Reklama

Przez wiele lat funkcjonowałam w przekonaniu, że mam dobry związek i że mąż w pełni odwzajemnia uczucia, jakimi go darzę. Niestety, jak to w życiu często bywa, niczego nie należy brać za pewnik. A ja tak właśnie zrobiłam i to był mój błąd. Nie chodzi o nieufność czy wrogie nastawienie, ale o świadomość, że nic nie jest nam dane na sto procent.

Z Kamilem byłam osiem lat, z czego pięć jako małżeństwo. Koleżanki podkreślały, że jesteśmy wielkimi szczęściarzami, ponieważ ominęły nas poważne kryzysy. Prawdą było, że nie potrafiliśmy się na siebie gniewać dłużej niż kilka godzin. Raz on wyciągał rękę na zgodę, a kiedy indziej ja. Nie było w tym sztuczności i udawania – tak przynajmniej sądziłam. Ufałam Kamilowi. Nigdy nie przyszło mi do głowy, aby go sprawdzać i kontrolować, podważając w ten sposób jego lojalność. A jednak przyszedł moment, kiedy postąpiłam wbrew sobie i swoim zasadom. Nie miałam wyjścia – musiałam poznać prawdę, a nie było to przyjemne.

Byłam wyczulona na zmiany w zachowaniu

Niby na pozór między mną a Kamilem wszystko było w porządku. Ktoś, kto popatrzyły na nas z boku, nie dostrzegłby niczego niepokojącego. Ale ja to widziałam. Coraz częściej wracał z pracy później, rozdrażniony i nieobecny duchem.

– Coś się dzieje? Jesteś jakiś nieswój.

– No co ty – uśmiechał się niewyraźnie. – Jestem tylko trochę zmęczony, bo ostatnio mamy w biurze młyn.

– OK, rozumiem.

Nie dopytywałam. Jedynie obserwowałam. Najdziwniejsze wydawało się to, że pierwszą rzeczą, jaką robił zaraz po przyjściu do domu, było udanie się pod prysznic. Z progu kierował się prosto do łazienki, w butach i kurtce, tylko torbę zostawiał w przedpokoju. Kiedyś się tak nie zachowywał. Potem, odświeżony i pachnący, rozmawiał ze mną, jak gdyby nigdy nic. Nie byłam w stanie oprzeć się wrażeniu, że odzywa się do mnie z czystej kurtuazji, bo wypada coś do żony powiedzieć. Byłam zaniepokojona, ale ilekroć poruszałam ten temat, tylekroć słyszałam, że nie mam się czym przejmować.

– Niepotrzebnie się denerwujesz.

Męża ciągle nie było w domu

Tymczasem doszły do tego praca w weekendy oraz służbowe wyjazdy, które wcześniej nie miały miejsca. Kamil tłumaczył to zmianami w polityce firmy, w której był zatrudniony. Przytakiwałam, aczkolwiek gdzieś pod skórą czułam, że to zwykłe kłamstwa. Nadal jednak nie podjęłam kroków, żeby sprawdzić wiarygodność jego słów. Czekałam na rozwój wypadków, łudząc się, że moje przypuszczenia nie mają niczego wspólnego z rzeczywistością.

Nie mogłam dłużej przed samą sobą udawać, że nie mam powodów do zmartwień, odkąd mąż zaczął wszędzie zabierać telefon. Nie rozstawał się z nim ani na sekundę. Chodził z nim do toalety, a nocy kładł go pod poduszkę. Trudno było o bardziej czerwoną flagę. W głowie mi się nie mieściło, że po tylu wspólnych latach mąż był zdolny do zdrady. Wychodziłam z założenia, niestety błędnego, że skoro ja mu jestem wierna, to on mi też. Nigdy tego nie kwestionowałam – aż do tej pory. Jego telefon bardzo mnie korcił, ale nie miałam do niego dostępu. Gorączkowo się zastanawiałam, jak zdobyć niezbędne dowody, bo brakowało mi podstaw do oskarżenia Kamila o cokolwiek.

Któregoś dnia sam sobie strzelił w kolano. Śpieszył się do sklepu, ale nie mógł znaleźć kluczyków do auta. Był poddenerwowany i roztargniony – do tego stopnia, że wyszedł z domu bez telefonu. Byłam ciekawa, czy zmienił hasło, ale te, które znałam, pasowało. 1206 – dwunasty czerwca, data naszego ślubu. Jak to mówi znane powiedzenie: szukajcie, a znajdziecie. No i znalazłam.

To był ważny dowód

W pierwszej kolejności przejrzałam SMS-y oraz historię połączeń. Były czyste, nawet aż za bardzo, jakby Kamil celowo posuwał to, co stawiałoby go w nie najlepszym świetle. W galerii również nie było podejrzanych zdjęć. Już miałam odłożyć smartfona, kiedy zauważyłam ikonkę aplikacji, która samoczynnie usuwała wiadomości. Najwyraźniej nie zdążyła z usunięciem tej jednej, która była niczym brakujący puzzel do mojej układanki.

„Nie mogę zapomnieć naszej ostatniej nocy... Twoje dłonie... Spotkajmy się jak najszybciej”. W głowie mi się zakręciło. Z jednej strony nie powinnam być zaskoczona, bo przecież tego się spodziewałam, ale z drugiej miałam nadzieję, że to nieporozumienie. Gdy Kamil wrócił ze sklepu, nie dałam niczego po sobie poznać – podobnie jak przez kolejnych parę tygodni. Bóg jeden wie, jak ciężko mi było.

Nasze małżeństwo się rozpadło

Wynajęłam prywatnego detektywa, żeby postawił przysłowiową kropkę nad „i”. Mąż od prawie roku miał romans z koleżanką z pracy. Agata była od niego dużo młodszą, niedawno skończyła studia. Zebrany przez detektywa materiał był solidny. Zaprezentowałam go Kamilowi. Zrobił wielkie oczy ze zdziwienia, bo nie przypuszczał, że to się wyda.

– Co mam ci powiedzieć, skoro już wszystko wiesz? – to był jedyny komentarz, na jaki się zdobył.

Zero tłumaczenia, zero przeprosin. Wyprowadził się jeszcze tego samego dnia. Złożyłam pozew o rozwód – z orzeczeniem o winie. Nie po to, żeby jemu robić na złość i pod górkę, ale dla siebie, aby dostać namiastkę zadośćuczynienia. Zdrada boli okrutnie. Wypala oszukanego człowieka od środka. Dziś już wiem, czemu służyły te prysznice po przyjściu z pracy. Zmywał z siebie pot i jej zapach. Może też poczucie winy, chociaż w to akurat wątpię. Dźwięk odkręcanego natrysku chyba zawsze będzie mi się źle kojarzył.

Jestem obecnie w terapii, ponieważ bez profesjonalnego wsparcia nie dałabym rady w miarę normalnie funkcjonować. On zamieszkał z kochanką, nie życzę im szczęścia. Oby nadszedł dzień, w którym karma ich dopadnie. Nie potrafię mu wybaczyć, chociaż jestem świadoma tego, że przyniosłoby mi to ulgę. Być może dzięki pomocy terapeuty kiedyś to nastąpi. Usiłuję wziąć się w garść, ale kiepsko mi to idzie. Tyle lat wyrzuconych do kosza, tego mi najbardziej szkoda. Przysięgam sobie, że się z nikim nie zwiążę. Nie chcę być ponownie zraniona. Przestałam wierzyć w miłość i w to, że nadaje ona sens w życiu. Będę tego sensu szukać gdzie indziej, oby los wskazał mi kierunki, którymi mam podążać.

Olga, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama