„Mąż twierdzi, że nie mam prawa do jego kasy. Dzieci ubieram w lumpeksie, bo moja pensja nie wystarcza na więcej”
„– A dzieci? – podniosłam głos. – Myślisz, że możesz sobie odejść, zostawić nas z rachunkami, z butami z lumpeksu i jeszcze mieć czyste sumienie? – Ja je kocham – odpowiedział spokojnie. – Ale nie zamierzam dawać ci pieniędzy, skoro tylko nimi manipulujesz”.

Kiedyś myślałam, że najgorsze, co może spotkać kobietę, to samotność. Teraz wiem, że gorsze jest czuć się samotną, mając męża, dzieci i dom. Codziennie wracam ze szkoły, gdzie uczę angielskiego – na pół etatu, bo na więcej nie mam siły, ani opieki do dzieci. Wpadam do mieszkania, rzucam torebkę i lecę do kuchni. W międzyczasie piorę, prasuję, ogarniam lekcje Zosi, odbieram Maksa z treningu. W lodówce światło i niedojedzone parówki, w portfelu 50 zł do końca tygodnia.
Adam twierdzi, że jego pieniądze są jego. Ja mam radzić sobie sama. Więc radzę sobie. Kupuję dzieciom ciuchy w lumpeksie. Zosi ostatnio popłynęły łzy, bo inne dziewczynki wyśmiały jej spodnie. Serce mi pękło, ale tłumaczyłam, że to tylko spodnie. Kłamałam. Dla niej to upokorzenie.
Adam zarabia tyle, że mógłby nas utrzymać wszystkich bez mrugnięcia okiem, ale nie. On opłaca tylko swoje potrzeby. Jego życie to praca, komputer, siłownia. My? Jesteśmy tłem. Tanią scenografią do jego perfekcyjnej egzystencji. Nie wiem, kiedy przestałam być dla niego żoną. Może wtedy, gdy powiedział: „To twoje dzieci, to ty się nimi zajmuj.” Albo wcześniej. Teraz już tylko liczę dni. Do czego? Jeszcze nie wiem.
Pokłóciłam się z mężem
– Adam, możesz dorzucić coś do zakupów? Zosi trzeba kupić nowe buty, a Maksowi wczoraj pękły spodnie – stanęłam w drzwiach salonu, trzymając w ręku listę zakupów.
– To twoje dzieci, ty się nimi zajmuj – rzucił bez odrywania wzroku od monitora.
Siedział jak król we własnym królestwie, opatulony w ciszę i święty spokój, podczas gdy ja od miesięcy tonęłam w chaosie.
– Moje? – powtórzyłam, podchodząc bliżej.
– Ty siedzisz z nimi całe dnie. Ja pracuję. I nie zamierzam utrzymywać kogoś, kto nie ogarnia własnych finansów.
– Z mojej pensji nie starcza nawet na buty dla Zosi! – podniosłam głos. Czułam, że znowu zaczynam drżeć – ten sam gniew, ta sama bezsilność.
– To może powinnaś zmienić pracę, a nie liczyć na mnie.
– Naprawdę uważasz, że twoje pieniądze są tylko twoje? – wysyczałam. – A ja to kto? Gosposia?
– Nie dramatyzuj, Joasia.
Wtedy coś we mnie pękło.
– Nie zasługujesz na rodzinę, skoro traktujesz nas jak ciężar.
Nie odpowiedział. Wstał, zabrał laptopa i przeszedł do sypialni. Zostawił mnie samą – znów. Usiadłam przy stole i wpatrywałam się w listę zakupów. Mleko, chleb, pasta do zębów, skarpetki dla Maksa. Kartka zamazywała się od łez. Pamiętałam Adama z dawnych lat – zakochanego, ciepłego, opiekuńczego. Teraz był tylko ciałem w domu, którego sercem byłam ja. Może nigdy mnie nie kochał? Może tylko udawał?
Czemu na to pozwalałam?
– Ty tego słuchasz i dalej tam siedzisz?! – Magda aż uderzyła dłonią o stół w kawiarni. – Aśka, przecież to przemoc. Przemoc ekonomiczna, rozumiesz?
Patrzyłam na nią, mieszając bezmyślnie herbatę. W powietrzu unosił się zapach cynamonu i gorącego mleka, a mnie ściskało w żołądku.
– Może to moja wina. Może za mało robię? – wymamrotałam.
– Nie mów tak. Ty dźwigasz wszystko. Dzieci, gotowanie, pranie, zakupy. On nie dorzuca złotówki, a ty się jeszcze tłumaczysz?!
– Ale on pracuje… dużo. Dużo zarabia. To fakt. Może po prostu... nie widzi, ile to wszystko kosztuje. Ja też czasem mam wrażenie, że przesadzam.
– Joasia. – Magda złapała mnie za rękę. – To nie jest normalne. On cię finansowo kontroluje. Jakby chciał cię uzależnić od siebie. A przecież jesteście małżeństwem!
Spojrzałam na nią zaskoczona. Rzadko jej się zdarzały takie wybuchy.
– Ja już nawet nie pamiętam, kiedy on mnie przytulił – powiedziałam cicho. – Ani kiedy zapytał, jak się czuję. Dla niego liczą się tylko jego sprawy.
– To nie facet, to pasożyt.
Zamilkłyśmy na chwilę. Patrzyłam przez okno na ludzi, którzy spieszyli gdzieś z zakupami. Nikt nie wiedział, co się dzieje w moim domu. Ile razy płakałam do poduszki, ile razy zaciskałam zęby, żeby dzieci nie słyszały.
Magda odchyliła się na krześle.
– Wiesz, że masz prawo do połowy wszystkiego? I że on musi płacić na dzieci? Nie jesteś skazana na niego.
Ale ja nie byłam tego taka pewna. A może byłam. Może tylko bałam się przyznać, że on już mnie nie kocha.
Mąż mnie oszukiwał
Zaczęło się banalnie. Szukałam hasła do bankowości, które Adam kiedyś zapisał na odwrocie starej koperty. Kartki nie było w naszej szufladzie z „ważnymi rzeczami”, więc otworzyłam jego szafkę.
I wtedy zobaczyłam wyciąg z konta. Nie nasze wspólne, nie to, które czasem sprawdzałam. Inne – z zupełnie obcym numerem. I przelewy. Regularne, raz w miesiącu. 3000 zł. Odbiorca: Elżbieta Z. Kto to, do cholery?
Serce waliło mi jak młot. Usiadłam na łóżku i gapiłam się w nazwisko. Wtedy zadzwonił jego telefon. Wziął go do kuchni, ale nie domknął drzwi. Słyszałam wszystko.
– Tak, już przelałem. Joasia nie ma o niczym pojęcia… Mhm. Jasne. Nie, nie może się dowiedzieć. Wiesz, jaka jest. Tylko dramaty i emocje. Jakby to coś zmieniało.
Przysięgam, zamarłam. Stałam w korytarzu, oddychając jak przez słomkę. A potem usłyszałam śmiech. Jego śmiech. Leniwy, zadowolony z siebie. Z kimś, kto był dla niego ważny. Znacznie ważniejszy niż ja. Czekałam, aż odłoży telefon. Weszłam do salonu i rzuciłam mu wyciąg na kolana.
– Kto to jest? – zapytałam, cicho, ale głos mi drżał. – Kim jest Elżbieta Z?
Zbladł. Nie próbował się wykręcać.
– Skąd to masz?
– Odpowiedz.
– To nie twoja sprawa.
– Jak to nie moja? – syknęłam. – Jesteśmy małżeństwem. Dzielimy lodówkę, rachunki, dzieci. A ty wysyłasz komuś po trzy tysiące miesięcznie?
Byłam w szoku
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Adam miał splecione dłonie, opierał się łokciami o kolana, jakby to miała być jakaś poważna rozmowa biznesowa. Ja czekałam. Bez słowa. Pierwszy raz od dawna nie płakałam.
– To nie jest zwykły romans – zaczął w końcu. – Nie w takim sensie, jak myślisz. Ela to… ktoś, kto mnie rozumie. Kto nie oczekuje, że będę się z czegoś tłumaczył.
Zamrugałam szybko.
– Kochasz ją?
Wzruszył ramionami.
– Po prostu… Od lat nie czuję się w tym domu sobą. Nie chciałem tego życia. Chciałem być wolny, ale wpadliśmy. Ty chciałaś dzieci, ja nie miałem odwagi odejść.
Zabolały mnie te słowa.
– Czyli całe nasze życie to była pomyłka? – zapytałam cicho.
– Może, ale teraz nie zamierzam udawać, że ci coś jestem winien.
– A dzieci? – podniosłam głos. – Myślisz, że możesz sobie odejść, zostawić nas z rachunkami, z butami z lumpeksu i jeszcze mieć czyste sumienie?
– Ja je kocham – odpowiedział spokojnie. – Ale nie zamierzam dawać ci pieniędzy, skoro tylko nimi manipulujesz.
– Manipuluję? Ja błagam o chleb i pastę do zębów!
– Robisz z siebie ofiarę.
– A ty robisz z siebie idiotę – warknęłam. – Gratuluję.
Odwrócił wzrok. A ja wiedziałam jedno – że z tym człowiekiem nie jestem już bezpieczna. Nie jako kobieta. Nie jako matka jego dzieci.
Potrzebowałam pomocy
Siedziałam naprzeciwko kobiety w granatowym garniturze. Miała spokojny głos i pewny uścisk dłoni. Prawniczka. Poleciła mi ją Magda. Długo nie mogłam się zdecydować, ale po tamtym wieczorze... coś we mnie pękło.
– Mąż twierdzi, że to jego pieniądze – powiedziałam cicho, niemal ze wstydem. – Że nie musi się nami dzielić.
– To nie ma znaczenia – odpowiedziała rzeczowo. – Macie wspólne dzieci. Jako ojciec ma obowiązek łożyć na ich utrzymanie. I, jeśli prowadziliście wspólne gospodarstwo domowe, również na panią – przynajmniej do momentu rozwodu.
Patrzyłam na nią w osłupieniu.
– Ale on mówi, że nic mi się nie należy. Że to ja powinnam zmienić pracę, zacząć zarabiać więcej…
– Typowe. Proszę mi uwierzyć, przerabiam to dziesiątki razy w miesiącu. On może sobie twierdzić, co chce. Fakty są po pani stronie. Możemy wnioskować o alimenty na dzieci już teraz.
– Ale ja… – urwałam. – Ja nie wiem, czy jestem gotowa.
Prawniczka spojrzała na mnie ze zrozumieniem.
– Nikt nie każe pani od razu składać pozwu, ale proszę nie zapominać – dzieci nie mają być ofiarami decyzji dorosłych. Jeśli ojciec nie chce dawać pieniędzy z dobrej woli, zmusimy go do tego prawnie.
Po tej rozmowie wyszłam na ulicę i odetchnęłam głęboko. Było mi cholernie trudno, ale w środku zaczynało się coś zmieniać.
Joanna, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dla rodziny byłam tylko tanią opiekunką na pełen etat. Wyjechałam na Mazury, bo opieka nad wnukami mnie zrujnowała”
- „Gdy mąż zaczął pachnieć cudzymi perfumami, uknułam zemstę. On odebrał mi wiarę w miłość, a ja jemu godność i luksusy”
- „Mąż nie rozumiał, że kasa od państwa jest na dziecko, a nie na nowe jeansy i perfumy. Wszystko by wydał na głupoty”

