„Mąż w domu udawał świętoszka, a w tajemnicy biegał za spódniczkami. Gdy znalazłam ten rachunek, prawie zemdlałam”
„Zostaliśmy sami w domu i mieliśmy szansę na drugą młodość. Ale Paweł wcale nie miał ochoty na randki z własną żoną. Już nie pamiętam, kiedy zaprosił mnie do restauracji czy zabrał do kina. Twierdził, że film możemy spokojnie obejrzeć na kanapie”.

- listy do redakcji
Kolejny weekend spędziliśmy w domu, oczywiście przed telewizorem. Nie wiem, po raz który z rzędu obejrzeliśmy powtórkę „Znachora” i trzy odcinki „Zmienników”. W niedzielę popołudniu czułam się bardziej zmęczona niż w piątek po pracy. A tutaj zaraz poniedziałek, trzeba wstawać i zaczynać swój kierat od nowa.
Na co dzień pracuję w urzędzie miejskim. Moje zajęcie w większości polega na siedzeniu przed komputerem i wystawianiu dokumentów dla petentów składających wnioski u mojej koleżanki. Te osiem godzin za biurkiem zaczyna doprowadzać mnie do szału. Tak, wiem, wiem. Ludzie marzą o spokojnej pracy w budżetówce, ciepłej posadce ze stałą pensją i gwarantowanej trzynastce. Ale na litość boską, ile czasu można siedzieć w dokładnie w tym samym pokoju z widokiem na odrapaną ścianę bloku po drugiej stronie, wgapiać się w monitor, uzupełniać tabelki, drukować formularze i robić codziennie dokładnie to samo?
Marzyła mi się druga młodość
Kiedyś byłam naprawdę aktywna. W młodości kochałam sport. Ze znajomymi zwiedziłam niemal pół Polski na rowerze. Intensywnie trenowałam też bieganie. Na studiach nawet wzięłam udział w maratonie i udało mi się zdobyć całkiem wysokie miejsce. A teraz… Teraz to szkoda gadać.
Dopiero w zeszłym roku skończyłam pięćdziesiątkę, ale czuję się niczym staruszka, którą niewiele już w życiu czeka. No chyba, że bawienie wnuków. Ale nawet na to są marne widoki. Syn właśnie wziął dziekankę na studiach i wyruszył ze swoją dziewczyną na wyprawę po Azji.
– Mamuś, trzeba coś w życiu zwiedzić, poznać inne kultury, zobaczyć, jak ludzie na świecie żyją, a nie od razu zakopać się w pieluchach. Zresztą my z Monisią nawet nie wiemy, czy kiedykolwiek chcemy mieć dzieci – Kamil machnął ręką, gdy próbowałam podpytać go o ślub i ewentualne wnuki.
– Tak, teraz jest zdecydowanie za dużo ludzi na świecie. Globalne ocieplenie, wymierające pandy, wysychające oceany, topiące się lodowce. Czy jest sens sprowadzać na ten świat nowego człowieka? – wtrąciła ta jego Monika.
– No właśnie, nie ma sensu planować dzieciaków pod naciskiem rodziców, którym marzą się słodkie wnuczki z buziakami umorusanymi czekoladą. Wiesz, widziałem kiedyś takie zdjęcie, przedstawiające jak wyglądałaby Ziemia bez ludzi. Było po prostu przepięknie. Zielono, czysto, wszędzie mnóstwo roślin… – paplał mój dwudziestopięcioletni syn, który aż trzy razy zmieniał kierunek studiów i dotąd jeszcze żadnego z nich nie skończył.
I z kim ja mam gadać o tych wnukach? W każdym razie młodzi teraz przysyłają mi zdjęcia z Tajlandii, na których najczęściej oboje pozują uśmiechnięci na plaży lub w barze z drinkami. Eh, gdybyśmy tak my z Pawłem mogli wyjechać w taką podróż.
Jemu nic się nie chciało
Ale gdzie tam. Mojego męża trudno wyciągnąć nawet nad polski Bałtyk, a co dopiero mówić o zagranicznych wojażach. Ba, on nawet nie ma ochoty na wyjście do kina czy pobliskiego parku. Ostatnio pokłóciliśmy się, bo bez uzgodnienia z nim obiecałam szwagierce, że w niedzielę przyjedziemy do nich na działkę.
– Co ty masz w głowie Jolka? Wszędzie zimno, szaro i buro, a tobie marzą się jakieś ogniska. Chcesz, żebym po całym tygodniu harówki zamiast wypocząć jak człowiek w domu, tłukł się tyle kilometrów, a potem siedział na jakimś niewygodnym krześle i czekał na kiełbasę usmażoną na kijku? – powiedział ze złością, czym wprawił mnie w autentyczne osłupienie.
Po pierwsze – Paweł kiedyś przecież lubił takie wypady. Zawsze to okazja, żeby wyrwać się z domu, posiedzieć z rodzinką w innym miejscu, wspólnie powspominać i pośmiać się. Po drugie – na dworze już było całkiem ciepło, a jego siostra z mężem na tej działce mieli całoroczny domek. Właściwie to przecież nie jest żaden ROD, tylko wiejskie siedlisko, które kiedyś kupili po okazyjnej cenie, wyremontowali i teraz mają fajne miejsce, żeby oderwać się od miejskiego zgiełku. Po trzecie – to telepanie się samochodem to raptem trzydzieści kilka kilometrów. W porywach ponad pół godziny drogi, przy niepomyślnych wiatrach. Po czwarte – on jest doradcą finansowym i nie haruje na co dzień, nosząc cegły, żeby zawsze musiał odpoczywać na kanapie.
Ale mój mąż stanął okoniem i musiałam tłumaczyć się przed szwagierką, że jednak nie możemy przyjechać. Oczywiście nie powiedziałam, że jej bratu zwyczajnie nie chce ruszyć się z domu. Wymówiłam się koniecznością dodatkowej pracy, którą wzięłam do domu.
– To szkoda, ale cóż jak siła wyższa, to siła wyższa. Zdzwonimy się następnym razem. Ale to dopiero w przyszłym miesiącu, bo w następny weekend mój Zbyszek zabiera mnie na Mazury do hotelu ze Spa. Wiesz, to taki opóźniony prezent na urodziny – powiedziała Karolina ze śmiechem, a ja pomyślałam, że straszna z niej szczęściara.
Oni mieli dwójkę dzieciaków. Starszy syn właśnie przygotowywał się do matury, młodszy chodził jeszcze do podstawówki. A mimo to udawało się im załatwić kogoś do opieki i często organizowali sobie wypady tylko we dwoje.
Mąż torpedował wszystkie moje pomysły
Naprawdę jej zazdrościłam. My zostaliśmy sami w domu i mieliśmy szansę na drugą młodość. Ale Paweł wcale nie miał ochoty na randki z własną żoną. Już nie pamiętam, kiedy zaprosił mnie do restauracji na kolację czy zabrał do kina. Twierdził, że film możemy obejrzeć na kanapie we własnym salonie, a kolację sama ugotuję lepszą niż te dziwactwa, które teraz podają w knajpach.
– Po co się gdzieś włóczyć? Przecież możemy wygodnie obejrzeć coś fajnego w necie. Wystarczy odpalić kompa, ty zrobisz popcorn i będzie lepiej niż w kinie – tłumaczył z autentycznym zdziwieniem, że mogłabym chcieć czegoś innego.
Nawet te nasze domowe seanse nie wyglądały tak, jak można byłoby oczekiwać. Najczęściej po prostu zasypiał w połowie filmu albo wyłączał, twierdząc, że to i tak nic ciekawego. Najbardziej lubił stare polskie komedie i seriale. Sama nie mam nic przeciwko tego typu tytułom, ale ile razy można oglądać jedno i to samo? Przecież to zaczyna się już powoli robić nie do zniesienia.
Na każdą propozycję wyjścia albo reagował złością, albo szukał wymówek. No tak, dla żony nie opłaca się już starać. Zdaje się, że uważał nasze randki z młodości za wystarczające na całe życie. A ja nie miałam pojęcia, jak przekonać go do jakiejkolwiek zmiany. Od długiego czasu całe weekendy i wszystkie wolne dni spędzaliśmy w domu. Soboty na zakupach, sprzątaniu i nadrabianiu zaległych spraw, a niedziele głównie przed telewizorem.
Nie kręciła go nawet seksowna bielizna
W efekcie niemal w ogóle nie odpoczywałam. Koleżanka doradziła mi nawet, żebym poszukała sobie jakiegoś fajnego zajęcia poza domem i zostawiła tego swojego malkontenta samego. I chyba naprawdę będę musiała się do tego zebrać, bo Paweł zaczął robić się coraz bardziej zramolały, a ja nie miałam pojęcia, w jaki sposób mogę go rozruszać.
Kiedyś nawet kupiłam bardzo seksowną bieliznę, przygotowałam kolację przy świecach, naszykowałam nastrojową muzykę. Zaplanowałam wspólne jedzenie, może jakiś taniec, a potem kąpiel i przeniesienie się do sypialni. Oczywiście nic z tego nie wyszło. Paweł tego dnia wrócił mocno spóźniony, twierdząc, że wypadło mu ważne spotkanie w pracy i nie mógł przecież wygonić kontrahenta z biura. Kurczaka po tajsku z warzywami zjadł, ale stwierdził, że lepszy byłby mój popisowy bigos. No ludzie kochani, bigos na romantyczną kolację?
Gdy w przypływie szczerości przyznałam się do tych moich smutnych prób przyjaciółce, Olka zaczęła się śmiać do rozpuku.
– No szkoda, że nie zażyczył sobie flaczków albo fasolki po bretońsku. Pamiętasz, co kiedyś przeszłaś z tą fasolką, którą ponoć zawsze robiłaś inaczej niż teściowa? – puściła do mnie oko, a ja przywołałam wspomnienia sprzed lat, gdy jako młoda gospodyni uczyłam się gotować.
Przypadkiem odkryłam ten rachunek
I tak żyłabym dalej w błogiej nieświadomości przekonana, że zwyczajnie nasze małżeństwo zaczęła dopadać starość, gdyby nie pewien przypadkowy rachunek znaleziony w kieszeni marynarki męża. Był to paragon za drogą kolację z winem w nowej restauracji. Dokładnie tej samej, którą niedawno otworzyli w naszym mieście i z której Paweł się śmiał, że pewnie zdzierają z naiwnych ludzi za byle jakie jedzenie. A tutaj taka niespodzianka.
Na widok kwoty, którą zapłacił za podwójne porcje, o mało nie zemdlałam. A że znałam kilka dziewczyn pracujących w firmie razem z moim mężem, rozpuściłam wici i dowiedziałam się ładnych rzeczy. Nie, mój Paweł nie miał kochanki. Ale ponoć w biurze wcale nie był taki wiecznie zmęczony jak w domu i całkiem chętnie flirtował z młodszymi koleżankami. Komplementował je, czarował i wyraźnie podrywał, nie przepuszczając okazji na zaczepienie kolejnej ładnej dziewczyny.
A na tę kolację zaprosił młodą stażystkę. Dokładnie wtedy, gdy ja czekałam na niego z tą nieszczęsną kolacją po tajsku, a on twierdził, że negocjował z kontrahentem.
Zrobiłam mu koszmarną awanturę i zdaje się, że porządnie się przestraszył. W końcu on wcale nie chce rozwodu. Bo gdzie mu będzie lepiej, niż przy żonce dbającej o ciepło domowego ogniska? Ostatnio nawet zaprosił mnie do restauracji, a na przyszły miesiąc planuje wyjazd w góry. Czyżbym jednak miała szansę na drugą młodość ze swoim własnym mężem?
Jolanta, 51 lat
Czytaj także:
„Na Dzień Kobiet dostałam bukiet tulipanów od byłego męża. Odwdzięczyłam się tak, że szczęka odpadła mu do podłogi”
„Ten Dzień Kobiet był gwoździem do trumny mojego małżeństwa. Wręczyłam mężowi sowity rachunek za to, co zrobił”
„Myślałam, że na Dzień Kobiet dostanę od męża perfumy. Gdy rozwinęłam papier nie wiedziałam, czy to żart, czy kpina”