Reklama

Czasami mam wrażenie, że nasze małżeństwo nie zdążyło się jeszcze na dobre rozkręcić, a już powoli gaśnie. Z Markiem jesteśmy po ślubie siedem lat. Nie ma w tym nic spektakularnego – ślub, mieszkanie na kredyt, wspólne śniadania. Taki standard. Tylko że w tym standardzie coraz trudniej mi oddychać.

Na początku było inaczej. Marek potrafił mnie rozśmieszyć do łez, robił mi zdjęcia w najdziwniejszych momentach, twierdził, że wyglądam wtedy najbardziej prawdziwie. Gotował, choć nie umiał. Mówił, że wszystko, co robię, pachnie domem. Dziś gotujemy osobno, śmiejemy się osobno. I coraz częściej milczymy razem.

Poranki stały się rytuałem przetrwania – on przegląda wiadomości, ja udaję, że jeszcze jestem zaspana, żeby nie musieć nic mówić. Wiem, że nie chodzi o zdradę. Marek jest lojalny, poukładany, obecny. Ale od jakiegoś czasu mam dziwne wrażenie, że jest tu tylko ciałem.

Czasem wieczorami, kiedy udaje, że zasypia, patrzę na niego i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz spojrzał na mnie z uczuciem. Nie z uprzejmością czy z przyzwyczajeniem. Coraz częściej mam poczucie, że jestem tylko cieniem. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaczynam się godzić z tą pustką.

Nie spodziewałam się

Porządkowałam szafę Marka, bo narzekał, że nie może niczego znaleźć. Jego półka była pełna poupychanych w pośpiechu rzeczy – koszulki zwinięte w rulony, jakiś nieparzyste skarpety. Przesuwałam kolejne stosy, aż zauważyłam coś, co wyraźnie nie pasowało do reszty. Małe, prostokątne pudełko, schowane głęboko za stertą swetrów. Czarne, z lekko zdartymi brzegami. Otworzyłam je.

W środku znajdowały się koronkowe, czerwone majtki, złożone starannie, jakby ktoś nie mógł się zdecydować, czy powinien je wyrzucić, czy zostawić. Obok świeczka zapachowa – wanilia z nutą piżma, wciąż pachniała. Było też zdjęcie – selfie w łóżku, kobieta przytulona do mężczyzny, który wyglądał dokładnie jak Marek. Rozmazane światło, ale wystarczająco wyraźne, by nie mieć wątpliwości. I bilety na koncert sprzed kilku lat.

Nie wiem, jak długo siedziałam z tym pudełkiem w dłoniach. Patrzyłam na jego zawartość i nie mogłam uwierzyć. Nagle usłyszałam, że Marek wrócił. Wszedł do sypialni i zamarł, kiedy zobaczył mnie z pudełkiem na kolanach.

– Co to jest? To nie są nasze rzeczy – zapytałam.

Myślał o niej

Zbladł. Przez chwilę się nie odzywał.

– To tylko sentyment… Przypadkiem się zachowało – powiedział w końcu szeptem.

– Przypadkiem? Majtki? Zdjęcie w łóżku?

Spuścił wzrok.

– Nie chciałem tego wyrzucać. To część mnie.

Marek próbował coś jeszcze powiedzieć, ale nie słuchałam. Patrzyłam na pudełko, jakby tam była odpowiedź, której nie potrafił mi dać. Była tam przeszłość, która nadal żyła w naszym domu. A ja poczułam się jak intruz. Jak ktoś, kto wszedł nie do swojej historii.

Od tamtego wieczoru wszystko wyglądało tak samo, a jednak wszystko się zmieniło. Marek nadal wstawał o tej samej godzinie, parzył kawę, przeglądał wiadomości przy kuchennym stole. Ale ja widziałam więcej. I słyszałam więcej.

Zauważyłam też, że pudełko, które wcześniej leżało głęboko w szafie, znalazło nowe miejsce. Nie chował go już tak starannie. Leżało na górnej półce, przykryte szalikiem, jakby chciał mieć je pod ręką. Czasem przyłapywałam go, jak siedzi w sypialni sam i patrzy w przestrzeń. Nie czytał, nie pisał, nie scrollował telefonu. Po prostu siedział i patrzył. Wtedy wiedziałam, że był zupełnie gdzie indziej.

Nabrałam podejrzeń

Któregoś wieczoru nie wytrzymałam. Po kolacji, zbierając naczynia ze stołu, zapytałam go wprost:

– Znowu słuchasz tej samej piosenki.

Uniósł wzrok tylko na chwilę.

– Lubię ją. Nie doszukuj się.

– Nie jestem ślepa, Marek. Wiem, że do niej wracasz.

Zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał.

– Nie mogę jej zapomnieć…

Zamarłam.

– To była inna miłość. Głębsza. I nie wiem, czy kiedykolwiek ją pokonałem – kontynuował cicho, bezbronnie, jakby mówił sam do siebie.

Nie odpowiedziałam. Stałam w miejscu, próbując złapać równowagę. W tamtym momencie zrozumiałam, że nie konkuruję z inną kobietą. Nie rywalizuję z jej urodą, mądrością, ciałem. Próbuję wygrać z pamięcią, która nie blaknie. Z obrazem idealnym, bo zamkniętym w przeszłości. Z czymś, czego nie da się dotknąć, ale co wypełnia każdy kąt naszego domu.

Jego słowa brzmiały jak zamknięte drzwi. A ja stałam po drugiej stronie, nasłuchując. Próbowałam do niego dotrzeć, ale miałam wrażenie, że siedzę przy stole z człowiekiem, który nigdy do końca ze mną nie był. Nie uciekał, ale powoli znikał. Z każdym dniem był mniej obecny, bardziej zamyślony, coraz bardziej oddalony.

Wszystko zrozumiałam

Mieszkaliśmy razem, ale żyliśmy osobno. Marek wciąż był w tym domu, ale jakby przez szybę. Nie całował mnie już na do widzenia, nie pytał, jak minął mi dzień. Wychodził rano, wracał wieczorem, siadał w tym samym fotelu i patrzył w pustkę.

Któregoś dnia, przeglądając stare zdjęcia na jego komputerze, trafiłam na folder nazwany kobiecym imieniem. Wiedziałam, że nie powinnam, ale otworzyłam. Uśmiechy, objęcia, ujęcia z wakacji. Marek był tam inny. Jaśniejszy.

Zaczęłam szukać. Trafiłam na nekrolog sprzed lat. Jej twarz, znana z tych zdjęć, spoglądała z czarno-białej ramki. Zmarła kilka miesięcy przed tym, jak poznałam Marka. Nie była tylko byłą partnerką. Była kimś, kogo śmierć zatrzymała w nim na zawsze.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ona nie żyje? – zapytałam któregoś dnia wieczorem.

– Nie chciałem cię obciążać. To był mój największy ból – powiedział beznamiętnie.

– A ja? Żyję tu z tobą i jestem niczym.

Nie odpowiedział. Tylko siedział cicho. A ja po raz pierwszy pomyślałam, że może to najwyższy czas, żeby zacząć budować własne życie na przyszłości, a nie na tym, co minęło.

Julia, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama