Reklama

Była ósma rano, a ja już czułam się zmęczona. Nie fizycznie — to zmęczenie było inne, głębsze, takie, które ciągnie się za tobą nawet w snach. Siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem zimnej już kawy, patrząc na krzesło naprzeciwko, na którym Marek zostawił swoją gazetę. Oczywiście złożoną na stronie z wynikami totolotka. Jakby istniała jeszcze jakaś magiczna szansa, że los odmieni nasze życie, w które oboje przestaliśmy wierzyć.

Marek nie był złym człowiekiem. Nie pił, nie bił, nie zdradzał — a przynajmniej nie miałam na to dowodów. Ale był też człowiekiem, który już od dawna nie potrafił spojrzeć mi w oczy dłużej niż kilka sekund. Wszystko między nami stało się wymianą informacji — krótką, beznamiętną komunikacją, jak w starym, nudnym biurze. "Chleb kupiłaś?", "Mleko się skończyło", "Zamknęłaś drzwi?". Zero „Jak się czujesz?”, zero „Dobrze, że jesteś”.

Wieczorami siedzieliśmy przed telewizorem. On z pilotem, ja z telefonem. Czasem wymienialiśmy się spojrzeniami, ale już nie uśmiechami. I wtedy zrozumiałam — ta relacja nie jest zimna przez przypadek. Ona jest martwa. I tylko my jeszcze próbujemy udawać, że coś w niej drga. A potem była ta kłótnia o chleb.

Pokłóciliśmy się

– Ile zapłaciłaś za ten chleb? – zapytał Marek z tym swoim charakterystycznym grymasem, który miał być uśmiechem, a wyglądał jak zdegustowanie.

– 15 zł – odparłam, wyciągając bułkę tartą i masło z torby.

– Zwariowałaś? Za chleb?! – zareagował, jakbym właśnie przepisała na siebie jego samochód. – W tej piekarni obok stacji jest po 5 zł!

– No to następnym razem sam sobie kup – rzuciłam przez zaciśnięte zęby, czując, jak we mnie narasta wściekłość. – I może jeszcze upiecz sobie ciasto i ugotuj obiad, skoro jesteś takim ekonomistą.

Marek spojrzał na mnie spod byka, ale nie odpowiedział od razu. Chwilę mielił w ustach jakąś odpowiedź, aż w końcu wyrzucił:

Po prostu nie umiesz zarządzać pieniędzmi, ot co.

W tej sekundzie coś we mnie pękło. Odłożyłam masło na blat, spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam, już spokojnie, bez krzyku:

– Wiesz co? Chyba przepłacam za bycie w tym związku.

Zapadła cisza. Taka prawdziwa, gęsta. Marek tylko mrugnął. Żadnego "co ty mówisz", żadnego "przesadzasz". Tylko ta jego obojętność, która bolała jak uderzenie. Odwrócił się i wyszedł do drugiego pokoju. Nawet drzwi nie zamknął. A ja stałam w kuchni, z ręką na torbie z zakupami, i po raz pierwszy od dawna poczułam się kompletnie sama. Własne słowa jeszcze dźwięczały mi w uszach. I wiedziałam, że nie były przypadkowe. To nie była kłótnia o chleb. To było wszystko, czego przez lata nie powiedzieliśmy sobie w twarz.

Czułam się samotna

Wieczorem Marek siedział na kanapie i udawał, że ogląda jakiś program o łowieniu ryb w Norwegii. Znałam ten jego mechanizm uniku. Gdy nie chciał o czymś mówić, nagle fascynowały go szczupaki i sieci. Ale tym razem nie miałam zamiaru odpuścić.

Usiadłam obok i przez chwilę nic nie mówiłam. W ekranie odbijało się moje własne, obce już spojrzenie.

– Marek… musimy pogadać.

– Teraz? – rzucił bez odwracania głowy. – Możemy jutro?

– Nie. Bo jutro znowu będzie o chlebie albo o mleku, a ja chcę porozmawiać o nas. O tym, co się z nami stało.

Westchnął, jakby właśnie dostał rachunek za całe życie. W końcu spojrzał na mnie.

– No to mów.

– Ja już nie czuję, że jesteśmy razem. Serio. Mieszkamy w jednym mieszkaniu, ale to wszystko. Ja robię zakupy, ty zmywasz po kolacji, śpimy obok siebie jak lokatorzy. Nie ma dotyku, bliskości, rozmów… – Zatrzymałam się, bo głos zaczął mi drżeć. – Czy ty to w ogóle widzisz?

Marek spuścił wzrok. Długo milczał. W końcu powiedział:

– Wszyscy tak mają. Po latach to się po prostu zmienia.

– Nie. Wiesz co? Nie wszyscy. I nawet jeśli, to ja tak nie chcę. Nie chcę się budzić obok faceta, który traktuje mnie w taki sposób.

A czego ty ode mnie chcesz? – zapytał zmęczonym tonem. – Życie to nie film. Jesteśmy realistami. Trzeba po prostu robić swoje.

Zacisnęłam pięści. "Realistami". Czyli ludźmi, którzy przestali cokolwiek czuć, ale nadal gotują zupę i myją podłogi.

Wstałam.

– Nie wiem, co z nami będzie. Ale jeśli tak być dalej, to ja już chyba nie mam ochoty tego ciągnąć.

I poszłam do sypialni, nie czekając na jego odpowiedź. Bo chyba jej już nawet nie było.

Podejrzewałam zdradę

To był czwartek. Późny wieczór. Wróciłam wcześniej z pracy, ale nie dałam znać Markowi. Chciałam wziąć kąpiel, zjeść coś w ciszy. Czasem lepiej nie rozmawiać wcale niż znów krążyć wokół tych samych martwych tematów.

Drzwi do sypialni były uchylone. Usłyszałam głos Marka. Siedział na łóżku, telefon przy uchu, mówił cicho, jakby nie chciał, żeby go ktoś usłyszał. Tyle że w naszym mieszkaniu nie było już nikogo innego, przed kim musiałby się kryć.

– ...no przecież mówiłem, że nie mogę teraz. Jeszcze nie… Tak, wiem. Też tęsknię… – urwał, po czym westchnął. – Tak, znowu to samo. Nie, nie podejrzewa nic.

Zamarłam. Stałam w korytarzu jak zamurowana, z ręką opartą o framugę. Serce waliło mi jak młot, ale nie dlatego, że się domyślałam. Ja już wiedziałam. W tonie jego głosu, w tym przeciągłym „też tęsknię” było więcej czułości, niż przez ostatni rok dostałam od niego w całości.

Nie weszłam. Poczekałam, aż się rozłączy, a potem weszłam do sypialni jak gdyby nigdy nic.

– Kto to był? – zapytałam prosto, bez emocji.

Spojrzał na mnie jak ktoś, kto właśnie został przyłapany na kradzieży, ale jeszcze się łudzi, że uda się to obrócić w żart.

– Co?

Nie udawaj głupiego. Z kim rozmawiałeś?

Milczał. I to bolało najbardziej. Odwróciłam się i wyszłam. Nie dlatego, że nie chciałam znać prawdy. Bo prawda właśnie zapadła między nami – cicho, nieodwracalnie. I zaczęła się we mnie rozpychać.

Kiedyś byliśmy szczęśliwi

– Mówiłam ci, że tak się to skończy – westchnęła Magda, moja siostra, i postawiła przede mną kubek herbaty. – Tyle razy mówiłam, że on cię gasi jak papierosa.

Siedziałam w jej kuchni, tej samej, w której dzieliłyśmy się pierwszymi miłościami, lękami i złamanym sercem po mamie. Teraz znów byłam tą młodszą, która przychodzi zraniona i potrzebuje ratunku.

– A ja myślałam, że to tylko kryzys – powiedziałam cicho. – Że ludzie po prostu czasem przestają się widzieć. Ale wystarczy porozmawiać, zawalczyć...

– Anka, ty walczyłaś. Ale w związku nie da się prowadzić wojny jednoosobowo. On cię zostawił dawno temu. Tylko jeszcze o tym nie powiedział.

Spojrzałam na parujący kubek. Magda miała rację, jak zawsze. A mimo to wszystko we mnie się buntowało. Przecież byliśmy kiedyś szczęśliwi. Pamiętałam przecież te wieczory, kiedy wracaliśmy do domu, śmiejąc się jak dzieci. Gdy chował pierogi po całym mieszkaniu i kazał mi je szukać, bo „zjadłby mnie z głodu, ale wolę pierogi”.

– On nie zawsze był taki – wyszeptałam. – Kiedyś robił mi śniadania do łóżka, pamiętasz? I mówił, że jestem najważniejsza.

Magda spojrzała na mnie łagodnie, ale bez litości.

– A ty jesteś teraz ruiną. Bo od lat gasisz siebie, żeby on mógł wygodnie funkcjonować. Ale powiedz mi, Anka, kiedy ostatni raz czułaś się w tym związku jak kobieta? Nie kucharka, nie księgowa, nie cień. Kobieta?

Zamilkłam. Bo nie pamiętałam. Może wtedy, gdy Marek całował mnie na klatce schodowej, trzymając chleb w jednej ręce, a mnie w drugiej. A teraz? Teraz byłam dla niego już nie do przełknięcia.

Muszę od niego odpocząć

Nie pakowałam się długo. Kilka bluzek, dżinsy, ładowarka. Zostawiłam kosmetyki – i tak prawie przestałam ich używać. Wrzuciłam do torby dokumenty, portfel i książkę, której nigdy nie skończyłam. Na końcu wzięłam paragon. Ten sam, o który zaczął się cały ten cyrk. 15 zł za chleb. Śmieszne, prawda? Tylko że ten paragon był teraz czymś więcej. Dowodem. Na to, że już nie było nas.

W kuchni Marek siedział przy stole. Scrollował coś w telefonie, nawet nie podniósł głowy, gdy weszłam.

– Wyprowadzam się – powiedziałam spokojnie.

– Gdzie?

– Na razie do Magdy.

Zamrugał. Wreszcie odłożył telefon i spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz od miesięcy próbował mnie dostrzec.

To jakiś żart?

– Nie. Ten chleb przelał czarę goryczy – położyłam paragon na stole.

Chciał coś powiedzieć, może nawet ruszył się lekko, ale nie miałam już w sobie siły na jeszcze jedną scenę. Wzięłam torbę i wyszłam.

Anna, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama