Reklama

Życie wymykało mi się z rąk, zupełnie jakby nie było moje. Czekałam na Marka, aż zadzwoni, aż wróci z Niemiec, aż wreszcie przyjedzie, obejmie mnie, powie, że mnie kocha. Czekałam od lat. Najpierw miał być rok, dwa, a potem to się przedłużało, ciągnęło jak jakieś błędne koło, które kręciło się, nie wiadomo dokąd. Marek pracował na budowie, wysyłał pieniądze, a ja siedziałam tu, w naszym małym domu na skraju wsi, i dusiłam się w tej ciszy.

Reklama

Któregoś dnia poczułam, że dłużej już tak nie wytrzymam. Nie mogłam już znieść tego czekania, tej ciszy, pustych wieczorów, które wypełniałam jedynie radiem grającym w tle. Patrzyłam na zdjęcia ze ślubu, na naszą wspólną fotografię sprzed lat, na której Marek trzymał mnie za rękę, a ja miałam w oczach tę głupią nadzieję, że będzie dobrze. Nie było.

I wtedy pojawił się Adam, mechanik z warsztatu, gdzie oddałam auto, bo coś się tłukło pod maską. Był młodszy, miał w oczach błysk, który przypomniał mi, że kiedyś też byłam kobietą, a nie tylko gospodynią domową z siwym kosmykiem przy skroni. Uśmiechnął się, powiedział, że ładnie pachnę, chociaż pewnie czuć było tylko proszek do prania.

Głupio mi się zrobiło, ale coś we mnie drgnęło. Dałam mu numer, nie wiem nawet po co. A potem napisał. Zaprosił na kawę, a ja poszłam, bo wreszcie ktoś chciał ze mną rozmawiać, patrzeć na mnie, dotykać mojej dłoni jakby to było coś ważnego.

Czułam się samotna

Adam mówił rzeczy, których nie słyszałam od lat – że mam ładne oczy, że moje ręce są delikatne, że jak się śmieję, to mu się robi ciepło w sercu. Wiedziałam, że to wszystko nie powinno mieć miejsca, że mam męża, że Adam nie powinien mnie obejmować, a ja nie powinnam się przy nim rozluźniać. Ale siedziałam z nim w tej kawiarni, patrzyłam na niego i czułam, że po prostu nie chcę wracać do tej ciszy, do tego pustego domu, do czekania na Marka, którego już jakby ze mną nie było.

Był późny wieczór, kiedy usłyszałam skrzypnięcie furtki. Pomyślałam, że to listonosz zostawił coś w skrzynce, ale potem usłyszałam klucz w zamku. Serce mi stanęło. Nie wiedziałam, że mój mąż wraca. Nie zadzwonił, nie uprzedził, a ja właśnie byłam z Adamem w salonie. Siedział na naszej kanapie, tej, którą kiedyś razem wybieraliśmy, ubrany w nową bluzę, którą sama mu kupiłam za pieniądze, które Marek przesyłał z Niemiec.

– Co tu się dzieje?! – głos Marka przeciął ciszę jak nóż.

Adam podskoczył, próbował sięgnąć po kurtkę, którą rzucił na fotel. Marek patrzył na mnie, a potem na Adama, jego oczy robiły się coraz ciemniejsze, wargi zaciskały się w cienką linię.

– Kim on jest?! Co on tu robi?! – krzyknął.

– Marek… to nie tak… – zaczęłam mówić, ale głos ugrzązł mi w gardle.

Nakrył nas

Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, jak to wytłumaczyć. Przecież nie powiem mu, że czekałam, że się bałam, że byłam samotna i że Adam był dla mnie jak plaster na zranioną duszę.

– To za moje pieniądze go ubrałaś? – Marek wskazał palcem na Adama, który stał jak skamieniały. – Za moje pieniądze kupiłaś mu zegarek? – Marek podszedł bliżej, a ja zrobiłam krok w tył, czując, jak cała krew odpływa mi z twarzy.

Adam wymamrotał coś pod nosem, próbował wyjść, ale Marek zablokował mu drogę.

– Stój, gówniarzu! – wrzasnął. – Myślałeś, że sobie tu przychodzisz i korzystasz z tego, co nie twoje?

– Marek, proszę… – zaczęłam płakać, łzy ciekły mi po policzkach, a ręce trzęsły się. – Nie chciałam… Nie umiałam być sama… – głos mi się łamał, a Marek patrzył na mnie, jakbym była dla niego kimś obcym.

Adam próbował jeszcze coś powiedzieć, ale Marek złapał go za ramię i odepchnął w stronę drzwi. Adam wymknął się, zniknął, a ja zostałam, w tej ciszy, z mężem, który patrzył na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.

– Nie miałaś siły być sama? – Marek powtórzył moje słowa, jakby smakował je na języku, a potem roześmiał się krótko, bez życia. – A ja? Myślałaś, że tam, za granicą, miałem siłę być sam? Wiesz, ile nocy spędziłem w kontenerze na budowie, marząc, żeby tu wrócić, do ciebie?

To był koniec

Marek wziął swoją torbę, odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami tak mocno, że szyba w drzwiach zadźwięczała. Zostałam sama, w pustym salonie, w ciszy, która teraz była już nie do zniesienia.

Próbowałam dzwonić do Adama, ale nie odbierał. Dopiero późnym wieczorem usłyszałam jego głos.

– Marzena, nie dzwoń do mnie więcej, dobra? Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

– Adam, błagam cię… – czułam, jak głos mi drży, a oczy pieką od łez. – Nie odchodź. Przecież mówiłeś, że ci na mnie zależy… Że jesteśmy dla siebie ważni

– Nie wiedziałem, że twój mąż wróci. Nie chcę być częścią tego bałaganu.

– Nie mów tak! – podniosłam głos, ale czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. – Obiecywałeś, że mnie nie zostawisz…

– Nie rób scen – westchnął. – Nie wiedziałem, że tak to się wszystko potoczy. To był błąd, muszę z tego wyjść.

– To był błąd?! – powtórzyłam, a głos mi się załamał. – To ja jestem tym błędem?

Nie mogłam uwierzyć

Milczał. Przez sekundę miałam nadzieję, że powie coś, cokolwiek, co pozwoli mi uwierzyć, że to nieprawda. Ale cisza była jak nóż wbity w serce.

– Adam… – wyszeptałam, ale on już się rozłączył.

Zostałam z telefonem w ręce, z tym głupim, martwym ekranem, na którym jeszcze chwilę temu wyświetlało się jego imię. Spojrzałam w okno, na ciemne niebo, i miałam ochotę krzyczeć. A potem usiadłam na podłodze w kuchni, podparłam głowę rękami i czułam, jak z każdą minutą coś we mnie gaśnie. Adam odszedł. Marek odszedł. A ja zostałam z tym wszystkim sama.

Schowałam twarz w dłoniach i myślałam o tym, jak mogłam do tego dopuścić. Czy to była miłość, czy tylko głupia potrzeba, żeby poczuć się ważną? Dlaczego nie potrafiłam poczekać, przeczekać tej ciszy, tego samotnego domu? Przecież Marek wracał, choć rzadko. Przecież pisał, choć krótko. Przecież wysyłał pieniądze, choć coraz mniej. Ale wracał. A ja zrobiłam coś, czego się nie da wymazać. Zniszczyłam nasz dom, nasze życie

Marzena, 42 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama