Reklama

Miłosz zawsze był trochę dziecinny. Duży dzieciak, jak to mówią. No ale faceci w ogóle dojrzewają wolniej, więc nie przejmowałam się tym za bardzo. To był pierwszy rok studiów, więc oboje byliśmy jeszcze młodzi, uznałam więc, że Miłosz szybko z tego wyrośnie. Chociaż fakt, że wkurzał mnie czasem, gdy wychodziliśmy gdzieś ze znajomymi, a on, zamiast skupiać się na rozmowie, siedział i gapił się w telefon. Żeby jeszcze robił na nim coś sensownego… ale nie. On po prostu grał sobie w jakieś gierki.

– Daj spokój – pocieszała mnie Agnieszka, jedna z przyjaciółek. – To facet. Oni tak już mają. Bez zabawy świat nie istnieje.

Starałam się więc nie zwracać na to uwagi. Miłosz był zresztą dość rozczulający, gdy próbował nakłonić mnie, żebym też zaangażowała się w tę jego grę. Ostatecznie jednak dał sobie spokój, kiedy pojął, że kompletnie mnie to nie interesuje. Poza tym uważałam, że jest troskliwy, opiekuńczy i bardzo spokojny, miał zresztą dryg do interesów. Kiedy więc zdecydował mi się oświadczyć, nie wahałam się ani chwili.

Myślałam, że ojcostwo go zmieni

Jeszcze przed ślubem szczegółowo omówiliśmy temat dzieci. Miłoszowi nie paliło się szczególnie do bycia ojcem, ale też i bardzo nie protestował. Uznałam więc, że szybko go urobię i postawię go przed faktem dokonanym. Właściwie, to nie było wcale takie trudne, i już parę miesięcy po ślubie byłam w pierwszej ciąży. Ostatecznie doczekaliśmy się dwóch synów: Piotrka i Adama. Choć sama wolałabym chociaż jedną córeczkę, cieszyłam się, bo żyłam w przeświadczeniu, że Miłosz się w nich zakocha i zapomni o tych swoich gierkach.

Gdzie tam! To ja skakałam nad jednym i drugim dzieckiem, a Miłosz zajmował się nimi czasami, z doskoku. Tłumaczył się, że ma dużo pracy i brakuje mu czasu, żeby poświęcać się dzieciakom, ale ja tam wiedziałam swoje. Przecież on zawsze i wszędzie zabierał telefon, a jak tylko miał moment, odpalał te swoje głupoty.

Czy ty naprawdę nie masz co robić? – zapytałam go kiedyś, gdy po powrocie do domu, zamiast przyjść mi pomóc, zaszył się w innym pokoju i jak gdyby nigdy nic znów grał. – Wziąłbyś się za coś, coś zrobił, zamiast tak klikać i klikać!

– Pracowałem już, cały dzień – marudził jak zwykle. Zupełnie jak ja w tym czasie leżałabym i pachniała. – Teraz przyda mi się trochę rozrywki. Mam być jutro nieprzytomny?

– To już lepiej poszedłbyś spać – odcięłam się. – Nie sądzę, żeby to odświeżało umysł.

Wymruczał coś pod nosem, pomarudził trochę i na tym się skończyło.

Nic się nie zmieniało

Chłopcy rośli, a on… no cóż, wbrew moim nadziejom i coraz silniejszym oczekiwaniom, wcale nie dorastał. Właściwie to nie miał nawet zbyt dobrego kontaktu z synami. Przez większość dnia siedział w pracy, a kiedy już wracał do domu, ślęczał nad telefonem. Z początku grywali z nim, ale ostatecznie Miłosz i tak zabierał im smartfon, bo uważał, że psują mu wyniki.

– Ty jesteś nienormalny – powiedziałam mu kiedyś. – To są twoi synowie. A ty odmawiasz im zabawy!

Wzruszył ramionami.

– No to niech się bawią w coś swojego – stwierdził z rozbrajającą szczerością. – To dla dorosłych.

– Dorosłych – wymamrotałam. – Tak sobie to tłumacz.

Mimo tego wcale nie było lepiej, a dzieciaki w końcu zaczęły wybierać własne towarzystwo i wyjścia do kolegów. W sumie to im się nie dziwiłam – zwłaszcza że Miłosz wcale nie okazywał im zainteresowania. Chciałam, żeby to się zmieniło, więc kiedy Piotrek miał dziesięć, a Adam osiem lat, zaaranżowałam wszystko tak, żeby pozostali we trójkę sami w sobotnie popołudnie.

Wspólny czas miał ich zjednoczyć. Miałam nadzieję, że gdzieś się wybiorą. Była akurat ładna pogoda, więc mogli wyjść do parku, pojechać dokądś na rowerach, czy nawet wyjść na głupie gofry. Kiedy jednak wróciłam pod wieczór do domu, zastałam Miłosza samego. A właściwie nie całkiem – razem z nim był nieodłączny telefon i gierki.

Skończyło się jak zawsze

– Nie wierzę! – warknęłam, a on aż podskoczył. – Znowu? Facet, ile ty masz lat?

Miłosz podniósł na mnie wzrok znad ekranu smartfonu. Minę miał totalnie głupią, a jednak usiłował iść w zaparte. Zupełnie, jakbym miała się nie domyślić, co tam robił. Z jakiego powodu jeszcze przed chwilą walił w wyświetlacz z takim zaangażowaniem.

– Jak dziecko! – prychnęłam. – Nasi synowie są dojrzalsi od ciebie!

– Przesadzasz – mruknął i jak gdyby nigdy nic powrócił do przerwanej gry.

Skrzyżowałam ramiona na piersi.

– A właśnie – zaczęłam. – Skoro już przy naszych synach jesteśmy, to gdzie oni są?

– No, pojechali – stwierdził po prostu. – Wiesz, przyjechał ten… ojciec tego takiego małego śmiesznego rudzielca…

– Łukasza – podpowiedziałam, choć w środku zaczynałam się gotować ze wściekłości.

– No, no. Łukasza właśnie – podchwycił. – No więc przyjechał i powiedział, że zabiera tego Łukasza do zoo i zapytał, czy dzieciaki by też nie chciały pójść. No to się zgodziłem. Co mieli się w domu nudzić?

– Nie no, jasne – wycedziłam. – Bo ty ich nigdzie zabrać nie mogłeś?

– Oj, Karina, o co ci chodzi? – Spojrzał na mnie z wyrzutem. – Przecież wiadomo, że wolą sobie z kolegą pojechać, a nie ze mną, więc nie wiem, po co to przesłuchanie. Mają być chyba jakoś za godzinę.

Pożaliłam się koleżankom

Zdecydowanie potrzebowałam się wygadać, bo po tym świetnym popołudniu dosłownie krew mnie zalewała. Natychmiast więc umówiłam się z kumpelami na niedzielną kawkę. Agnieszka i Basia oczywiście stanęły na wysokości zadania i nie zostawiły mnie w potrzebie, chociaż to przecież była niedziela, dzień dla rodziny i tak dalej.

– No to mów, Karina, co tam się dzieje – zaczęła natychmiast Basia, jak tylko usiadłyśmy. – Przez telefon brzmiałaś na bardzo zdenerwowaną.

– A, o co może u mnie chodzić – burknęłam. – No przecież jak zwykle – o Miłosza!

– Ale że o te gry? – Agnieszka wciąż nie dowierzała.

No tak, to w końcu ona przekonywała mnie, że mojemu mężowi, wtedy jeszcze niedoszłemu, na pewno przejdzie.

– No o gry, gry – westchnęłam. – Ja już nie mam do niego siły!

I opowiedziałam im o tym, jak to Miłosz miał spędzić trochę czasu z synami, zamiast tego wcisnął ich ojcu kolegi i całe popołudnie spędził na grze w gierki.

– To rzeczywiście już trochę niepokojące – zauważyła Agnieszka.

– I co ja niby mam zrobić? – spytałam, przyglądając się obu koleżankom z rozpaczą.

– Musisz go przede wszystkim odciąć od telefonu – zarządziła twardo Basia. – No i to jest wykonalne! Namów go na urlop, na którym wszyscy solidarnie będziecie się mieli odciąć od komórek. Wiadomo, że w granicach rozsądku, ale żeby po prostu nie miał do niego dostępu przez cały dzień.

Popatrzyłam na nią z powątpiewaniem.

– No nie wiem…

Chcesz, żeby się trochę ogarnął czy nie? – przerwała mi natychmiast.

– Będzie dobrze – przekonywała z kolei Agnieszka. – Zobaczysz, że na pewno się uda.

Nie mam pojęcia, czy się uda

Udało mi się namówić Miłosza na wyjazd, wziął nawet wolne w pracy i za bardzo nie marudził. Twierdził, że zdecydowanie przyda mu się odpoczynek na łonie natury. Na razie jeszcze nic nie wie o tym, że mielibyśmy przy okazji odpocząć od telefonów, laptopów i innych tego typu urządzeń. Nie wiem, czy w ogóle się zgodzi, żeby oddać smartfon na dłużej niż godzinę. Pewnie stwierdzi, że to głupi pomysł i że znów wariuję.

Pociesza mnie fakt, że chłopcy bardzo ucieszyli się na wieść o podróży. W końcu mieliśmy się przecież wybrać gdzieś we czwórkę – bo jeśli już gdzieś jechaliśmy, Miłosz zwykle zostawał w domu albo musiał coś pilnie załatwić. Basia jest przekonana, że uda mi się to wszystko ogarnąć, ale ja nie jestem tego taka pewna. Skoro przez tyle lat nie udało się go odciągnąć od tych gierek, czemu nagle miałoby się to powieść? Chyba że wspólnie z chłopcami znajdziemy coś, co spodoba się Miłoszowi jeszcze bardziej.

Karina, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama