„Mąż wyjechał do Danii, ale wrócił w trumnie. W jego rzeczach znalazłam coś, co wywróciło moje życie do góry nogami”
„Kiedy przeglądałam jego rzeczy, na podłogę wypadło zdjęcie. Podniosłam je i przez chwilę nie rozumiałam, co widzę. Kacper, uśmiechnięty. Jego ręka na ramieniu kobiety. Nieznajoma, piękna, ciemnowłosa. Na jej kolanach dziecko — może rok, może półtora. Jego oczy... były podobne do oczu Kacpra”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że kiedy człowiek kocha, wierzy i czeka, nic złego nie powinno go zaskoczyć. A jednak mnie zaskoczyło. Najpierw wyjazd Kacpra do Danii — niby tylko na kilka miesięcy do pracy, niby dla nas, żebyśmy w końcu mogli kupić własne mieszkanie. Potem długa samotność, podczas której ratowałam się planowaniem, jak urządzimy salon i gdzie postawię nasze zdjęcia. Wreszcie ten telefon ze szpitala. Krótka informacja, niemal urzędowa: wypadek, nie udało się.
A ja po prostu siedziałam na krześle, czując, jak cały mój świat zaczyna się kruszyć.
Serce mi zamarło
Po pogrzebie długo nie byłam w stanie zajrzeć do szafy. Bałam się jego rzeczy, bo wciąż nim pachniały. Ale pewnego wieczoru, nie wiedzieć czemu, otworzyłam drzwi. Wzięłam torbę, tę, z którą zawsze wracał z wyjazdów. Zwykle pełną drobiazgów, czekolad, śmiesznych magnesów.
Tym razem w środku były tylko ubrania. Kiedy zaczęłam je przeglądać, na podłogę wypadło zdjęcie. Podniosłam je i przez chwilę nie rozumiałam, co widzę. Kacper, uśmiechnięty. Jego ręka na ramieniu kobiety. Nieznajoma, piękna, ciemnowłosa. Na jej kolanach dziecko — może rok, może półtora. Jego oczy... były podobne do oczu Kacpra. Serce mi zamarło. Z drżącymi dłońmi zadzwoniłam do Marty, mojej najlepszej przyjaciółki. Odebrała od razu.
– Eliza? Co się dzieje?
– Marta… znalazłam zdjęcie. Nie wiem, kim oni są. Ale… Marta, on tam wygląda jak…
– Jak kto?
– Jak... ojciec.
Trzymałam zdjęcie w dłoniach jeszcze długo po rozmowie z Martą. Wpatrywałam się w twarz kobiety, próbując doszukać się czegoś znajomego, jakiegoś śladu zazdrości, strachu, czegokolwiek. Ale ona była… zwyczajna. Wesoła, uśmiechnięta. Przytulająca dziecko tak naturalnie, jakby robiła to codziennie. I Kacper obok niej — jakby odnalazł tam spokój, którego przy mnie nigdy do końca nie miał.
I nagle poczułam, że całe moje dotychczasowe życie może nie być takie, za jakie je miałam.
To był dopiero początek
Z drżącym sercem usiadłam na podłodze i wysypałam z torby wszystkie rzeczy. Bluzy, T-shirty, paragon z jakiegoś niemieckiego supermarketu, nawet pół paczki gum. I wtedy trafiłam na kolejne zdjęcia. Na jednym kobieta trzymała dziecko na huśtawce. Na innym — Kacper pchał wózek. A ja poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. Wzięłam telefon. Zadzwoniłam do Marty ponownie, choć wiedziałam, że siedzi jeszcze w pracy.
– Eliza? Co znowu?
– Znalazłam więcej zdjęć. On… on chyba naprawdę miał drugą rodzinę.
– Nie mów tak od razu. Może… może to znajoma, kuzynka, cokolwiek.
– Marta, proszę cię. On pcha wózek. A dziecko ma jego oczy.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przyjadę po pracy – powiedziała w końcu. – Nie siedź tam sama.
Ale ja nie umiałam siedzieć. Wstałam, zaczęłam chodzić po mieszkaniu tam i z powrotem, jakby nagły ruch miał zatrzymać to, co kotłowało się w mojej głowie. Przecież go znałam. Znałam każdy jego grymas, każdy gest, sposób, w jaki poprawiał koszulę, gdy był zdenerwowany… Jak mogłam niczego nie zauważyć?
Wzięłam jedno zdjęcie do światła, żeby sprawdzić datę wydruku. W prawym dolnym rogu widniał miesiąc — czerwiec. W tym samym czasie mówił mi, że pracuje po godzinach, że „mają sezon”.
– Jak mogłam być aż tak ślepa? – wyszeptałam.
Zrozumiałam, że to dopiero początek.
Chciałam dowiedzieć się więcej
Przespałam może dwie godziny. Rano obudził mnie chłód — okno zostawiłam uchylone, choć noc była lodowata. Ale najgorszy był ten ucisk w klatce, jakby ktoś trzymał mnie za żebra i nie chciał puścić. Zdjęcia leżały rozrzucone na stole. Przez chwilę łudziłam się, że to był zły sen, ale nie… to wszystko było prawdziwe.
Usiadłam przy stole i zaczęłam szukać czegokolwiek. W telefonie Kacpra — żadnych podejrzanych numerów, tylko służbowe kontakty i wiadomości do mnie. W dokumentach — pusto. Nic, co wskazywałoby na drugie życie. Ale przecież na tych zdjęciach była prawdziwa kobieta. Prawdziwe dziecko i prawdziwy uśmiech.
– Muszę coś zrobić – powiedziałam sama do siebie.
Znalazłam na odwrocie jednego ze zdjęć drobną, ledwo widoczną pieczątkę z nazwą studia fotograficznego. Szybkie wyszukiwanie w internecie — duńskie miasteczko, adres, numer telefonu. Długo się wahałam, ale w końcu wykręciłam numer. Po trzecim sygnale odebrała kobieta z miękkim akcentem.
– Dzień dobry… chciałam dowiedzieć się, czy macie państwo w archiwum zdjęcia klienta… Kacper, mój mąż…
– Przykro mi, nie mogę przekazywać takich informacji – odpowiedziała uprzejmie, ale stanowczo. – Prywatność klientów.
Zawahałam się, ale powiedziałam prawdę — albo jej część.
– Mój mąż nie żyje. To dla mnie bardzo ważne.
Po drugiej stronie zapadła długa chwila ciszy.
– Był tu kilka razy z kobietą – powiedziała w końcu. – Miała chyba na imię Bianka. Było też dziecko. Ale nic więcej nie mogę powiedzieć. Przykro mi.
Bianka. Przejrzałam zdjęcia raz jeszcze, dokładnie przyglądając się jej twarzy. Jeszcze tego samego dnia spróbowałam znaleźć ją w mediach społecznościowych. Kilka prób, różne kombinacje imienia, nazwiska i lokalizacji. Za piątą próbą trafiłam. Od razu rozpoznałam jej profil — zdjęcia z dzieckiem, spacer po parku, ciastko w kawiarni. I tam… na jednym z nich, w tle, widać było Kacpra. Serce mi stanęło. Nie czekałam ani sekundy i wysłałam jej wiadomość.
– Dzień dobry. Muszę z panią porozmawiać. To ważne.
Nie wiedziałam, co zrobię, jeśli odpowie. Ale wiedziałam jedno: nie cofnę się.
Czułam tylko pustkę
Nie spałam całą noc, wpatrując się w ekran telefonu. Bianka nie odpisała. Myślałam, że zignoruje moją wiadomość, ale nad ranem przyszła krótka odpowiedź: „Dobrze, spotkajmy się”. Serce biło mi jak szalone. Błyskawicznie zarezerwowałam bilety na lot. Nie wiedziałam, co jej powiem.
Kiedy weszłam do kawiarni w Kopenhadze, zobaczyłam ją od razu. Siedziała przy oknie, z kubkiem herbaty, nerwowo obracając łyżeczkę między palcami. Gdy podeszłam, spojrzała na mnie z czymś w rodzaju nieśmiałości. Albo lęku.
– Bianka?
– Tak. A pani to… Eliza?
– Żona Kacpra – powiedziałam łamaną angielszczyzną, zanim zdążyłam się zastanowić.
Twarz Bianki pobladła.
– Nie wiedziałam… Naprawdę nie wiedziałam. On… nigdy mi nie powiedział, że ma żonę w Polsce.
Usiadłam naprzeciwko niej. Nie wiedziałam, od czego zacząć. Bianka jednak odezwała się pierwsza.
– Poznaliśmy się, kiedy zaczął pracować u nas w firmie. Był troskliwy, pomocny… Nigdy nie wspominał o pani. Nigdy. Myślałam, że jest samotny. Że… że może kiedyś stworzymy rodzinę.
Wbiłam paznokcie w dłoń, żeby nie rozpłakać się od razu.
– A dziecko? – zapytałam cicho.
Bianka spuściła wzrok.
– Nasza córeczka ma półtora roku. Kacper był przy porodzie. Był… dobrym ojcem.
W mojej głowie coś się zmieniło, jakby nagle wszystkie obrazy z mojego małżeństwa zaczęły układać się na nowo, ale w zupełnie innym porządku.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedział? – wyszeptałam.
Bianka pokręciła głową.
– Nie wiem. Czasem miałam wrażenie, że coś go dręczy. Że żyje w swoim świecie. Ale myślałam, że chodzi o pracę, o stres, o zmęczenie…
Złapała mnie za dłoń.
– Eliza, ja naprawdę nie wiedziałam.
A ja w tej chwili po raz pierwszy poczułam coś, czego się nie spodziewałam: nie gniew. Tylko głuchą, przerażającą pustkę po człowieku, którego — jak zaczynałam rozumieć — nigdy tak naprawdę nie znałam.
Nie mogłam się z tym pogodzić
Kiedy wyszłam z kawiarni, miałam wrażenie, że świat jest o pół tonu ciemniejszy. Jakby nawet powietrze straciło swój zapach. Szłam bez celu, tylko po to, żeby ruszać nogami i nie pozwolić myślom uderzać we mnie wszystkimi naraz. Zatrzymałam się dopiero nad rzeką. Czy ja też tak płynęłam przez życie, nie wiedząc, gdzie naprawdę jestem? Zadzwoniła Marta. Odebrałam bez sił.
– No i co? – zapytała delikatnie.
– Miał drugą rodzinę. Miał… dziecko.
– Eliza… Boże…
– Nie mogę nawet płakać – szepnęłam. – Ja już chyba wylałam wszystkie łzy, które miałam.
Ale to nie była prawda. Łzy wracały falami, nagłe i bolesne, jak skurcze. Kiedy po podróży wróciłam do swojego mieszkania, minęłam ludzi wychodzących z pracy, śmiejących się, rozmawiających o kolacji, weekendzie, codzienności. Poczułam coś na kształt zazdrości: oni mieli życie. A ja musiałam poukładać od nowa to, co okazało się fragmentami kłamstwa.
W domu usiadłam na podłodze, oparłam się o sofę i wzięłam głęboki oddech. Potem drugi. I trzeci. Próbowałam zrozumieć — czego szukał u niej? Dlaczego tam stworzył rodzinę, a mnie zostawił z planami, które nigdy nie miały się wydarzyć? Wieczorem przyszła Marta z jedzeniem i ciepłym swetrem.
– Chcesz pogadać? – zapytała, siadając obok.
– Nie wiem, czy dam radę.
– To nie mów. Posiedzę z tobą.
Zapaliłam tylko małą lampkę. W półmroku wszystko wydawało się bardziej znośne.
– Boję się, Marta… – przyznałam. – Boję się, że wcale nie wiem, kim byłam przez te lata.
– Wiesz. Byłaś sobą. To on był tym, który udawał.
Objęła mnie ramieniem i pozwoliła mi płakać. Nie pocieszała, nie komentowała — po prostu była. A ja zrozumiałam, że teraz czeka mnie coś gorszego niż gniew. Musiałam nauczyć się żyć z prawdą, o którą nigdy nie prosiłam.
Ciekawość nie dawała mi spokoju
Unikałam kontaktu z Bianką, chociaż pisała do mnie. Widziałam te wiadomości, ale żadnej nie potrafiłam otworzyć. Bałam się, że każde słowo będzie jak kolejne ukłucie, które rozpłata we mnie ranę, dopiero co zaczynającą się goić. Ale jednocześnie czułam, że nie zakończyłyśmy jeszcze tej historii. Że coś we mnie domaga się dokończenia — choć nie wiedziałam, czy to rozsądek, czy zwykła ciekawość. W końcu zadzwoniła sama. Głos miała ostrożny, miękki.
– Eliza… wiem, że to wszystko jest trudne. Ale może, jeśli pani chce...
– Co takiego?
– Klara… nasza córka… Może chce ją pani poznać.
Serce podeszło mi do gardła.
– Nie wiem, czy jestem na to gotowa.
– Rozumiem. Ale proszę się zastanowić.
Cały wieczór chodziłam po mieszkaniu, jakby miało mi to pomóc podjąć decyzję. Wpatrywałam się w zdjęcie dziewczynki, na którym śmiała się szeroko, z tym samym dołeczkiem, który miał Kacper. Ta myśl budziła ból… ale i coś innego. Litość? Ciekawość? A może pragnienie zrozumienia człowieka, którego kochałam?
Następnego dnia napisałam: „Możemy porozmawiać”. Umówiłyśmy się na wideokonferencję. Od razu zobaczyłam ją na ekranie.
– To… to ona? – zapytałam cicho.
Bianka skinęła głową. Klara pokazała mi misia, jakby to był najbardziej naturalny gest na świecie.
– Jest bardzo otwarta do ludzi – uśmiechnęła się Bianka słabo. – Jak jej tata.
Poczułam ukłucie pod żebrami. Mała przyglądała mi się uważnie, jakby próbowała coś zrozumieć.
– Nie wiem… jak mam ją traktować – powiedziałam szczerze. – Nie wiem, jak mam żyć z tą prawdą.
– Ja też nie wiem – odparła Bianka. – Ale obie jesteśmy ofiarami jego sekretów. Może… może razem będzie łatwiej?
Spojrzałam na Klarę, na jej ufne oczy, w których było coś znajomego. Nie odpowiedziałam od razu. Bo odpowiedź dopiero zaczynała we mnie dojrzewać. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek poczuję spokój. Nie wiedziałam, czy ta rozmowa była dobrym pomysłem. Ale wiedziałam jedno: prawda przestała mnie przerażać. A to był pierwszy krok.
Eliza, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Narzeczony zostawił mnie przed ołtarzem. Szybko wyszło na jaw, że to był najlepszy prezent ślubny, jaki mogłam dostać”
- „Syn zrobił ze mnie darmową opiekunkę do dzieci. Gdy poprosiłam o parę groszy i odrobinę szacunku, wypiął się na mnie”
- „Nie mam już siły do atencyjnego cyrku, który odstawia mój mąż. Spuszczam wzrok, gdy podrywa kolejną panienkę”

