„Mąż wpisał nasze życie w arkusz kalkulacyjny, gdzie każdy wydatek miał swoją rubryczkę. Zabrakło tylko miejsca na miłość”
„Spojrzałam na niego — w tę jego spokojną, niewzruszoną niczym twarz. Chyba nie pojmował, że właśnie upokorzył mnie bardziej, niż gdyby się na mnie teraz wydarł. W myślach dopisałam za to nową kategorię do naszej tabelki: Uczucia – niepotrzebne”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy nasze małżeństwo wylądowało w sztywnych ramach arkusza kalkulacyjnego. Może wtedy, gdy Hubert zaczął zbierać paragony za każdą bułkę. No, albo wtedy, gdy na rocznicę wręczył mi kwiatka… z marketu — bo był w promocji. Z kogoś patrzącego z boku wyglądamy jak normalna, zrównoważona para: on spokojny i poukładany, a ja cicha i dobrze zorganizowana. Tyle tylko, że rozmawiamy tylko o pieniądzach. O tym, co kupiłam, za ile i czy to naprawdę było konieczne.
Kiedyś go tłumaczyłam. Myślałam, że jest oszczędny i odpowiedzialny. Dziś już wiem, że Hubert bardziej kocha kontrolę niż mnie.
— Zamówię tylko jedną herbatę, później i tak będzie pytał, po co mi była druga… — powiedziałam cicho do Sabiny, mojej przyjaciółki, siadając w kawiarni.
— Przecież to tylko herbata. — Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— U nas nic nie jest „tylko”. Wszystko musi się zgadzać — westchnęłam.
Sabina zna mnie od lat. Wiedziała, że kiedyś potrafiłam śmiać się z byle czego, a teraz dawkuję każdą emocję. Nie mam siły się buntować, ale coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy to jeszcze związek… czy już program księgowy?
Uczucia — niepotrzebne
W dzień urodzin Huberta wstałam wcześniej, zanim jeszcze zdążył zadzwonić jego budzik. Kuchnia pachniała ciastem z „Piekarenki”, które schowałam w dolnej szufladzie lodówki, żeby przypadkiem nie zobaczył go przed czasem. Na stole leżała koperta z biletem na koncert jego ulubionego jazzmana, który miał się odbyć w filharmonii. Wiedziałam, że chciał tam pójść, ale… nie zaplanował tego w budżecie. Postanowiłam zrobić to za niego.
O dziewiątej wrócił z biegania, spocony, z czerwonymi policzkami. Gdy wszedł do kuchni, na stole czekało wszystko: świeczki, ciasto, prezent. Nawet stara ramka z naszym wspólnym zdjęciem. Chciałam, żeby przez chwilę poczuł, że wciąż istniejemy, że cały świat nie opiera się wyłącznie na kolejnych komórkach w Excelu.
— Nie wiedziałem, że dziś planowałaś zakupy… — mruknął, patrząc na ciasto. — Z Piekarenki? Przecież ono jest w cholerę drogie.
Zamarłam. Czekałam na „dziękuję”, uśmiech, może jakiś pocałunek, a oczywiście dostałam rozliczenie.
— Nie mogłeś po prostu podziękować? — zapytałam cicho.
— Ale ja muszę wiedzieć, ile wydałaś —upierał się. — To nie jest atak, Weronika. Po prostu… kontrola budżetu.
Spojrzałam na niego — w tę jego spokojną, niewzruszoną niczym twarz. Chyba nie pojmował, że właśnie upokorzył mnie bardziej, niż gdyby się na mnie teraz wydarł. W myślach dopisałam za to nową kategorię do naszej tabelki: „Uczucia – niepotrzebne”.
Było mi wstyd
Nie trzasnęłam drzwiami ani nie zaczęłam krzyczeć — po prostu wyszłam. Zostawiłam naczynia w zlewie, ciasto na blacie i Huberta siedzącego przy komputerze, jakby nic się nie stało. Jakby znowu wygrał – udowodnił, że rozum i chłodna kalkulacja przydają się bardziej niż serce.
Szłam bez celu. Zimno gryzło mnie w dłonie, bo zapomniałam rękawiczek, ale nie zwracałam na to uwagi. Głowę miałam pełną niejasnych myśli. Zaczęłam zadręczać się pytaniami: Czy jestem złą żoną, bo chciałam mu zrobić niespodziankę? Czy naprawdę to ja przesadzam?
Włączyłam telefon i zadzwoniłam do Kingi.
— Wszedł do kuchni i zapytał o cenę ciasta — powiedziałam jej, czując, jak gardło mi się ściska. — Nawet na mnie nie spojrzał.
— On już od dawna cię nie widzi, Weronika — odpowiedziała bez wahania. — Dostrzega tylko koszty.
— Ale przecież kiedyś mnie kochał — szepnęłam.
— Może — mruknęła. — Ale już dawno przestał to okazywać.
Przyłożyłam dłoń do zimnego czoła. Było mi wstyd: przed sobą, przed nią i przed tą Weroniką, którą kiedyś byłam — śmiejącą się, kochającą spontaniczne wyjazdy i kolacje z winem bez okazji. Teraz byłam kobietą, która boi się kupić drugą herbatę, bo mąż ją za to rozliczy.
Wróciłam dopiero po dwudziestej drugiej, cicho jak złodziejka. Hubert już spał – samotnie, pod kołdrą, z telefonem w ręku. Na stole leżał paragon przypięty spinaczem do pudełka po cieście.
„Ciasto z Piekarenki — 39 zł”. Jakby chciał mi przypomnieć, że wszystko ma swoją cenę.
To był najdroższy błąd życia
Nie zostałam na noc w domu. Powiedziałam mu tylko przez drzwi do sypialni: „Potrzebuję oddechu”. Nie zapytał nawet, gdzie idę ani czy wrócę. Jakby to wszystko nie miało znaczenia, bo nic go nie kosztowało.
Pojechałam do siostry, ale nie weszłam do środka. Zatrzymałam się na klatce schodowej, usiadłam na zimnym parapecie i zaczęłam przeglądać pudełko z pamiątkami, które woziłam ze sobą od lat. Były tam nasze zdjęcia, kartki, świece z wesela, stare bilety. Trzymałam je jak dowód, że kiedyś było lepiej. Na samym dnie leżał złożony paragon — pożółkły, ale nadal wyraźny. Restauracja „Pod Aniołem”, 10 lat temu. To tam odbyło się nasze wesele za 10 tysięcy złotych. Zapamiętałam ten dzień jak bajkę. Wszystko było idealne: białe lampiony, jego wzruszenie, pierwszy taniec. Pomyślałam wtedy: „Tak będzie zawsze. On mnie naprawdę kocha”.
Zrobiłam zdjęcie rachunku i wysłałam mu z podpisem: „To był najdroższy błąd życia”.
Telefon zadzwonił po dwóch minutach.
— Serio? — burknął Hubert z wyrzutem. — Przez jedno pytanie wysyłasz mi takie rzeczy?
— Nie przez jedno pytanie — odpowiedziałam szeptem. — Przez tysiące rozczarowań.
– Przesadzasz — mruknął. — Przecież ja tylko zapytałem.
— Wiesz, co jest najdroższe? — wykrztusiłam z trudem, choć słowa nie chciały mi przejść przez gardło. — Życie obok kogoś, kto nigdy cię nie dostrzega.
Rozłączyłam się. Patrzyłam jeszcze chwilę na ekran, jakby miał się rozświetlić, jakby Hubert miał napisać coś, co zmieni ten wieczór. Żadna wiadomość nie nadeszła. I właśnie w tamtej chwili poczułam, że to się kończy. Że ja i on nie mamy już wspólnej przyszłości. Bo niby co nam pozostało po dawnym uczuciu: stos paragonów i skomplikowanych wyliczeń?
Czułam się jak projekt
Sabina zaprosiła mnie na spacer. Przyszła z termosami kawy, kocem i ciastem marchewkowym, jakby wyczuła, że trzeba mnie oderwać od wspomnień tej nocy, której wszystko przepadło. Usiadłyśmy na ławce w parku. Liście wokół nas spadały jakby zbyt szybko, zbyt gwałtownie. To ona odezwała się pierwsza:
— Opowiedz mi wszystko, bez ściemniania.
Zrobiłam to. Powiedziałam jej o urodzinach, o spinaczu, o paragrafach życia wpisywanych do arkusza kalkulacyjnego. Słuchała uważnie, nie przerywała. W końcu zapytała:
— Kiedy ostatni raz czułaś, że on cię kocha?
Spojrzałam gdzieś w przestrzeń.
— Nie pamiętam — wyszeptałam.
— To masz odpowiedź — westchnęła. — Werka, to nie jest miłość. To jakiś chory układ. System.
Zabolało — tym bardziej, że wiedziałam, że ma rację.
— Czułam się jak projekt, który trzeba zoptymalizować — przyznałam cicho. — Zminimalizować koszty, zwiększyć efektywność. I nie jęczeć, bo psuję harmonię procesu.
— Dość. Czas wreszcie zacząć być sobą — powiedziała twardo. — Masz prawo chcieć więcej niż tylko dopiętego budżetu. Masz prawo chcieć… siebie. — Położyła mi dłoń na ramieniu. — Może i Hubert nie zdradzał cię z inną kobietą, ale zdradził wszystko, co było między wami piękne.
Przymknęłam oczy, w milczeniu przyznając jej rację. Żałowałam tylko, że to musi być tak trudne i bolesne.
Nie chcę żadnego systemu
Wróciłam po swoje rzeczy w niedzielę rano. Hubert siedział przy stole z kubkiem kawy, jakby nic się nie wydarzyło. Jakbyśmy się tylko trochę pokłócili, a nie rozsypali na amen po wszystkich tych latach wspólnej niby-egzystencji.
— Weronika… — zaczął cicho. — Porozmawiamy?
Nie odpowiedziałam. Przeszłam do sypialni i zaczęłam pakować swoje rzeczy. On wszedł za mną, oparł się o framugę drzwi.
— Nie chcę, żeby to tak wyglądało — przyznał. — Wiem, że się pogubiliśmy. Ale może da się to naprawić.
Zamarłam ze swetrem w rękach.
— Naprawić? — powtórzyłam. — Jak lodówkę? Przyjmując nowy model systemu wydatków?
— Nie. — Skrzywił się. — Nie tylko o to chodzi. Chciałem powiedzieć… Możemy ustalić nowy sposób komunikacji. Bardziej emocjonalny. Mniej… techniczny.
— Hubert — przerwałam mu spokojnie. — Ty chcesz naprawić system, a ja już po prostu nie chcę żadnego systemu. Chcę bliskości, spontaniczności, oddechu... a z tobą od lat oddycham tylko zgodnie z harmonogramem.
— Chcesz zniszczyć wszystko przez jeden wieczór? — wycedził.
— Nie chodzi o ten wieczór — rzuciłam. — To były całe lata.
— Myślałem, że stabilność to, co oboje cenimy najbardziej — ciągnął. — Że to ci daje poczucie bezpieczeństwa.
— A ja dbałam o nas. — Uśmiechnęłam się smutno. — Szkoda, że tylko ja.
Zapięłam torbę, a potem wyszłam. On został tam: ze swoją kawą, systemem, tabelką i moim brakiem, który musiał sobie pewnie wpisać w którąś rubryczkę, by zachować porządek.
Chciałam wreszcie być człowiekiem
Nowe mieszkanie było małe. Cisza w nim brzmiała inaczej niż tam. Nie była napięta, nie niosła w sobie tego niepokojącego poczucia kontroli i była… łagodna. Dzięki niej znów mogłam swobodnie oddychać.
Siedziałam przy kuchennym stole, z kubkiem kawy i ciastkiem z lokalnej piekarni: nie „zbyt drogim”, nie „w promocji” — po prostu takim, na jakie miałam ochotę. Obok leżał paragon. „Kawa — 8 zł”, „ciastko — 6,50 zł”. Spojrzałam na niego, a potem sięgnęłam po długopis. Dopisałam na odwrocie: „Pierwszy zakup wolnej kobiety”.
Uśmiechnęłam się — blado, nieśmiało, ale szczerze i z ulgą. Z taką ulgą, jakiej nie czułam od lat. Nie planowałam wielkich rewolucji. Nie chciałam teraz nagle „żyć pełnią życia”. Chciałam rano pić herbatę bez tłumaczenia się, że kupiłam ją w kawiarni. Chciałam wreszcie być człowiekiem. Ten paragon nie miał być symbolem rozrzutności, a dowodem, że naprawdę żyję.
Weronika, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłem żonie bukiet 10 róż na rocznicę, a ona skrytykowała mnie za rozrzutność. Dałem kwiaty komuś, kto je doceni”
- „Na 10. rocznicę ślubu zamiast róż dostałam dowód zdrady. Miałam nakrywać do stołu, a nakryłam męża z jakąś babą”
- „Robiłem wszystko, żeby żona nie odeszła do kochanka. Do dzisiaj nie wiem, co on miał w sobie, czego ja nie miałem”

