„Mąż wydawał fortunę na gadżety i bibeloty. Miał gdzieś, że przez niego dzieci jedzą parówki z przeceny”
„– Kuba od tygodnia bierze na drugie śniadanie chleb z margaryną, bo masło za drogie. Zosia płakała dziś rano, bo nie miała ciepłej czapki, a ty… ty kupujesz sobie słuchawki za osiem stów?! – podniosłam głos. – Nie krzycz – mruknął. – To moje pieniądze. Pracuję, zarabiam, chyba mogę sobie coś kupić, nie?”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, kiedy zaczęłam dzielić zakupy na „potrzebne” i „niezbędne”. A może wtedy, kiedy pierwszy raz musiałam powiedzieć Zosi, że nie możemy kupić jej ulubionych jogurtów, bo „dziś nie mamy na to pieniędzy”. Nie, nie dlatego, że nie pracuję. Pracuję. Na pół etatu w bibliotece. A resztę czasu spędzam jako matka, sprzątaczka, księgowa i logopeda własnych dzieci.
Jestem mamą dwóch cudownych dzieci – ośmioletniego Kuby i pięcioletniej Zosi. I żoną Artura – mężczyzny, który potrafi wydać tysiąc złotych w jeden wieczór... ale nie na nas.
Ostatnio zauważyłam, że dzieci nie pytają już, co będzie na kolację. Po prostu siadają do stołu i kładą na talerz te same parówki z promocji. Zosia zwinęła się na krześle i zapytała:
– Mamo, a kiedy kupimy te, co kiedyś były?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się sztucznie i powiedziałam:
– Może niedługo. Jak będzie promocja.
A potem spojrzałam na Artura, który właśnie rozpakowywał nowe słuchawki, uśmiechnięty jak dziecko przy choince. Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Rachunki na stole, notes z budżetem i długopis, który już prawie nie pisze. Próbuję wyliczyć, z czego zapłacimy za przedszkole i za gaz. I nie mogę przestać myśleć o tych lepszych parówkach. I o tym, że chyba nikt poza mną nie widzi, że coś tu bardzo nie gra.
Byłam zła na męża
– Co to jest, Artur? – zapytałam cicho, stojąc w progu jego pokoju. Biurka nawet nie było widać spod sterty kabli, pudełek i... nowych słuchawek. Takich z tych za ponad osiem stów. Poznałam, bo sama je kiedyś oglądałam na stronie sklepu, przeglądając prezenty „na które nas nie stać”.
– A co ma być? – rzucił obojętnie. – Słuchawki. Promocja była.
– Promocja? – powtórzyłam, czując jak zaczyna mi drżeć głos. – Ty naprawdę nie masz wstydu...
Podniósł wzrok znad telefonu, jakbym go właśnie wyrwała z medytacji.
– Znowu zaczynasz, Joanna? Parówki ci nie smakują, to idź i kup inne. Nikt ci nie broni.
– Parówki... – zaśmiałam się bez humoru. – Kuba od tygodnia bierze na drugie śniadanie chleb z margaryną, bo masło za drogie. Zosia płakała dziś rano, bo nie miała ciepłej czapki, a ty… ty kupujesz sobie słuchawki za osiem stów?! – podniosłam głos.
– Nie krzycz – mruknął. – To moje pieniądze. Pracuję, zarabiam, chyba mogę sobie coś kupić, nie?
– Twoje pieniądze? – wybuchłam. – A ja niby co robię?! Ogarnianie dzieci, zakupy, sprzątanie, logopeda, zajęcia z Kuby... To nie jest praca?!
Wstał, odsunął krzesło i podszedł do mnie z tym swoim znudzonym wyrazem twarzy, który doprowadzał mnie do szału.
– Parówki to nie trucizna. Dzieci nie głodują. Jakbyś nie była taka spięta, to może byś zrozumiała, że każdy potrzebuje trochę rozrywki.
– Nie, Artur – powiedziałam zimno. – Ty nie potrzebujesz rozrywki. Ty potrzebujesz ucieczki. Od życia. Od nas.
Odwróciłam się, zanim zdążył odpowiedzieć. W łazience, wśród dziecięcych ręczników, pozwoliłam sobie wreszcie zapłakać.
Wyżaliłam się siostrze
– On chyba sobie żartuje – powiedziała Magda, popijając kawę i patrząc na mnie z mieszaniną współczucia i złości. – Za osiem stów?! Słuchawki?! A ty się pytasz sąsiadki, czy pożyczy ci słoik ogórków, bo nie masz co do obiadu podać?
Siedziałyśmy u niej w kuchni, wśród zapachu świeżego prania i domowego ciepła, którego mi ostatnio tak brakowało. Magda – starsza siostra, wieczna realistka – nie owijała w bawełnę. Może dlatego nie mówiłam jej wszystkiego wcześniej. Bałam się tego, co powie.
– On pracuje, Magda. Ja nie zarabiam tyle, co on. Nie chcę być tą, która wszystko psuje…
– A on wie, ile kosztuje życie? – przerwała mi ostro. – Kiedy ostatni raz kupił mleko? Zapłacił za przedszkole? Zrobił dzieciom kanapki do szkoły?
Zamilkłam. Bo wiedziałam, że odpowiedź brzmi: nigdy.
– Ty robisz wszystko, Asiu. On tylko wydaje. I jeszcze ci mówi, że tanie parówki są spoko. To nie jest partnerstwo. To pasożytnictwo.
– Ale dzieci go kochają… – powiedziałam słabo, niepewna już nawet własnych myśli.
– Bo dzieci kochają nawet tych, którzy nie zasługują. Ty masz być ich tarczą. A nie amortyzatorem dla jego fanaberii.
Poczułam gulę w gardle. Tyle razy tłumaczyłam jego zachowanie: „zmęczony”, „zestresowany”, „ma pasję”. Ale może… może właśnie przestałam sama w to wierzyć?
– Magda… A co, jeśli ja już nie potrafię z nim rozmawiać?
– To może czas, żebyś porozmawiała ze sobą. Czego ty chcesz. Bo chyba nie chcesz tak żyć, prawda?
Milczałam. I po raz pierwszy nie próbowałam się bronić.
Mąż nie miał hamulca
Znalazłam to przypadkiem. Weszłam do pokoju Artura, żeby poszukać ładowarki, a na biurku leżał paragon. Artur sprzedał rower. Data sprzed trzech dni. A tuż obok… pudełko po dronie. Nowym. Jeszcze pachniał plastikiem. Przez chwilę po prostu stałam i patrzyłam. Jakby mózg odmówił interpretacji tego, co widzę. A potem... poczułam ten znajomy dreszcz złości, wstydu i rozczarowania.
Czekałam, aż dzieci zasną. Kiedy Artur wrócił z pracy, nawet nie zdjął butów. Wszedł, rozsiadł się na kanapie i odpalił konsolę.
– Sprzedałeś rower? – zapytałam spokojnie, zerkając znad prania.
Zamarł. Odwrócił głowę, spojrzał na mnie jak na intruza.
– A co, podsłuchujesz mnie?
– Sprzedałeś rower i kupiłeś sobie drona?
– No i? To moje pieniądze. Chyba wolno mi, nie?
– Nie kradniesz, Artur. Ale okradasz nas. Z godności. Z normalności. Z poczucia bezpieczeństwa.
– Przestań dramatyzować.
– Nie dramatyzuję. Po prostu nie poznaję już faceta, z którym wzięłam ślub. Ty już nie jesteś ojcem rodziny. Ty jesteś… dużym chłopcem z drogimi zabawkami.
Wstał.
– Ty mnie kontrolujesz. Jak księgowa. Mam dość twojego wiecznego wypominania. Życie to nie tylko obowiązki, Aśka!
– Wiem. Ale ty nam nie dajesz nic innego.
Trzasnął drzwiami. Kuba się obudził. Zosia zaczęła płakać. A ja? Po raz pierwszy nie poszłam go szukać. Tylko usiadłam na podłodze, między klockami i pluszakami, i pomyślałam: nie chcę tak dłużej.
Mama mnie wspierała
– A może to tylko taki czas? Kryzys? – zapytała mama, kiedy powiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy w jej kuchni, a dzieci bawiły się w salonie. Na stole parowały pierogi, ale ja nie byłam głodna.
– Mamo… ja mam już dość. Ja nie chcę się codziennie bać, czy starczy do końca miesiąca. Nie chcę żyć z człowiekiem, który kupuje gadżety, kiedy dzieci proszą o zupę. Ja już nie mam siły ratować tej rodziny.
Mama westchnęła. Długo. Jakby wypuszczała powietrze z całych lat milczenia.
– Wiesz, kiedyś kobieta trzymała się męża. Bo tak trzeba było.
– A może właśnie przez to kobiety były nieszczęśliwe przez pokolenia?
Spojrzała na mnie ze smutkiem. Ale nie z gniewem. Może zobaczyła w moich oczach coś znajomego. Może siebie sprzed lat.
Wieczorem, kiedy wróciłam z dziećmi do domu, Zosia przyszła do mnie z książeczką.
– Mamusiu… a jutro zrobisz zupkę? Taką jak u babci? I pierogi?
Pokręciłam głową, bo aż ścisnęło mnie w gardle. Przysunęłam ją do siebie, pocałowałam w głowę.
– Zrobię. I wiesz co? Od jutra wszystko będzie inaczej.
Wstałam i zaczęłam spisywać na kartce wszystko, co jeszcze mamy, co trzeba załatwić, gdzie pójść. To nie był plan ucieczki. To był plan ratunkowy. Dla nas.
Musiałam to zrobić
– Co to ma być? – zapytał Artur, widząc walizkę przy drzwiach. – Wyjeżdżasz gdzieś?
Stał w przedpokoju z kurtką przewieszoną przez ramię, jakby właśnie wrócił z jakiegoś świata, w którym wszystko grało. Spojrzał na mnie z tym swoim półuśmiechem, który kiedyś był czarujący. Dziś już tylko pusty.
– Chcę separacji – powiedziałam spokojnie.
Zamilkł. I w tej ciszy było słychać tylko tykanie zegara i mój własny puls. Spodziewałam się krzyku, może ironii, może wyzwisk. Ale nie tego, co usłyszałam.
– Naprawdę chcesz to rozwalić? Przez jakieś… parówki?
Parsknęłam. Nie śmiechem. Desperacją.
– Nie przez parówki. Przez brak szacunku. Przez twoje wybory. Przez to, że codziennie udajesz, że nic się nie dzieje.
– Joasia, nie przesadzaj. Przecież… kocham was. Pracuję. Robię, co mogę.
– A ja radziłam sobie z tobą. I to było o wiele trudniejsze, niż radzić sobie bez ciebie.
Widziałam, że nie rozumie. Że myślał, że mogę się unosić, płakać, może nawet grozić – ale nigdy odejść. Tymczasem ja już dawno odeszłam. W środku. Teraz po prostu robiłam ten ostatni krok.
Zosia przyszła do mnie i przytuliła się do moich nóg.
– Mamo, a gdzie jedziemy?
– Do miejsca, gdzie nie będziemy się bały prosić o zupę.
Spojrzałam na Artura ostatni raz. Milczał. A ja czułam tylko jedno: spokój.
Nie żałuję
Zamieszkałyśmy u mamy. Nie było luksusów, ale była cisza. Bez trzaskania drzwiami, bez nerwów. Kuba znów się śmiał. Zosia przestała pytać, co dziś na kolację. Była zupa i parówki, które tak lubili.
Zaczęłam dorabiać zdalnie – korekty tekstów, pisanie artykułów. Niewiele, ale wystarczało. Po raz pierwszy od dawna nie sprawdzałam stanu konta z duszą na ramieniu.
Wieczorami, kiedy dzieci już spały, siadałam z herbatą na balkonie i patrzyłam na gwiazdy. I choć czasem serce bolało, że się nie udało… wiedziałam, że zrobiłam to, co trzeba. Może nie będzie łatwo. Może znów zabraknie pieniędzy. Ale nigdy już nie zabraknie mi odwagi.
Zosia dziś zapytała, czy zrobimy naleśniki. Uśmiechnęłam się. Bo mogłam odpowiedzieć:
– Tak, kochanie. Dziś możemy wszystko.
Joanna, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Udawałam miłość, byleby Tomek spłacił mój kredyt. Doiłam go z kasy bez żadnych wyrzutów sumienia”
- „Marzyłam, by syn się wyprowadził. A potem widziałam jego brudny talerz w zlewie i wracałam na ziemię”
- „Kiedyś dom tętnił życiem, a teraz dzieci odwiedzają mnie tylko od święta. Dobrze, że nie widzą, jak płaczę w ciszy”

