą, udając sen. Nie pytałam, gdzie był.

Blondynka z sąsiedniej kabiny wciąż pojawiała się w naszym otoczeniu. Mijałyśmy się na pokładzie, przy barze, w holu. Jej obecność działała na mnie jak zimny przeciąg. Widziałam, że Marek ją zauważa, nawet jeśli próbował wyglądać, jakby jej nie dostrzegał.

Ostatniego dnia rejsu, gdy pakowałam walizkę, postanowiłam znów z nim porozmawiać. Nie z krzykiem, nie z żalem, nie z wyrzutem. Po prostu chciałam usłyszeć prawdę.

To był koniec

– Marek – zaczęłam spokojnie – porozmawiajmy. Tylko raz, bez uciekania, bez półsłówek. Dlaczego się ode mnie odsunąłeś? Co się dzieje?

Przez chwilę myślałam, że wreszcie się otworzy. Zamiast tego spojrzał na mnie chłodno, zmęczony moją determinacją.

– Nie dramatyzuj – powiedział. – Nic się nie dzieje. Po prostu… różnie bywa. Nie każdy moment musi być idealny.

– Nie chodzi o chwilę. Chodzi o to, że od miesięcy jestem dla ciebie jak powietrze.

– Kinga, nie mam teraz siły na takie rozmowy. Chciałem, żeby ten wyjazd był spokojny. To wszystko.

Po powrocie do Polski szliśmy przez lotnisko obok siebie jak obcy ludzie. Marek pisał coś w telefonie, nawet nie zauważył, że zatrzymałam się na chwilę. W tamtym momencie podjęłam decyzję z jasnością, której nie czułam od dawna. Po wejściu do mieszkania włączyłam laptopa, weszłam na stronę z formularzem rozwodowym i wypełniłam go bez drżenia rąk. Kliknęłam „wyślij”.

Kinga, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama