„Mąż wyjechał do Anglii, by zarobić na wkład własny. Zamiast mieszkania, muszę kupić miejsce na cmentarzu i trumnę”
„Podjęcie decyzji o wyjeździe nie przyszło Mariuszowi ot tak. Miał opory, żeby na kilka długich miesięcy zostawić mnie i synka. Przekonywałam go do słuszności tego rozwiązania. Tutaj nie miał szans zarobić w krótkim czasie tyle, co w Anglii”.

Życie czasami pisze takie scenariusze, których nie powstydziłby się najlepsi twórcy filmowi. Wraz z mężem mieliśmy piękne plany na przyszłość – bez wygórowanych oczekiwań. Pragnęliśmy po prostu prostego życia we własnych czterech ścianach. Jednakże los okrutnie z nas zakpił. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to, co się wydarzyło, jest prawdą.
Ja i Mariusz byliśmy jedną z wielu zwyczajnych par. Poznaliśmy się w szkole średniej, ale miłość między nami narodziła się później. Nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że jest to człowiek, u którego boku chcę się zestarzeć. Pracowałam w biurze, gdzie zresztą nadal pracuję, a on był stolarzem – i to piekielnie uzdolnionym. Na brak zajęć nie narzekał. Finansowo radziliśmy sobie dobrze, aczkolwiek nie pławiliśmy się w luksusie.
Marzyliśmy o mieszkaniu, ale jak wiadomo, to nie takie łatwe dzisiaj dostać kredyt hipoteczny. Potrzebowaliśmy solidnego wkładu własnego, bez którego uzyskanie wsparcia od banku nie jest obecnie możliwe. Niestety, nie dysponowaliśmy takimi oszczędnościami. Wtedy Mariusz wpadł na pomysł, że wyjedzie na parę miesięcy za granicę, co pozwoli zdobyć niezbędne środki. Jego znajomy już od jakiegoś czasu siedział w Anglii i namawiał Mariusza na przyjazd. Zarobki były świetne, więc uznaliśmy, że warto zaryzykować.
Decyzja o rozłące nie była łatwa
Podjęcie decyzji o wyjeździe w celach zarobkowych nie przyszło Mariuszowi ot tak. Miał opory, żeby na kilka długich miesięcy zostawić w Polsce mnie i synka. Sporo rozmawialiśmy na ten temat. Przekonywałam go do słuszności tego rozwiązania, co oczywiście wcale nie oznacza, że czułam się z tym w stu procentach komfortowo. Nie widzieliśmy innego wyjścia, chociaż staraliśmy się je znaleźć. Tutaj nie miał szans zarobić w krótkim czasie tyle, co w Anglii.
– Damy przecież radę – pocieszałam go najlepiej, jak potrafiłam. – To wcale nie tak długo, szybko zleci.
– Wiem, kochanie, wiem to doskonale.
Dzień wylotu Mariusza był dla mnie trudny do zniesienia. Po odwiezieniu go na lotnisku wróciłam do domu w kiepskim stanie i cały dzień przepłakałam. Naturalnie rozumiałam, że to w imię naszego dobra. Nie potrzebowaliśmy do szczęścia wiele. Wystarczy, że mając swoje mieszkanie, będziemy prowadzić spokojne życie. Na niczym innym tak naprawdę nam nie zależało, po prostu na stabilności i bezpieczeństwie. Liczyło się tylko to, że mamy siebie nawzajem.
Żegnając się czule z Mariuszem na lotnisku, nie miałam zielonego pojęcia, że widzę go po raz ostatni i że jest to nasze pożegnanie już na zawsze.
Tęskniłam za mężem
Mariusz zamieszkał u kolegi, który zaoferował mu pokój do wynajęcia w bardzo atrakcyjnej cenie. Pracę podjął już na trzeci dzień po przylocie do Anglii. Cały czas byliśmy w kontakcie. Wieczorami prowadziliśmy długie rozmowy przez telefon. Brakowało mi męża, ale uczepiłam się myśli, że jest to jedynie przejściowa sytuacja. W ogóle nie braliśmy pod uwagę wyprowadzki na stałe w jakieś obce miejsce. Zawsze było nam dobrze tu, gdzie jesteśmy. Nie szukaliśmy radykalnych zmian, ponieważ lubiliśmy swoje życie.
– Tęsknię za tobą i Jacusiem – słyszałam to od Mariusza codziennie.
– My za tobą też.
Nawet się nie obejrzeliśmy, jak minął jeden miesiąc, a potem drugi. Bardzo się o męża martwiłam, bo słyszałam, że jest strasznie zmęczony. Pracował od świtu do późnego wieczora, również w weekendy. Co prawda szły za tym przyzwoite pieniądze, ale jakim kosztem? Zaczęłam się zastanawiać, czy ten wyjazd to był na pewno słuszny pomysł.
Miałam wyrzuty sumienia, że nie pojechałam z nim. W sumie też mogłabym się zakręcić za jakąś pracą, zwłaszcza że angielski znam bardzo dobrze. Nie chciałam przysparzać Mariuszowi dodatkowych zmartwień, więc mu nie mówiłam, że wciąż fatalnie znoszę rozłąkę. Miałam problemy ze snem, chodziłam rozbita, moje samopoczucie pozostawiało sporo do życzenia. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, do jakiego stopnia jestem przywiązana do męża. Jedynym plusem tej sytuacji był stan naszego rachunku oszczędnościowego.
– Boże, gdyby mojemu chłopu tak się chciało – wzdychała z zazdrością Marta, moja przyjaciółka. – Co ci zresztą będę tłumaczyć, Adama znasz.
– Ale masz go przynajmniej pod ręką.
– Nie narzekaj, bo nie masz na co. Przecież jeszcze chwila i wróci.
– Po prostu mi go brakuje.
Z każdą kolejną rozmową moja tęsknota się nasilała. Narastał również niepokój, gdyż Mariusz był coraz bardziej zmęczony. Nie musiał mi tego mówić, ale wiedziałam, że haruje ponad siły, aby zapewnić nam lepsze życie.
Nigdy nie zapomnę tego koszmarnego dnia
To była niedziela. Pogadaliśmy naprawdę długo i jakoś nabrałam wiary w to, że wszystko się poukłada. Potem raptem Mariusz przestał się odzywać. Nie odbierał także moich telefonów. Dzwoniłam wielokrotnie, ale włączała się poczta. Odchodziłam od zmysłów. Dopadły mnie przeczucia, że stało się coś złego. Nie było innego wytłumaczenia. Niestety, miałam rację.
W środę rano dostałam telefon od jego kolegi. Okazało się, że Mariusz miał wypadek w pracy i trafił do szpitala w bardzo ciężkim stanie. Był w śpiączce. Oczywiście natychmiast zadzwoniłam do szpitala, aby uzyskać więcej informacji. Nie były to dobre wieści. Nie zastanawiałam się ani chwili, tylko kupiłam bilet na samolot. Lot miałam wieczorem. Moja mama zajęła się Jacusiem. W drodze na lotnisko dostałam telefon ze szpitala. Mariusz zmarł. Lekarze robili, co w ich mocy, ale nie zdołali uratować mu życia. Nie odzyskał przytomności. Ponad dwie godziny spędzone w samolocie dłużyły się w nieskończoność. Nie mogłam przestać płakać. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Miałam nadzieję, że to tylko zły sen – że wystarczy się obudzić i otworzyć oczy, a koszmar zniknie.
To, co się działo w następnych dniach, pamiętam niczym przez mgłę. Aby sprowadzić ciało ukochanego męża do Polski, musiałam załatwić mnóstwo formalności. Procedury w takich przypadkach są skomplikowane. Non stop gorączkowo się zastanawiałam, jak powiedzieć Jacusiowi, że jego tata nigdy już nie wróci. Cały mój świat niespodziewanie legł w gruzach. Byłam zrozpaczona i załamana. Dzień pogrzebu był czymś strasznym, najchętniej wyrzuciłabym go z mojej głowy. Nie docierało do mnie, że Mariusz umarł. Nie wiem, czy kiedykolwiek się z tym pogodzę – przypuszczam, że to niemożliwe. W moim sercu jest totalna pustka, której nie da się niczym zapełnić.
Aneta, 33 lata

