„Mąż uważał, że szorowanie podłóg za pieniądze to hańba. Docenił moją pracę dopiero, gdy wylądował na bezrobociu”
„Gdy ktoś pytał, czym się zajmuję, zawsze mówił: «Alicja pomaga w szkole». Nie chciał, by ludzie kojarzyli go z kobietą, która myje podłogi. Czułam to za każdym razem, gdy spuszczał wzrok, kiedy opowiadałam o swoim dniu”.

- Redakcja
Codzienność sprzątaczki w szkole to coś, czego nikt nie zauważa. Korytarze są czyste, podłogi lśnią, a śmieci znikają same. Nikt nie pyta, kto to zrobił. Ja też się nad tym nie zastanawiam, po prostu wykonuję swoją pracę. To nie jest spełnienie marzeń, ale przynajmniej wiem, że robię coś pożytecznego. Nie każdy może to o sobie powiedzieć.
Lubiłam to
Każdego dnia przechodzę przez ten sam rytuał. Wchodzę do szkoły, witam się z portierem, zakładam fartuch i biorę się do pracy. Odkurzanie, mycie, zbieranie papierków. Czasem ktoś przejdzie obok i nawet nie spojrzy. Czasem któryś z uczniów rzuci głupi komentarz. Nauczyciele są uprzejmi, ale ich uprzejmość jest mechaniczna. Jak „dzień dobry” mówione kasjerce w sklepie – bez oczekiwania odpowiedzi.
Nie czuję się gorsza przez to, co robię. To praca jak każda inna. Nie mam wykształcenia, ale mam swoje miejsce w świecie. Nie czuję wstydu. A jednak mój mąż sprawił, że przez lata wierzyłam, że powinnam się wstydzić.
Rafał nigdy nie powiedział wprost, że moja praca jest bezwartościowa. Nie musiał. Wystarczyło, że nigdy nie nazywał mnie sprzątaczką. Gdy ktoś pytał, czym się zajmuję, zawsze mówił: „Alicja pomaga w szkole”. Nie chciał, by ludzie kojarzyli go z kobietą, która myje podłogi. Czułam to za każdym razem, gdy spuszczał wzrok, kiedy opowiadałam o swoim dniu.
Gardził mną
Zarabiał więcej. Nigdy nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Gdy wracałam do domu zmęczona, mówił z tym swoim pobłażliwym uśmieszkiem:
– No cóż, trzeba było się uczyć.
Jakby moje zmęczenie było moją winą, moim wyborem. Jakbym nie chciała niczego więcej. Nigdy się z nim nie kłóciłam. Po prostu wracałam do mycia naczyń, zamiatałam podłogę i czekałam. Nie wiem, na co czekałam. Może na dzień, w którym przestanie mówić w ten sposób? Czasem myślałam, że to się nigdy nie stanie. Ale los potrafi być przewrotny.
Tamtego dnia Rafał wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Wszedł do mieszkania szybkim krokiem, rzucając klucze na stół tak, że zadzwoniły. Wiedziałam, że coś się stało. Odwrócił się w moją stronę i powiedział dwa słowa, których chyba nigdy wcześniej nie słyszałam w jego ustach:
– Zwolnili mnie.
Odstawiłam szklankę na stół i otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Rafał podszedł do lodówki, wyjął butelkę piwa i usiadł przy stole.
– Przyszło pismo z centrali, redukcja etatów. Po prostu mnie wezwali i powiedzieli, że to nic osobistego, że takie czasy.
Był bezrobotny
W jego głosie słychać było złość. Tę samą, którą tak często kierował na mnie, ale tym razem nie miał komu jej oddać.
– To straszne – powiedziałam cicho.
– Przecież byłem jednym z najlepszych. To, co się tam teraz dzieje, to zwykła… – urwał.
– Poradzimy sobie – powiedziałam po chwili.
Spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam coś, czego wcześniej tam nie było. Niepewność.
– Nie rozumiesz. Nie znalazłem się w dołku na chwilę. Oni mnie nie potrzebują.
– Przynajmniej ja mam stałą pracę.
Wtedy się skrzywił.
– To nie to samo – rzucił zimno.
Coś we mnie drgnęło. Coś, co przez lata pozostawało cicho, teraz wyraźnie się poruszyło. To było to samo spojrzenie, które rzucał mi, gdy mówił, że jego pensja to podstawa, a moja to drobne. Ta sama tonacja, którą słyszałam, gdy wracałam z pracy i narzekałam na ból pleców. Powinnam była czuć współczucie. Ale nie czułam. Czułam coś innego. Satysfakcję.
Zapadł się w sobie
Następne dni w naszym domu były inne niż wszystkie. Rafał siedział dłużej przy śniadaniu, oglądał wiadomości, dłużej patrzył w sufit, jakby szukał odpowiedzi na pytania, których nigdy wcześniej sobie nie zadawał. Nie mówił o pracy. Jakby powoli docierało do niego, że to się naprawdę stało.
Ja wstawałam jak zwykle o świcie, piłam herbatę, zakładałam fartuch i wychodziłam do szkoły. Gdy wracałam, już nie czekał na mnie z tym swoim pobłażliwym uśmiechem i pytaniem: „Jak tam w szkole?”. Nie było już ironicznych uśmieszków, drwiących komentarzy, tego spojrzenia, które mówiło mi, że jestem kimś gorszym.
Przestał mówić o mojej pracy z wyższością, bo teraz to ja nas utrzymywałam. To ja miałam stałą pensję, mogłam zapłacić rachunki. A on pierwszy raz w życiu był zależny ode mnie.
Stawał się coraz cichszy. A ja zaczynałam się przyzwyczajać do tej nowej wersji naszego życia.
Zawsze myślałam, że gdy role się odwrócą, przyjdzie ulga. Ale nic takiego się nie stało. Nie było triumfu. Było tylko to ciche, codzienne obserwowanie, jak Rafał maleje.
Z dnia na dzień coraz rzadziej wspominał o szukaniu nowej pracy. W pierwszym tygodniu mówił, że to chwilowe, że się ułoży. W drugim przestał odbierać telefony, nie chciał słuchać od znajomych o tym, jak „trzeba się jakoś odnaleźć na rynku”. W trzecim coraz częściej zostawał w domu w samym szlafroku, zapominał się ogolić. A potem przyszła ta rozmowa.
Nie miał pomysłu
– Wiesz, w tej sąsiedniej szkole szukają kogoś do sprzątania – rzuciłam mimochodem, nawet nie patrząc na niego.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak zaciska szczękę.
– Może spróbujesz? – dodałam lekkim tonem.
Nie odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie takim spojrzeniem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Nie było w nim kpiny, nie było lekceważenia. Było coś innego. Coś, czego nie potrafiłam nazwać.
– Nie – powiedział cicho i spuścił wzrok.
Milczał przez resztę wieczoru. Ja też się nie odzywałam. Nie było potrzeby. To, co miało zostać powiedziane, już padło.
Następnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, dom był cichy. Żadnej muzyki, żadnej telewizji, nawet dźwięku czajnika. Spojrzałam do salonu – Rafał siedział w fotelu i patrzył w okno. Nie spał, nie przeglądał telefonu, po prostu siedział i patrzył, jakby pierwszy raz widział to, co było za szybą. Postawiłam torbę na stole.
– Coś się stało?
Wyglądał kiepsko
Pokręcił głową.
– Dzwonili do mnie z tamtej firmy – powiedział po chwili. – Pytać, czy potrzebuję jakiegoś zaświadczenia na przyszłość.
– I?
– I nic. Powiedziałem, że nie wiem.
Usiadłam obok. Nie byłam pewna, czy powinnam coś powiedzieć, czy po prostu pozwolić mu tkwić w tej ciszy, której chyba sam do końca nie rozumiał.
– Może powinieneś poszukać czegoś innego – powiedziałam w końcu. – Cokolwiek, na początek.
Przytaknął, ale wiedziałam, że nie słucha. Może słyszał, ale nie chciał tego przyjąć. Dopiero dwa dni później zobaczyłam pierwszą zmianę.
Wracałam z pracy, a on siedział przy stole z laptopem. Przeglądał strony, wertował oferty, czasem coś zapisywał. Zatrzymałam się w drzwiach, przyglądając mu się przez chwilę. Kiedy w końcu się odezwałam, zrobiłam to spokojnie.
– Wiesz, to całkiem przyzwoita praca.
Współczułam mu
Rafał nie odpowiedział. Nie spojrzał na mnie. Po prostu przewijał dalej. Usiadłam naprzeciwko, ale nie naciskałam. Bo nagle uderzyło mnie coś, czego wcześniej nie dostrzegałam.
Przez lata to ja czułam się w ten sposób. Niedoceniona, traktowana z góry, pomijana w rozmowach. To ja wracałam do domu z bólem pleców, a on patrzył na mnie tak, jak ja teraz patrzyłam na niego. Jak na kogoś, kto znalazł się tam, gdzie nigdy nie chciał być.
I chociaż powinnam czuć ulgę, nie czułam jej. Bo władza nad kimś nie daje prawdziwej satysfakcji. Nie wtedy, kiedy wiesz, jak to boli.
Alicja, 40 lat
Czytaj także:
„Stałem w kolejce po pączki na tłusty czwartek, ale skończyłem z pustymi rękami. Dałem się nabrać na słodki uśmiech”
„Mąż przyznał się do zdrady, a ja mu wybaczyłam. Po zapachu jego szamponu odkryłam, że wciąż wraca do łóżka kochanki”
„Nowa asystentka chciała awansu, a ja młodej kochanki. Nasze interesy szły w zgodzie do czasu, gdy powinęła mi się noga”