Reklama

Z Jankiem byliśmy małżeństwem przez ponad piętnaście lat. To on zawsze wszystkim się zajmował: opłaty, kredyt, konta. Mówił, że lubi mieć porządek w papierach i że ja nie muszę sobie tym zawracać głowy. Nigdy nie miałam dostępu do naszego wspólnego konta. Twierdził, że to dla wygody. Wierzyłam, że to troska, nie kontrola.

– Czy ty musisz znowu wydawać na te wszystkie pierdoły? – zapytał Janek, kiedy zobaczył na stole paragon z drogerii. – Pięćdziesiąt złotych na jakieś kremy?

– To tylko balsam i szampon – powiedziałam cicho. – Skończyły mi się.

– Ty się chyba nie słyszysz. Dwa dni temu kupowałaś coś do włosów, teraz znowu. Przecież to się nie kończy w takim tempie. Chyba że wylewasz wszystko do zlewu.

Uśmiechał się, ale w jego oczach była ta znajoma pogarda. Taka, która zawsze wbijała mnie w fotel i sprawiała, że czułam się jak dziecko, które ukradło cukierka.

– Chciałam cię zapytać... czy mogłabym mieć kartę do konta? – zapytałam, zbierając się na odwagę.

– Po co ci karta? – zmarszczył brwi. – Przecież masz swoją. Tam wpływa twoja pensja z przedszkola. A za większe rzeczy płacę ja. Nie mieszajmy dwóch systemów, będzie chaos.

– Ale przecież to nasze pieniądze…

– Nasze, ale odpowiedzialność jest moja – przerwał ostro. – Ustaliliśmy to dawno temu. Ty masz zakupy, ja mam finanse. Taki układ działa, po co go ruszać?

Nie odpowiedziałam. Wróciłam do kuchni i udawałam, że coś sprzątam. Paliła mnie wstydem każda minuta tej rozmowy. Znowu przesadziłam. Znowu chciałam czegoś, czego nie powinnam.

Wieczorem leżałam w łóżku, nie mogąc zasnąć. Czy ja naprawdę nie potrafię zająć się domem bez niego? Czy jestem aż tak bezradna? Coraz częściej nie wiedziałam, gdzie kończy się jego opiekuńczość, a zaczyna coś zupełnie innego.

Nic nie wiedziałam o naszych finansach

Na pogrzebie Janka panowała ta ciężka cisza, w której nikt nie wie, co powiedzieć. Renata, siostra męża, stała przy urnie jak posąg – sztywna, chłodna, bez jednej łzy. Podszedł do niej mój brat, coś szepnął, skinęła głową, nawet nie spojrzała w moją stronę. Kiedy podeszłam, odwróciła wzrok.

– Janek był rozsądnym człowiekiem – powiedziała w końcu. – Przezornym. Miał wszystko poukładane.

Zabrzmiało to jak zarzut. Jakby chciała dodać: „A ty tego nie doceniałaś”.

Po pogrzebie wróciłam do pustego domu. Usiadłam na fotelu, a cisza uderzyła mnie w twarz. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko sen. Że Janek za chwilę wejdzie do kuchni, zrobi sobie herbatę i rzuci jakiś kąśliwy komentarz o moim bałaganie.

Następnego dnia znalazłam w skrzynce trzy listy. Wszystkie z banków i firm windykacyjnych. Jeden z nich miał pieczątkę „OSTATNIE WEZWANIE DO ZAPŁATY”.

Zadzwoniłam do Ewy, przyjaciółki.

– On nie zostawił ci żadnych dokumentów? Hasła? Czegokolwiek? – zapytała, kiedy przyjechała wieczorem.

– Nie… Wszystko miał na komputerze. Mówił, że to tylko papierologia. Że nie muszę się tym przejmować.

– A ten komputer?

– Zablokowany. Trzeba hasła. A hasła znał tylko Janek.

Ewa spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Ty naprawdę nic nie wiesz o waszych finansach?

Nie odpowiedziałam. Bo to właśnie wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że nie wiem. Że nie mam pojęcia, co Janek tak naprawdę robił z naszym życiem.

Konto zostało zablokowane

Poszłam do banku. Wzięłam ze sobą akt zgonu Janka, nasz akt małżeństwa i garść dokumentów, które nic nie znaczyły. Kobieta za okienkiem spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i znudzenia.

– Niestety, konto zostało zablokowane – powiedziała. – Potrzebujemy postanowienia o nabyciu spadku i pełnomocnictwa sądowego. A zanim pani to zdobędzie… może minąć kilka miesięcy.

Ale ja nie mam z czego żyć – wyszeptałam. – To nasze wspólne konto. Tam były wszystkie pieniądze…

– Nie możemy pani pomóc. Takie są procedury.

Wyszłam, ledwo trzymając się na nogach. Przez całe małżeństwo powtarzał, że „porządek to podstawa”. I widocznie miał rację – tylko że teraz ten porządek trzymał mnie na zewnątrz jak obca.

Dwa dni później do drzwi zapukał komornik.

– Dzień dobry. Anna K.?

– Tak…?

– Postępowanie egzekucyjne w sprawie zadłużenia nieruchomości. Zajęcie majątku ruchomego. Proszę przygotować dokumenty potwierdzające własność.

– To… niemożliwe. Mój mąż wszystko płacił.

– Niech pani spojrzy. Ostatni przelew raty kredytu – dwa lata temu. Od tamtej pory zero.

Patrzyłam na jego palec wskazujący cyferki na wydruku, jakby to miała być jakaś pomyłka. Ale to nie był żart.

Jeszcze tego samego dnia zadzwonił prawnik, którego poleciła Ewa.

– Musi pani wiedzieć… kilka miesięcy przed śmiercią mąż przepisał wszystkie środki z konta i nieruchomości na swoją siostrę. Formalnie nic nie należy już do pani. Nie pamiętam, co powiedziałam. Wiem tylko, że w środku zrobiło się pusto. I zimno.

Co za bzdury

Pojechałam do Renaty. Nie zadzwoniłam wcześniej. Po prostu zapukałam.

– Ty? – otworzyła, nie kryjąc zaskoczenia. – Myślałam, że masz zakaz zbliżania się do rzeczy, które należą do Janka.

Dlaczego on wszystko zapisał tobie? – zapytałam bez wstępu.

– A dlaczego miałby nie zapisać? Może nie ufał komuś, kto nie potrafi nawet opłacić rachunku?

– Nie pozwalał mi nic płacić! To on wszystko ukrywał!

– A ty się na to godziłaś. Miałaś wygodne życie, Anna. Nie pracowałaś na cały etat, nie martwiłaś się o kredyty. Dostałaś od niego spokój. Teraz chcesz jeszcze więcej?

– Chcę prawdy. I tego, co się mnie należy.

– Prawda? – Renata parsknęła. – Prawda jest taka, że Janek nie był głupi. Zabezpieczył, co trzeba. I nie zostawił niczego przypadkowi. A teraz, przepraszam, mam spotkanie.

Zamknęła drzwi, jakby zamykała mi je przed nosem po raz setny.

W drodze powrotnej wpatrywałam się w mijające ulice, próbując zrozumieć, kiedy to się wszystko zaczęło. Kiedy przestałam być partnerką, a stałam się figurą w jego porządku. W domu usiadłam przy stole i wyjąłem z szuflady stare zeszyty Janka, te jego „systemy kontroli wydatków”. Tak skrupulatnie notował, kiedy ja kupiłam nowy płyn do naczyń, a sam ukrył dług za domem, którego nie spłacał od lat.

Widziałam już jasno: ten jego porządek nie miał mnie chronić. On miał mnie trzymać w nieświadomości. Porządek był murem. A ja przez całe życie nawet nie próbowałam zaglądać, co jest po drugiej stronie.

Zostaje mi tylko dług

– I co teraz? – zapytała Ewa, kiedy przyniosła mi termos z kawą. – Co z tym domem?

– Zostaje mi tylko spłacać dług – odpowiedziałam, choć tak naprawdę jeszcze nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. – Nie mam oszczędności. Żadnych kont. Wszystko było na Janka. Nawet meble w tym domu są… no właśnie, „w majątku objętym postępowaniem”.

Ewa milczała chwilę, a potem położyła mi rękę na dłoni.

– On ci nie tylko zabrał pieniądze, Anka. On ci zabrał siebie, ciebie, wszystko.

Pokręciłam głową.

– Pozwoliłam mu na to. Przez lata. Cieszyłam się, że nie muszę nic ogarniać. Że mam święty spokój. A teraz jestem w tym wszystkim sama.

Wieczorem weszłam na strych. Znalazłam pudło z rachunkami, umowami, notatkami Janka. Setki kartek. Równo poukładanych, podpisanych, skatalogowanych. Wzięłam je na dół. Rozpaliłam w kominku. Z każdym wrzuconym dokumentem czułam, jak oddycham trochę lżej. Nie paliłam ich z zemsty. Nie chodziło o zemstę. To było jak rytuał. Pożegnanie.

Porządek, który mnie więził, musiał się spalić, żebym mogła wreszcie wyjść z cienia. Ewa przyszła później. Siedziałyśmy razem w milczeniu, patrząc, jak ostatnie kartki zamieniają się w popiół. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale wiedziałam jedno: pierwszy raz w życiu to ja robiłam porządek. I tym razem – dla siebie.

Teraz wiem, na czym stoję

Minęło kilka miesięcy. Dom wciąż był mój, chociaż formalnie należał do banku. Komornik jeszcze się pojawiał, ale już bez tego wyniosłego tonu. Zaczęłam pracę w lokalnej księgarni. Nie zarabiam wiele, ale pierwszy raz od dawna wiem, co wpływa na konto i co z niego znika. Sama płacę rachunki. Sama kupuję balsam do ciała – ten, który lubię, nie ten, który „się opłaca”.

Są dni, kiedy płaczę. Kiedy wchodzę do kuchni i instynktownie szukam śladów Janka – jego kubka, telefonu, notatek. Ale są też takie, kiedy zaparzam sobie kawę i siadam z książką w ręku, bez wyrzutów sumienia, bez kontroli.

Cokolwiek było – nie jest już moje. Wyrzuciłam to razem z popiołem. Zaczęłam żyć po swojemu. Mało, powoli, czasem krzywo – ale po swojemu. Janek zawsze powtarzał, że rachunki są po to, żeby nikt nikomu nic nie był winien. A ja dziś wiem, że on był mi winien prawdę.

Anna, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama