Reklama

Długo oszukiwałam samą siebie. Przekonywałam, że zmęczenie to nie chłód, a cisza to nie obojętność. Marek – mój mąż – zawsze był raczej introwertykiem, ale kiedyś te jego milczenia były czułe. Teraz coraz częściej są jak mur. Czasem łapię się na tym, że czekam na jego spojrzenie, jak czeka się na autobus, który już nie kursuje.

Lubiłam ten klimat

Święta były dla mnie zawsze świętością. Pachnący piernik, migoczące lampki, dzieci biegające po domu w świątecznych skarpetkach. To był mój świat, taka moja namiastka magii. Od kilku lat jednak nawet zapach pomarańczy nie działa jak kiedyś. Coś się zmieniło, coś między nami, coś, co nie ma nazwy, ale ciężko tym oddychać.

Wróciliśmy właśnie z Wigilii u moich rodziców, to znaczy – ja wróciłam. Marek miał dojechać później. Twierdził, że musi jeszcze coś załatwić u ojca. Brzmiało to jak wymówka, ale nie zapytałam, bo kiedyś, gdy pytałam, a on odpowiadał, czułam się spokojniejsza. Teraz jego odpowiedzi przynoszą tylko niepokój.

Wróciłam z dziećmi do domu przed dwudziestą. Było już zupełnie ciemno, śnieg topniał na szybach, a w środku panował ten znajomy chłód, którego nie potrafiłam już ogrzać żadnym światłem. Marek napisał, że zostaje u ojca. Zdjęłam dzieciom kurtki, czapki, buty. Jedno marudziło, drugie już prawie spało. Położyłam je do łóżek w półmroku, nie zapalając głównego światła. Byłam zmęczona i miałam nadzieję, że zasną szybko. Nie było bajki, nie było czytania, tylko czułe „dobranoc”, którego nawet nie jestem pewna, czy usłyszały.

Zostałam sama

Chodziłam po mieszkaniu, niby ogarniając dom po świętach, ale tak naprawdę tylko się kręciłam. W kuchni coś mnie zatrzymało. W zmywarce stały umyte dwa kieliszki, jeden był jeszcze lekko wilgotny. Wiedziałam, że nie zostawiłam tego rano. Pachniało też jakoś inaczej. Nie intensywnie, raczej subtelnie, ale to nie był mój zapach i nie była to woń świąt.

W łazience zobaczyłam ręcznik, który normalnie trzymałam w szafce. Był rzucony niedbale, jakby ktoś się nim wycierał. Zaparzyłam sobie herbatę i usiadłam w salonie. Nie wiem, ile minęło czasu, gdy usłyszałam klucz w zamku. Marek wszedł jak gdyby nigdy nic. Zimne powietrze wlazło za nim do przedpokoju. Spojrzał na mnie krótko.

– Nie mogłem spać u ojca – rzucił cicho.

Patrzyłam na niego. Nie złościłam się, po prostu zapytałam:

– Kto tu był?

Uśmiechnął się krzywo.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

Miałam podejrzenia

Nie zasnęłam tamtej nocy. Leżałam w łóżku z otwartymi oczami, słysząc, jak Marek chodzi po mieszkaniu. Nie rozmawialiśmy, nie kłóciliśmy się, byliśmy jak dwa ciała w jednym domu, nic więcej. Rano dzieci wbiegły do sypialni, roześmiane, chcąc pokazać, co przyniósł im Mikołaj. Uśmiechałam się do nich, ściskając ich małe dłonie, całując rozczochrane włosy. Patrzyłam, jak rozrywają papier z prezentów, a gdzieś obok stał mój mąż z tym samym spojrzeniem co zawsze – nieobecnym.

Zjedliśmy wspólne śniadanie, bez pośpiechu, ale i bez czułości. Przez cały dzień kręciliśmy się obok siebie, uważając, żeby się nie dotknąć. Dni po świętach ciągnęły się powoli. Dom był pełen śladów po radości dzieci – porozrzucane zabawki, błyszczące papiery po prezentach, resztki piernika na talerzu, ale mnie nie cieszyło już nic.

Marek zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Wychodził rano, wracał wieczorem, całował dzieci w czoło i siadał przed telewizorem. Nasze rozmowy były krótkie, ograniczone do pytań o zakupy, o to, kto odbierze dzieci, czy mleko się nie skończyło. Czułam, jak daleko jestem od wszystkiego, co było kiedyś moim światem.

Wymigiwał się

Któregoś dnia wreszcie nie wytrzymałam i sama zaczęłam z nim rozmowę.

– Wiesz, że dzieci pytają, czemu jesteś taki nieobecny? – Powiedziałam, stając w progu.

– Nie mam nastroju – odpowiedział bez odwracania się.

– A ja mam mieć zawsze, tak?

Nie odpowiedział. Oparł się o blat i patrzył przez okno. Światło z kuchni rzucało na jego twarz cień. Nie szukałam już wyjaśnień. Wiedziałam, że się oddalił, że to coś w nim zamknęło drzwi i nawet nie zostawiło klucza.

– Nasze małżeństwo już nie ma znaczenia, prawda?

Spojrzał na mnie krótko. Nie był zły, nie był też smutny. Był obojętny. Poszłam sprawdzić, czy dzieci śpią. Położyłam się obok najmłodszej i przykryłam ją kocem. Przestałam wierzyć, że to się da jeszcze poskładać. Potem mój mąż zamknął się w łazience. Słyszałam szum prysznica, akurat zbierałam z podłogi świąteczne papiery, kolorowe skrawki, które jeszcze kilka dni temu cieszyły dzieci. Teraz wydawały się śmieszne, bez znaczenia.

Miałam dowód

Podnosząc jeden z nich spod kanapy, zobaczyłam coś, co mnie zatrzymało. Leżał tam drobny, złoty kolczyk, mały, z zielonym oczkiem. Nie mój i nie moich córek. Zbyt dorosły, zbyt elegancki, jak na zabawkę. Wzięłam go do ręki i przez chwilę tylko patrzyłam. W głowie pustka. Potem wstałam i poszłam do łazienki. Marek wyszedł już, w piżamie, z mokrymi włosami. Na mój widok się zatrzymał. Nie powiedziałam nic, tylko uniosłam rękę z kolczykiem.

– To nie moje – powiedziałam spokojnie.

Spojrzał na mnie, potem na kolczyk. Nie wyglądał na zaskoczonego. Przez chwilę myślałam, że się wytłumaczy, że powie coś, cokolwiek, ale on tylko wzruszył ramionami.

– Nie wiem, skąd to się wzięło – mruknął.

Odwróciłam się i wróciłam do salonu. Zgasiłam światło przy choince, zostawiłam tylko jedną lampkę. Poszłam do pokoju dzieci i położyłam się obok młodszej córki. Przykryłam się jej kołdrą i zamknęłam oczy.

Podjęłam decyzję

Następnego dnia wzięłam wolne i pojechałam do urzędu. Wypełniłam wniosek o separację. Złożyłam wszystko, podpisałam, podziękowałam. Wyszłam z budynku i usiadłam na ławce. Przez chwilę patrzyłam na ludzi przechodzących obok, potem poszłam do domu.

Nie powiedziałam dzieciom od razu o mojej decyzji, nie mówiłam też Markowi. Wszystko miało już swój bieg, a ja byłam zmęczona tłumaczeniem czegokolwiek. Kiedy w końcu się dowiedział, zapytał tylko:

– To ostateczne?

Spojrzałam na niego.

– Już dawno wszystko się skończyło. Tylko teraz to porządkuję.

Nie odpowiedział. Poszedł do drugiego pokoju. Święta już nigdy nie będą pachnieć jak kiedyś, ale ja nauczyłam się oddychać w tej ciszy.

Zofia, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama