Reklama

Nie pamiętam dnia, kiedy dokładnie przestałam być Jolką – tą, która śmieje się z byle czego, ma plany, ambicje, potrzeby. Z czasem stawałam się coraz bardziej po prostu „żoną Maćka” albo „mamą Marty i Kacpra”. Tak było łatwiej. Dla wszystkich. Dla niego – bo miał w domu wszystko podane na tacy. Dla dzieci – bo zawsze byłam obok. Nawet dla mnie – bo nie musiałam się zastanawiać, kim jestem naprawdę.

Maciek robił karierę. Oczarowywał ludzi swoją pewnością siebie, swoim profesjonalizmem. W pracy go chwalili, w domu go podziwialiśmy. Ja czekałam codziennie – aż wróci z pracy. Aż doceni, że dzieci są zadbane, dom wysprzątany, a obiad – jak z katalogu. Czasem wracał późno, tłumacząc się spotkaniami. Ja siedziałam w salonie, udając, że nie mam pretensji, choć w środku wrzałam.

Były dni, że miałam ochotę krzyczeć: „Popatrz na mnie! Jestem tu!”. Ale bałam się, że jeśli przestanę być tą cierpliwą, oddaną żoną, to już nic ze mnie nie zostanie. Żyłam z Maćkiem ponad piętnaście lat. Zrezygnowałam z pracy, gdy urodziła się Marta, bo „tak będzie lepiej”. Potem przyszedł na świat Kacper. A potem... potem minęło dziesięć lat, a ja dalej nie wróciłam do zawodu. Bo dom, bo dzieci, bo Maciek. Bo „jeszcze nie teraz”.

Wierzyłam, że robimy coś razem. Budujemy życie, dom, przyszłość. Wierzyłam, że to wszystko ma sens. Że jak dzieci pójdą na studia, to my z Maćkiem znowu będziemy parą, nie tylko współlokatorami.

Nie mogłam uwierzyć

– Jola, chciałbym z tobą chwilę porozmawiać – powiedział Maciek tamtego wieczoru, jakby zamierzał przekazać mi, że chce wziąć kota, a nie, że chce rozwodu.

Spojrzałam na niego znad deski do prasowania. Marta odrabiała lekcje w kuchni, Kacper grał w coś na słuchawkach. Na kuchence gotowała się zupa.

– Teraz? – uniosłam brew. – Ale chyba nie o kolację chodzi?

Maciek nie odpowiedział od razu. Zdjął marynarkę, starannie powiesił ją na krześle. Ten jego rytuał: uporządkowany, chłodny, bezpieczny. Potem usiadł. I powiedział.

Chcę się rozstać.

Zamarłam. Żelazko syknęło, wcisnęłam przycisk pary, żeby zyskać sekundę. Serce zaczęło bić mi w gardło.

– Słucham? – szepnęłam. – To jakiś żart?

– Nie. My… wyrośliśmy z siebie. Już od dawna żyjemy obok, nie razem.

– Obok?! – odłożyłam żelazko z hukiem. – Ty wyrosłeś. Ja żyłam naszym życiem, domem, dziećmi! A ty? Ty miałeś wszystko! A teraz co? Znalazłeś młodszą?

– To nie tak.

– To zawsze „nie tak”! – krzyknęłam. – Maciek, ja nie mam nic! Nie mam pracy, nie mam zabezpieczenia. Ja mam tylko was! I teraz nawet to mi odbierasz?

Patrzył na mnie z tą swoją spokojną, cyniczną miną. Jakbym nie była jego żoną, tylko błędem systemu. Wtedy po raz pierwszy uderzyła mnie myśl, że zostałam z niczym. I że to „nic” – to moje własne życie.

Nic mi nie przysługiwało

– Proszę pani, alimenty przysługują wyłącznie na dzieci. Na panią – nie – powiedział mecenas Grzesiak, nawet nie podnosząc wzroku znad papierów.

Siedziałam naprzeciwko niego, czując się jak petentka, która pomyliła drzwi. Na kolanach ściskałam notes z zapisanymi pytaniami. Żadne z nich nie miało już znaczenia.

– Ale ja nie pracowałam przez piętnaście lat. Byłam z dziećmi. Zrezygnowałam z kariery… – mój głos drżał, nie wiedziałam, czy bardziej z wściekłości, czy z upokorzenia.

– I rozumiem to. Ale sąd patrzy na zdolność do podjęcia pracy. A pani jest osobą w sile wieku, bez orzeczenia o niezdolności do pracy.

Wyszłam stamtąd, czując się jak idiotka. Jak frajerka. Przez całą drogę dzwoniła mi w głowie tylko jedna myśl: „On będzie żył dalej, a ja?”. Nie mogłam tego przyjąć do wiadomości.

– No i co powiedział ten twój mecenas? – zapytała Basia, gdy tylko weszłam do jej mieszkania.

– Że nie mam nic. Że nie dostanę ani grosza. Że mam iść do pracy.

– No to idź – powiedziała twardo. – Jolu, ja naprawdę cię kocham, ale sama się w to wpakowałaś. Oddałaś mu wszystko. I co z tego masz?

– Dzieci – wyszeptałam. – I wspomnienia.

Basia skrzywiła się.

– Wspomnienia to nie waluta, Jolu. A dzieci… One dorosną, wyprowadzą się. A ty? Co ty wtedy będziesz miała?

Nie umiałam odpowiedzieć. Tylko głupie obrazy wracały: ja siedząca na kanapie, prasująca jego koszule. I on, który nawet nie zauważał, że istnieję. Moje życie przeciekało mi przez palce. A teraz zostały tylko żal, lęk i niepokój o przyszłość.

Prawda do mnie dotarła

Weszłam do nowego domu Maćka, żeby zostawić dzieciom zeszyty, które Marta zapomniała rano. Miało mnie tam nie być dłużej niż minutę. A jednak zatrzymałam się, gdy usłyszałam jego głos.

– Kochanie, spokojnie… Jeszcze kilka tygodni i będzie po wszystkim. Tak, Jola nie stwarza problemów. Jest załamana, ale nie docieka. Nie podejrzewa nic.

Zamarłam. Serce waliło mi jak młot. Głos kobiety po drugiej stronie telefonu był ledwo słyszalny, ale jej śmiech – ten bezczelny, pewny siebie – przeciął mi skórę jak szkło.

– Wiem. Też się cieszę. Wreszcie zaczniemy żyć normalnie. Bez udawania.

Zeszłam ze schodów jak automat. Jeden stopień ostro zaskrzypiał i Maciek wyszedł z pokoju. Zamarł, gdy mnie zobaczył.

Co ty tu…?

– Przyniosłam zeszyty dzieciom – rzuciłam lodowato.

Odwróciłam się i wtedy to z siebie wyrzuciłam.

Jak długo to trwa? Ty i tamta kobieta?

Maciek zbladł. Milczał.

– Ile? Rok? Dwa?

– Jolu… – zaczął.

– Nie! Mów! Ile lat grałeś rolę przykładnego męża, a spałeś z inną? – krzyczałam, czując, jak moje życie wali się po raz drugi.

– To nie jest takie proste…

– Oczywiście, że nie! Ja siedziałam w tym domu jak idiotka, gotowałam ci obiady, wspierałam twoje awanse, a ty miałeś romans?!

– Jolu, ty… zawsze byłaś tylko matką i gospodynią. Ja potrzebowałem partnerki.

Zrobiło mi się słabo. W głowie miałam szum, jakby coś we mnie pękło. Moje życie właśnie zostało nazwane jednym zdaniem. Bezwartościowym. Domowym. Nudnym. Wewnętrznie rozpadłam się na tysiące kawałków.

Musiałam walczyć o siebie

– Kwalifikacje? – urzędniczka spojrzała na mnie przez okulary. – Praca zawodowa?

Nie pracowałam… od piętnastu lat – powiedziałam ciszej, niż chciałam.

– W jakim zawodzie pani ostatnio była zatrudniona?

– Nauczycielka przedszkolna. Ale to było… bardzo dawno temu.

– A kursy? Szkolenia?

Ostatnio nie miałam czasu. Dzieci, dom…

Kobieta kiwała głową z miną, jakbym była przypadkiem beznadziejnym. Wbiła coś w komputer i zaproponowała mi… kurs obsługi kasy fiskalnej.

– To coś na początek. Zawsze można zostać sprzedawcą.

Wyszłam z urzędu z uczuciem, że jestem nikim. Nieważna, bez znaczenia, bez przyszłości. Maciek budował swoją karierę, ja robiłam kanapki dzieciom. I teraz nie nadawałam się już do niczego.

Wieczorem usiadłam w kuchni, próbując nie rozpłakać się przy dzieciach. Marta przyszła sama. Położyła mi rękę na ramieniu.

– Mamo?

– Tak?

Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam.

Zamrugałam. Nie mogłam na nią patrzeć. Zamiast tego wbiłam wzrok w kubek z herbatą.

– Mówię serio – dodała. – Wiem, że jest ci ciężko. Ale ty dajesz radę. Dajesz mi i Kacprowi poczucie, że damy sobie radę razem. Tato… on wybrał swoją drogę. Ale my mamy siebie.

Zaczęłam płakać. Bezgłośnie. Po raz pierwszy te łzy nie były tylko z bezsilności. Były też z jakiegoś cichego, ledwo wyczuwalnego przebudzenia. Może jestem nikim na papierze. Ale jestem kimś dla niej. Dla niego. Dla siebie – może jeszcze nie teraz, ale w końcu.

Wstałam i włączyłam komputer. Kurs kasy fiskalnej. Dobrze. Niech będzie. Od czegoś trzeba zacząć.

Nie mieli szczęśliwego zakończenia

Nowa kobieta Maćka, Renata, przyszła punktualnie. Spokojna, jakby nie rozbiła rodziny, nie zabrała mi męża, nie zmieniła mojego życia w ruinę. Usiadłyśmy w kawiarni, w której bywałam kiedyś z Maćkiem. Kiedy jeszcze byliśmy razem.

– Dziękuję, że się zgodziłaś na spotkanie – zaczęła.

– Nie robię tego dla ciebie. Chciałam tylko to zrozumieć.

Zamówiłyśmy kawę. Milczałyśmy długo. W końcu to ona się odezwała.

On cię nie zostawił dla mnie. Zostawił cię, bo nie był gotowy przyznać, że nie potrafi kochać nikogo naprawdę.

– Myślałam, że ty jesteś jego nowym „szczęściem”.

– Myślałam tak samo – powiedziała cicho. – Ale on jest taki sam. Kontrolujący, zimny. Trzeba pasować do jego obrazka. Ja… ja też przestałam się mieścić.

Zakrztusiłam się kawą.

Nie jesteście razem?

– Nie. Wyprowadziłam się miesiąc temu.

Poczułam… nie ulgę. Nie satysfakcję. Raczej pustkę.

– A dzieci?

– On je kocha, ale nie potrafi tego pokazać. Pewnie kiedyś to zrozumieją. Albo nie.

Po powrocie do domu usiadłam przy stole. Przez godzinę patrzyłam w ekran komputera, aż w końcu zaczęłam pisać swoje pierwsze CV od lat. Później znalazłam kurs dla opiekunek osób starszych. Coś, co da mi zawód. Początek.

Wreszcie nie czekałam, aż ktoś mi coś da. Sama sięgnęłam po to, co możliwe. Nie przebaczyłam. Nie zapomniałam. Ale przestałam się bać.

Jolanta, 49 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama