Reklama

Zawsze starałam się być rozsądną osobą. Nie znosiłam marnotrawstwa, chaosu, nieprzemyślanych decyzji. Wierzyłam, że stabilność to klucz do szczęścia. Może dlatego to ja zajmowałam się domowym budżetem, planowałam wydatki, kontrolowałam zakupy. W moim świecie wszystko miało swoje miejsce, a każda złotówka – przeznaczenie. Niestety, Mirek, mój mąż, miał na ten temat zupełnie inne zdanie.

Reklama

Miał pasję

Od zawsze uwielbiał nowinki technologiczne. Gdy się poznaliśmy, imponowało mi to – wiedział wszystko o nowych telefonach, komputerach, potrafił godzinami opowiadać o specyfikacjach, możliwościach, ulepszeniach. Myślałam, że to po prostu jego hobby, niewinna pasja, która nie ma wpływu na nasze życie.

Z biegiem lat jego zamiłowanie do gadżetów przestało być tylko rozrywką, a zaczęło stanowić realny problem. Wydawał pieniądze, zanim zdążyłam je policzyć. Każda nowa premiera, każda promocja w sklepie z elektroniką stawała się dla niego priorytetem. A ja zostawałam z listą nieopłaconych rachunków, zmartwieniami i coraz większym poczuciem bezsilności.

Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. Prosiłam go, tłumaczyłam, przypominałam, że mamy dzieci, że trzeba myśleć o przyszłości. On zawsze uspokajał mnie swoim beztroskim „pieniądze są”. Owszem, były. Tylko dlaczego ja wciąż czułam, że za chwilę może ich zabraknąć?

Byliśmy spłukani

Nie chciałam być zrzędą. Próbowałam racjonalizować, tłumaczyć sobie, że przecież Mirek zarabia, że skoro kupuje te rzeczy, to pewnie nas na to stać. Może to ja przesadzam? Może powinnam nauczyć się trochę luzu?

Ale wtedy patrzyłam na naszego syna Kubę, który od tygodni chodził w za małych butach, bo mieliśmy kupić nowe po wypłacie. Patrzyłam na Olę, która tak bardzo potrzebowała korepetycji, ale ciągle odkładaliśmy ten wydatek, bo nie mieliśmy na to funduszy. A potem znajdowałam w domu kolejne słuchawki, kolejny głośnik, kolejne urządzenie, bez którego, jak twierdził Mirek, nie da się żyć.

Któregoś dnia zalogowałam się do banku. Chwilę później patrzyłam na ekran i przez kilka sekund nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Saldo: piętnaście złotych. Z tego mieliśmy kupić jedzenie, zapłacić rachunki, zadbać o nasze dzieci. Siedziałam na brzegu łóżka i patrzyłam na tę liczbę, jakby miała się za chwilę zmienić, jakby to był jakiś błąd systemu. Ale nie był.

Nie miałam na życie

Wstałam, jeszcze w piżamie przeszłam do salonu. Mirek siedział przy stole. Obok leżały słuchawki, błyszczące, drogie.

– Mirek – powiedziałam spokojnie, ale w moim głosie czuć było napięcie. – Możesz mi powiedzieć, co się dzieje?

Podniósł wzrok znad ekranu i uśmiechnął się lekko.

– Co się dzieje? No nic, patrz, jaki sprzęt. Ten laptop to prawdziwa petarda, a słuchawki… w życiu nie słyszałem takiego dźwięku.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

– Mamy piętnaście złotych na koncie.

Nie wyglądał na przejętego.

– Spokojnie, to się nadrobi.

– A do tego czasu co? Kuba będzie chodził w za małych butach? Ola nie pójdzie na korepetycje, bo tata musiał mieć nowego laptopa?

– Przesadzasz – westchnął. – No i jakie za małe buty? Przecież jeszcze jakoś chodzi.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Wiele razy się złościłam, wiele razy tłumaczyłam, prosiłam, ale teraz czułam, że nie zostało już nic.

– Mirek, my nie mamy na życie – powiedziałam powoli, starając się nie krzyczeć. – Nie mamy oszczędności. Nie mamy nic.

Nie widział problemu

Patrzył na mnie chwilę, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co mówię.

– No ale przecież zawsze jakoś wychodziło – powiedział w końcu, wzruszając ramionami.

Nie spałam tej nocy. Przekręcałam się z boku na bok, słuchając spokojnego oddechu Mirka, jakby nic się nie stało. W jego świecie pewnie rzeczywiście nic się nie stało – rano wstanie, zrobi sobie kawę, włączy nowego laptopa i będzie zachwycał się jakością dźwięku w swoich drogich słuchawkach.

W końcu wstałam. Było jeszcze ciemno, ale wiedziałam, że nie zasnę. Usiadłam w kuchni. Gapiłam się w ścianę, a w mojej głowie rodziła się myśl, która najpierw wydawała się absurdalna, ale im dłużej ją analizowałam, tym bardziej nabierała kształtu. Muszę wyjechać.

Nie na zawsze, ale na tyle, żeby wstrząsnąć Mirkiem. Żeby zobaczył, że to nie jest jakaś moja fanaberia. Że nie może dalej żyć jak chłopiec z zabawkami, podczas gdy ja próbuję być dorosła za nas dwoje.

Byłam zdesperowana

Zerknęłam na telefon. Piąta rano. Moja mama na pewno już nie śpi. Wystukałam krótką wiadomość: „Mamo, mogę z dziećmi przyjechać na kilka dni?”. Odpisała niemal od razu: „Oczywiście, córcia. Co się stało?”. „Opowiem na miejscu”.

Ruszyłam do pokoju dzieci. Kuba spał zwinięty w kłębek, jego stopy wystawały spod kołdry. Jak długo już spał w za małym łóżku? Poczułam gulę w gardle. Wróciłam do sypialni i zaczęłam pakować walizkę.

– Weronika? – usłyszałam zaspany głos Mirka. – Co ty robisz?

Zamknęłam torbę i spojrzałam na niego.

– Jadę do mamy. Z dziećmi.

Usiadł na łóżku, przecierając oczy.

– Co? Dlaczego?

– Bo nie mogę już tak żyć. Nie mogę ci ufać. Dla ciebie zawsze jakoś to będzie, a ja nie chcę się już zastanawiać, z czego kupimy jedzenie.

Zamilkł. Może pierwszy raz zobaczył w moich oczach coś, czego się nie spodziewał – pewność. Bo tym razem nie było kłótni, nie było płaczu. Po prostu decyzja.

Miałam dosyć

Dzieci obudziły się chwilę później.

– Mamo, dokąd jedziemy? – zapytał Kuba, przecierając oczy.

– Do babci, skarbie – odpowiedziałam cicho.

– A tata?

– Tata musi się zastanowić, co jest dla niego ważne.

Gdy zamykałam za sobą drzwi, przez chwilę myślałam, że Mirek mnie zatrzyma. Ale nie zrobił nic. Może wciąż wierzył, że to kolejna moja histeria. Że wrócę za dzień, dwa. Nie miałam pewności, czy wrócę w ogóle.

Mama przyjęła nas ciepło, jak zawsze. W progu uścisnęła mnie mocno, choć nie zadawała żadnych pytań – wiedziała, że przyjdzie na to czas. Na stole czekały kanapki. Dzieci szybko się rozgościły, jakby to był kolejny wakacyjny wyjazd, a nie ucieczka.

Nie miałam czasu ochłonąć, bo telefon zaczął wibrować niemal od razu, gdy usiadłam przy stole. Mirek. Najpierw wiadomości. „Weronika, co ty wyprawiasz?”. „Odezwij się”. „To przesada”. „Wracajcie”. Nie odpisałam.

Byłam nieugięta

Dzwonił. Raz, drugi, trzeci. W końcu odebrałam, bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, będzie dzwonił dalej.

– Kochanie, co ty wyprawiasz? – jego głos brzmiał, jakby naprawdę nie rozumiał, co się dzieje.

– Nie będziemy o tym rozmawiać przez telefon.

– Przesadzasz, wracajcie.

Zacisnęłam palce na telefonie.

– Wiesz, ile mamy na koncie? Piętnaście złotych.

– Nadrobię to, obiecuję! Przecież zawsze jakoś wychodziło!

Poczułam, jak narasta we mnie fala złości.

– Już nie wierzę w twoje „jakoś”.

Zapadła cisza. Po raz pierwszy w jego głosie usłyszałam coś, co przypominało strach.

– To co teraz? – zapytał cicho.

– Teraz musisz się zastanowić, co jest dla ciebie ważne – powiedziałam i rozłączyłam się.

Telefon milczał przez kilka godzin. W tym czasie mama usadziła mnie w fotelu i podała herbatę.

– Opowiesz mi?

Nie wiem, co dalej

Patrzyłam na nią chwilę, czując, jak wszystko we mnie pęka.

– Mamo, ja po prostu nie mogę już tak żyć – powiedziałam i po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie na łzy.

Mama słuchała w milczeniu, kiwając głową. Kiedy skończyłam, westchnęła ciężko.

– Dziecko, wiedziałam, że to kiedyś nastąpi.

– Ale co teraz? Przecież to ojciec moich dzieci.

– A czy zachowywał się jak ojciec? Myślał o was, czy tylko o sobie?

Zamilkłam. Przez lata usprawiedliwiałam Mirka, wierzyłam, że w końcu się zmieni. Teraz już wiedziałam – on nigdy nie dorósł do odpowiedzialności. Tymczasem telefon znów zaczął wibrować. Mirek. Nie odebrałam. Musiałam dać mu czas. Sobie też.

Weronika, 37 lat

Reklama

Czytaj także:
„Gdy teściowa zrobiła to na naszym weselu, po prostu zaniemówiłam. Nie sądziłam, że jest zdolna do takich rzeczy”
„Nie po to przeszłam na emeryturę, żeby niańczyć cudze dzieci. Dodatkowa kasa kusi, ale chyba wolę święty spokój”
„Mąż kpił, że chcę zrobić prawo jazdy po 50-tce, bo nie nadaję się na kierowcę. Teraz będzie się prosił o podwózkę”

Reklama
Reklama
Reklama