„Mąż wyjechał do Norwegii pracować na budowie. Wrócił po pół roku z wiadomością, która wbiła mnie w ziemię”g11
„Wtedy już wiedziałam. Nie pytałam o nic, choć miałam tysiąc pytań. Znałam go na tyle, by wiedzieć, że jak chce pogadać, to coś się stało. Siedział obok, patrzył przez szybę, a ja prowadziłam w milczeniu. Zjechałam na pobocze dopiero wtedy, gdy usłyszałam te trzy słowa, które wbiły mnie w fotel”.

- Redakcja
Gdy wysiadał z tego autobusu na dworcu, wyglądał... inaczej. Niby ten sam szary plecak, ta sama niechlujna kurtka, ale spojrzenie miał takie, jakby wracał z piekła, a nie z budowy gdzieś pod Oslo. Ścisnęło mnie w gardle. Czekałam na ten dzień jak dziecko na Mikołaja. Skreślałam w kalendarzu kolejne dni, planowałam, co ugotuję, czy mam kupić nową pościel, czy wystarczy stara. A kiedy go zobaczyłam, wszystko to straciło sens. W jego oczach nie było czułości. Były obce.
Pocałował mnie w policzek. W policzek! Jak koleżankę z pracy. Powiedział tylko:
– Musimy pogadać.
Wtedy już wiedziałam. Nie pytałam o nic w samochodzie, choć miałam tysiąc pytań. Znałam go na tyle, by wiedzieć, że jak mówi „musimy pogadać”, to nie chodzi o to, że mleko się skończyło. Siedział obok, jak pasażer, a nie mąż. Patrzył przez szybę, a ja prowadziłam w milczeniu. Zjechałam na pobocze dopiero wtedy, gdy usłyszałam te trzy słowa, które wbiły mnie w fotel:
– Daria... chcę rozwodu.
Nie mogłam tego pojąć
W domu pachniało jeszcze schabem pieczonym z jabłkami. Przez trzy dni dopieszczałam to menu, żeby świętować jego powrót. Stół nakryty, świeże kwiaty w wazonie. A on… usiadł, jakby był tu gościem.
– Chcesz kawy? – zapytałam, walcząc z drżeniem rąk.
– Może później. Daria… musimy o tym porozmawiać, bo inaczej nie dam rady.
Oparłam się o kuchenny blat, z ręcznikiem w dłoniach. Słowa cisnęły się na usta, ale nie byłam pewna, które z nich wypowiedzieć pierwsze.
– Rozwód? Serio? Po pół roku nieobecności wracasz z walizką i tekstem jak z taniego melodramatu?
– To nie jest impuls – odpowiedział. – Myślałem o tym długo.
– A ja? O mnie też myślałeś długo?
– Nie tak, jak powinienem – przyznał bez cienia żalu. – Po prostu… coś się skończyło.
– Co się skończyło? Przysięga? Czy może zwykła ludzka przyzwoitość?
Nie odpowiedział. Patrzył na stół, jakby to on miał mu podsunąć odpowiedź.
– Masz kogoś, tak? – zapytałam cicho, ale z jakimś wewnętrznym przekonaniem, że znam już odpowiedź.
Milczenie, tylko mrugnięcie. I to wystarczyło.
– Ile ma lat? Młodsza, Norweżka? Czy może jakaś Polka z kantyny?
– Daria… to nie tak.
– A jak? Jak niby? Przez pół roku nie napisałeś ani razu, że coś nie gra. Pisałeś, że tęsknisz. Że nie możesz się doczekać. A teraz?
– Bo naprawdę tęskniłem… Ale też zrozumiałem, że… że żyję w czymś, co już nie działa.
– Może tobie nie działa. Ja nie miałam problemu – rzuciłam sucho.
Cisza. Napięta jak struna. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– Wiesz co? Zjedz ten obiad. Ja wychodzę.
Nie chciałam na niego patrzeć
Drzwi trzasnęły za mną, zanim jeszcze zdążyłam założyć płaszcz. Szłam przed siebie bez celu. Listopadowy wiatr targał mi włosy, ale nie zwracałam na to uwagi. Nie tak to miało wyglądać.
– Przepraszam! – ktoś zahaczył mnie łokciem na przejściu. – Wszystko w porządku?
– Tak, jasne – rzuciłam, choć nic nie było w porządku.
Usiadłam na ławce przy parku, tej samej, na której siedzieliśmy z Tomkiem trzy lata temu z kubkami grzańca. Śmiał się wtedy, że zimą też potrafię być gorąca. I że ze mną mu zawsze cieplej. Kłamca. Wyjęłam telefon i zastanawiałam się, czy zadzwonić do Anki. Nie, jeszcze nie. Najpierw muszę przestać się trząść. Kiedy wróciłam do domu, było już ciemno. Obiad zniknął ze stołu, zmywarka pracowała. Cisza była obezwładniająca. Weszłam do sypialni, a on siedział na łóżku z torbą obok siebie.
– Już się pakujesz?
– Nie. Jeszcze nie wiem, dokąd pójdę. Ale nie chcę ci robić problemów.
– Problemów? – prychnęłam. – Ty myślisz, że ja mam problem? Nie. Mi jest żal. Że cię kiedyś pokochałam.
– Daria…
– Nie mów już nic. Dość już się nagadałeś.
Wstałam, otworzyłam szafę i zrzuciłam kurtkę. Sięgnęłam po walizkę.
– Co robisz?
– Jadę do siostry. Nie będę tu siedzieć i patrzeć, jak układasz sobie swoje nowe życie.
– Nie chcę cię ranić…
– Za późno. Już to zrobiłeś.
Zapięłam walizkę i wyszłam. Bez słowa więcej.
Zastanawiałam się, co zrobić
U siostry nikt nie zadawał zbędnych pytań. Kasia tylko przytuliła mnie w drzwiach i podała kubek gorącej herbaty.
– Posiedź, jak długo chcesz. Pokój po Wojtku wolny, pościel czysta. Wiem, nie mam o nic pytać – rzuciła, zanim zdążyłam otworzyć usta.
Wieczorem siedziałyśmy w kuchni, przy winie. Milczenie między nami było gęste, ale mimo wszystko tak było mi dobrze.
– I co dalej? – zapytała w końcu, podpierając brodę dłonią.
– Nie wiem. Serio, nie wiem. Myślałam, że po tylu latach… że to już na stałe. Że może nie zawsze jest idealnie, ale stabilnie. Rozumiesz?
– Rozumiem. My też z Wojtkiem myśleliśmy, że jesteśmy z tych „na zawsze”. A potem była jego sekretarka i hasło: „Zasługuję na szczęście”.
– O, klasyk. „Zasługuję”. A ja? Ja nie zasługuję?
– Tylko że ja go wygoniłam. A ty?
– Ja się spakowałam – przyznałam cicho.
– I zostawiłaś swoje mieszkanie? Serio?
Wzruszyłam ramionami.
– W tamtej chwili nie mogłam tam być. Nie chciałam na niego patrzeć.
– A teraz?
– Teraz… teraz chcę wiedzieć, co dalej. Czy mam walczyć? Czy po prostu podziękować i zamknąć rozdział.
– A on? Odezwał się?
Spojrzałam na telefon. Nic.
– Cisza. Ale jestem pewna, że to nie była pierwsza rozmowa, którą przećwiczył w głowie. Tylko pierwsza, którą wypowiedział na głos.
– I pewnie nie ostatnia – mruknęła Kasia. – Ale to ty zdecydujesz, kiedy ona będzie naprawdę ostatnia.
Siedziałam z nosem w kubku. A w głowie miałam tylko jedno pytanie: jak się zaczyna życie, którego się nie planowało?
Nie chciałam go słuchać
Minęły trzy dni, zanim się odezwał. Tylko SMS, lakoniczny. „Zostało mi kilka rzeczy. Wpadnę po nie jutro wieczorem. Będziesz?”. Odruchowo chciałam odpisać „nie”. Ale coś mnie powstrzymało. Może ciekawość, może wściekłość. A może... głupia nadzieja. Odpisałam tylko: „Będę”.
– Co on sobie myśli? Że przyjedzie, zabierze sweter i to wszystko się magicznie ułoży? – wycedziła Kasia, gdy pokazałam jej wiadomość.
– Nie wiem. Może przyjedzie po kable od laptopa i zostawi mi garść pretensji.
– A może przeprosiny?
– Może świętego Mikołaja też ze sobą przywiezie – syknęłam.
Wróciłam do mieszkania wcześniej, posprzątałam, jakby to miało znaczenie. Nie chciałam, żeby widział kubek po herbacie czy koc na kanapie. Jakby porządek w salonie miał przykryć chaos w moim życiu.
Przyszedł punktualnie. Zawsze taki był, punktualny do bólu.
– Cześć – powiedział, jakbyśmy się rozstali na jeden dzień.
– Wejdź – rzuciłam. W głowie miałam już gotowy scenariusz, jak go zignoruję, jak będę chłodna i opanowana. W praktyce wyglądało to... gorzej.
– Tylko zabiorę kilka rzeczy z szafy – dodał cicho.
– Nie spiesz się. Masz jeszcze trochę czasu, zanim przestaniesz być częścią tego domu.
Westchnął. Zatrzymał się w przedpokoju.
– Daria… ja nie wiem, czy dobrze zrobiłem.
Odwróciłam się gwałtownie.
– A ja nie wiem, czy chcę cię jeszcze słuchać.
– Wszystko tam, w Norwegii… wydawało się inne. Lżejsze. Jakby życie tu było tylko snem.
– A ja co, jestem twoim koszmarem?
– Nie… byłaś moją codziennością. A ja chyba uciekłem, zamiast z nią się zmierzyć.
To był jego wybór
– I co teraz? – zapytałam. – Przyleciałeś tu, żeby mnie przeprosić, czy tylko zabrać swój zapas płynów do soczewek?
– Chciałem cię przeprosić. Ale nie wiem, czy to ma sens – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.
– Nie wiem, czy potrafisz jeszcze powiedzieć coś, co ma sens.
Zrobił dwa kroki w moją stronę. Zatrzymałam go wzrokiem.
– Nie podchodź.
– Daria, ja... ja naprawdę nie wiem, co się ze mną stało. Przez pierwsze tygodnie tęskniłem, liczyłem dni. Ale potem… ktoś się pojawił. Przypadkiem.
– A ja? Ja też się kiedyś pojawiłam. Też przypadkiem. I co? Wystarczy, że pojawi się ktoś „przypadkiem”, żeby ci się całe życie rozpadło?
– Nie tak to miało wyglądać – szepnął.
– Nie, Tomasz. Wiesz co miało wyglądać inaczej? Moje życie. Miałeś być w nim ty. Do końca.
– Nie wiem, czy jestem jeszcze tego wart.
– Pewnie nie – odparłam cicho. – Ale to nie ja muszę z tym żyć. To był twój wybór.
– Chcesz rozwodu?
– Nie chcę, ale nie będę cię trzymać na siłę.
Chciał coś powiedzieć, ale machnęłam ręką.
– Wiesz, gdzie są drzwi.
Wziął torbę i wyszedł bez słowa pożegnania. Drzwi się zamknęły, a ja zostałam na środku salonu. Sama. Ale pierwszy raz od dawna – naprawdę wolna.
Nie miałam w sobie żalu
Dwa tygodnie później podpisałam papiery, bez łez. Adwokat był konkretny, szybki, beznamiętny. W sam raz na koniec czegoś, co tylko przez chwilę wydawało się wieczne. Kasia była ze mną. Trzymała mnie za rękę, jak kiedyś, gdy miałyśmy po dziesięć lat i razem wycinałyśmy sobie z papieru ślubne suknie.
– I co teraz, rozwódko? – zagadnęła, gdy wychodziłyśmy z budynku sądu.
– Teraz? Teraz mam ochotę zjeść coś bardzo tłustego i obejrzeć idiotyczny film.
– To akurat moja specjalność. Pizza z potrójnym serem czy frytki z majonezem?
– Biorę jedno i drugie.
Śmiałyśmy się, jadąc windą. I wtedy, przez ten śmiech, poczułam coś dziwnego – ulgę. Nie żal, nie smutek. Ulgę. Wieczorem Tomasz napisał: „Nie wiem, czy kiedyś mi wybaczysz. Ale dziękuję ci za wszystko”. Odpisałam po godzinie. „Nie muszę wybaczać. Nie trzymam już w sobie złości. Ale więcej nie pisz. I nie dzwoń. To koniec. Dbaj o siebie. I bądź lepszy dla tej nowej”.
Potem zablokowałam jego numer. Położyłam się do łóżka, sama, w ciszy. I po raz pierwszy od miesięcy zasnęłam spokojnie, bez ścisku w żołądku, bez strachu, że coś się skończy. Bo to się już skończyło. I dobrze.
Daria, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „On był dla mnie zimny jak lód, a inne uwodził zmysłowymi perfumami. Zasługuję na miłość, a nie związek z wyprzedaży”
- „Gdy syn pokazał mi swoją narzeczoną, zamarłem. Mój nos znał jej perfumy, a moje usta doskonale pamiętały jej ciało”
- „Mąż wyjechał do Danii, ale wrócił w trumnie. W jego rzeczach znalazłam coś, co wywróciło moje życie do góry nogami”

