„Mąż żałował mi na wakacje, a sam roztrwaniał kasę na bzdury. Dziś zamiast w oceanie, po uszy taplam się w długach”
„Spojrzałam na ekran komputera, na te wszystkie liczby, zera, minusy i czerwone ostrzeżenia. Zamarłam. I wtedy dotarło do mnie, że nie tylko on mnie zdradził. Ja też siebie zawiodłam. Bo pozwoliłam mu na to wszystko. I jeszcze wciąż wierzyłam, że on się zmieni”.

- Redakcja
Mam dwójkę dzieci i pracuję jako nauczycielka w podstawówce. Uczę polskiego, choć coraz częściej sama się łapię na tym, że nie mam siły nawet przeczytać porządnie podręcznika, nie mówiąc już o książce dla siebie. Zamiast tego przeglądam wyciągi z konta. Sprawdzam, czy tym razem wystarczy na ratę. Nie tak miało wyglądać moje życie.
Z Marcinem jesteśmy razem od jedenastu lat. Na początku wszystko wyglądało pięknie – on pracował w agencji marketingowej, dobrze się zapowiadał, błyskotliwy, uroczy, z głową pełną pomysłów. Ja miałam stabilną posadę, on za to potrafił marzyć. Przynajmniej wtedy tak to widziałam. Teraz... teraz wiem, że on po prostu nie umiał powiedzieć sobie „dość”.
Kiedy okazało się, że nasz budżet nie domyka się z miesiąca na miesiąc, usiedliśmy razem i ustaliliśmy limit wydatków. Mieliśmy plan: kontrolujemy każde zakupy, zapisujemy większe wydatki, nie przekraczamy ustalonej kwoty. Przez chwilę to działało. A potem przestało. Znajdowałam paragony – tu nowa bluza „bo była przecena”, tam słuchawki, które „akurat się zepsuły”. I zamiast pytać, co znowu kupił – przestawałam patrzeć. Bo łatwiej było nie wiedzieć.
Zresztą, wiecie jak to jest – jak się kocha, to się tłumaczy. Przecież to „tylko raz”, „wyjątkowa okazja”, „prezent dla dzieci”. A ja chciałam mieć święty spokój. Nie kłócić się przy dzieciach. Nie spać osobno. Nie płakać po nocach. I tak miesiące mijały, a ja z zamkniętymi oczami brnęłam z nim w coraz głębsze bagno.
Aż któregoś dnia obudziłam się i zobaczyłam, że limit, który ustaliliśmy... był tylko na papierze. A ja, udając że go nie widzę, pozwoliłam mu zawalić naszą przyszłość.
Kłótnia o pieniądze
Stałam w kuchni, trzymając w ręku paragon ze sklepu z elektroniką. Nowe słuchawki za siedemset pięćdziesiąt złotych. I jeszcze jakiś stojak na laptopa. Dwa dni temu mówił, że „teraz nie kupujemy nic zbędnego, obiecuję, Kasia”. A teraz znowu to samo.
– Marcin, możesz mi to wyjaśnić? – rzuciłam, gdy tylko wszedł do mieszkania, jeszcze w kurtce.
– Co? – spojrzał zdezorientowany.
Podeszłam i wręczyłam mu paragon.
– Przecież... – zająknął się. – Kochanie, to były promocje. Naprawdę dobra okazja. Te słuchawki normalnie kosztują...
– Czy ty mnie w ogóle słyszysz? – przerwałam. – Mieliśmy limit. Mieliśmy się pilnować. To miało być nasze postanowienie, nie moja samotna walka.
– Przesadzasz. To tylko jedna rzecz. Pracuję przecież. Zaraz dostanę premię, to się wyrówna...
– Nie chodzi o słuchawki. Chodzi o to, że kłamiesz. Bo ja się łudzę, że jesteśmy drużyną, a ty grasz solo.
Westchnął i wzruszył ramionami, jakby próbował zbyć wszystko jednym gestem. Wyszłam z kuchni, zanim znowu coś powiedział, bo czułam, że jeszcze jedno słowo i albo się rozpłaczę, albo rzucę tym paragonem o ścianę. Zamknęłam się w łazience i usiadłam na brzegu wanny. Wiedziałam. Wiedziałam od dawna. To nie był pierwszy paragon, nie pierwszy raz. Czasem znajdowałam pudełka w śmieciach, czasem widziałam nowy gadżet na biurku, który „zawsze tu był”. Ale wtedy zaciskałam zęby. Bo łatwiej było milczeć. Nie robić awantury. Nie przyznawać się nawet samej przed sobą, że coś się sypie. A teraz? Teraz wszystko zaczynało się walić, a ja czułam, że to również moja wina. Bo zamknęłam oczy.
Rozmowa z przyjaciółką Zosią
– Ty sobie żartujesz, prawda? – Zosia odłożyła filiżankę na spodek i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Żartuję? Chciałabym – westchnęłam. – Znowu coś kupił. Słuchawki. Za prawie osiem stów. I oczywiście, że „to była okazja”.
– A wy nie ustaliliście jakiegoś planu? Budżetu? Nie mów mi, że po raz kolejny...
– Ustaliliśmy – przerwałam jej. – Ale to działa tylko wtedy, kiedy oboje gramy do jednej bramki.
Zosia pokręciła głową i wyciągnęła rękę, żeby chwycić mnie za dłoń.
– Kasia, on cię wciąga w bagno, a ty mu jeszcze podajesz rękę, żeby łatwiej mu było cię zatopić.
– To mój mąż – odpowiedziałam cicho. – Nie chcę wojny w domu. Nie chcę kłótni przy dzieciach. Nie chcę, żeby mnie znienawidził.
– Ale on cię już przestał szanować, jeśli robi co chce, wiedząc, że cierpisz w ciszy.
Milczałam. Nie umiałam jej odpowiedzieć.
– Ty jesteś odpowiedzialna za te dzieci. Ty będziesz się tłumaczyć przed komornikiem, nie on. I nie mów mi, że przesadzam – dodała ostrzej.
Chciałam zaprzeczyć. Chciałam powiedzieć, że to nie tak, że on się zmieni, że wszystko da się jeszcze naprawić... Ale nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego słowa.
– Myślałam, że jak zamknę oczy, to wszystko samo się ułoży. Że to przejściowe – wyszeptałam. – Ale to się nie układa. To się sypie.
Zosia patrzyła na mnie chwilę, a potem przytuliła. W tamtym uścisku poczułam pierwszy raz od dawna ulgę. Ktoś mnie widział. Ktoś mnie słyszał. I ktoś mówił na głos to, czego ja się bałam przyznać nawet sama przed sobą.
Odkrywam prawdziwy stan konta
Zawahałam się przez chwilę, zanim wpisałam dane do logowania. Ręce mi się trzęsły, jakbym miała zaraz otworzyć drzwi do piwnicy, w której czai się potwór. Ale już nie mogłam dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Coś się działo. I to na moich oczach. Mieliśmy podróżować. Oszczędzałam, żeby zabrac dzieci na wakacje. Klik. Konto główne – minus 3 800 zł. Konto oszczędnościowe – zerowe saldo. Limit kredytowy niemal wyczerpany.
Zjechałam w dół. Dziesiątki transakcji – elektronika, gadżety, restauracje, nawet wypożyczalnia samochodów. Marcin. To wszystko on. W międzyczasie – żadnych większych wpływów. Tylko moja pensja. I jego ochłapy z umów-zleceń. W tym samym czasie skrzynka mailowa zaczęła pikać – nowe wiadomości. Kliknęłam. Bank. Kolejny bank. I jeszcze jeden. Wszystkie z tytułem „Przypomnienie o zaległej płatności” albo „Wypowiedzenie umowy kredytowej”.
Zadzwoniłam do niego natychmiast. Serce mi waliło jak szalone.
– Co się, do cholery, dzieje?! – wrzasnęłam, gdy tylko odebrał.
– Kasia... nie dramatyzuj. Wszystko mam pod kontrolą.
– Pod kontrolą?! Jesteśmy pod kreską, Marcin! To nie są żarty! To nie tylko twoje życie, ale moje i dzieci!
– Kochanie, ja ogarnę. Zaufaj mi, tylko trochę czasu...
– Masz 48 godzin – powiedziałam chłodno. – Albo siadamy do rozmowy z prawnikiem i robimy rozdzielność majątkową.
Zamilkł. A ja rozłączyłam się i spojrzałam na ekran komputera, na te wszystkie liczby, zera, minusy i czerwone ostrzeżenia. Zamarłam. I wtedy dotarło do mnie – nie tylko on mnie zdradził. Ja też siebie zawiodłam. Bo pozwoliłam mu. I jeszcze wierzyłam, że się zmieni.
Od początku coś było nie tak, ale miłość jest ślepa
– Zjesz jeszcze trochę ziemniaków? – zapytała mama, sięgając po łyżkę do półmiska.
– Nie, mamo, dzięki. Nie mam apetytu.
– Dzieci się najadły, a ty tylko dłubiesz w talerzu. Coś się dzieje?
Spojrzałam na nią i poczułam, jak zaciska mi się gardło.
– Powinnam cię nauczyć, że miłość to nie znaczy ślepa lojalność – powiedziała nagle, zaskakująco łagodnym tonem.
– Myślałam... – zaczęłam, głos mi się łamał – że jak zamknę oczy, to wszystko się ułoży.
Mama wstała, podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu.
– Mężczyźni są jak dzieci, Kasiu. Jak pozwolisz, to będą rozrzucać zabawki po całym domu i jeszcze powiedzą, że to ty ich nie sprzątnęłaś.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– A ja zamiast sprzątać, udawałam, że ich nie widzę.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
– Pamiętasz, jak pierwszy raz przyprowadziłaś Marcina? – zapytała nagle.
Zamknęłam oczy. Retrospekcja wróciła natychmiast. Był maj, miał na sobie jasnoniebieską koszulę i śmiał się z jakiegoś głupiego żartu. Przyniósł różę, jedną, ale ogromną. I butelkę wina, które wtedy wydało mi się luksusowe. Pamiętam, jak powiedział, że "kiedyś kupi nam dom z ogrodem i basenem". Mama patrzyła na niego z dystansem. Ja z zachwytem.
– Już wtedy był rozrzutny – przypomniała mama. – Opowiadał o jakichś inwestycjach w start-upy i planował podróż do Azji, choć miał wtedy pracę na umowie śmieciowej.
– Wydawało mi się to takie romantyczne – wyszeptałam.
– Bo byłaś zakochana. A zakochanie to nie jest rozsądek. Teraz już musisz być rozsądna. Dla siebie. I dla dzieci.
Decydująca rozmowa z Marcinem
Wrócił po dziewiątej. Pachniał nowym płynem po goleniu, jakby miał spotkanie, nie rozmowę o naszej przyszłości.
– Siadaj – powiedziałam, nawet na niego nie patrząc. Na stole leżały wydruki z konta, listy z banków i kalkulator, który kupiliśmy lata temu na raty.
– Kasia, ja...
– Nie. Najpierw patrz – przesunęłam w jego stronę kartkę. – To nasz miesięczny bilans. To, co mamy. A raczej – czego nie mamy.
Usiadł powoli. Przez chwilę tylko patrzył. Bez słowa.
– Dwadzieścia dwa tysiące zadłużenia na kartach kredytowych. Cztery opóźnione raty kredytu. Trzy wezwania do zapłaty. I ja – bez oszczędności, z dwójką dzieci, z pensją, która starcza na rachunki i jedzenie.
– Kasia... ja... straciłem kontrolę. Wiem. Ale nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć.
Spojrzałam na niego. Twarz miał ściągniętą, oczy czerwone. Widziałam, że walczy, żeby się nie rozpłakać.
– Ale ty nie straciłeś tylko kontroli. Ty straciłeś naszą przyszłość – powiedziałam cicho.
Zamilkł. Zaczął płakać. Cicho, prawie bezgłośnie. Ja nie płakałam. Byłam zbyt zawiedziona i zła.
– I co teraz? – zapytał. – Co chcesz zrobić?
– Rozdzielność majątkową. I osobne konta. Jeśli chcesz coś naprawiać, to na własne ryzyko. Ja muszę chronić siebie. I dzieci.
– Nie odchodź, proszę... – wyszeptał.
– Jeszcze nie wiem, co dalej. Ale wiem jedno: już ci nie ufam.
Zabrałam kartki ze stołu i wyszłam do sypialni. Za drzwiami słyszałam, jak się rozkleja. A ja – pierwszy raz od dawna – czułam, że zaczynam nad tym panować. Nie szczęśliwa. Ale spokojniejsza.
Zmiany w naszym życiu
Dwa tygodnie później oddzieliliśmy konta. Planowałam budżet tylko dla siebie i dzieci. Odcięłam się – finansowo i emocjonalnie. On został w mieszkaniu, ale ja przestałam być częścią jego chaosu. Nie wiem, co będzie z naszym małżeństwem. Nie wiem, czy jeszcze potrafię go kochać. Ale wiem jedno: już nie będę udawać, że nie widzę. Już nie będę zasłaniać oczu, gdy wszystko się wali. A dla dzieci jestem jedynym pewnym gruntem.
Kasia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Latem sąsiad zapraszał mnie do swojego sadu, a ja korzystałam. Teraz w moim brzuchu rośnie mała brzoskwinia”
- „Gdy mąż wyjechał, za bardzo zaufałam teściowi. Przekroczył granicę, a teraz udaje, że przecież nic się nie stało”
- „Szwagier był dla mnie zakazanym owocem, aż do pewnej imprezy rodzinnej. Wtedy pozbyłam się skrupułów”

