Reklama

Na początku była miłość. To zawsze się tak zaczyna. Facet ci się podoba, wydaje się księciem z bajki, a wszystko wokół zdaje się szeptać, że to ten jedyny i nie możesz zmarnować swojej szansy. Polubiłam go z miejsca, no bo był miły, ujmujący, trochę taki czaruś. Zostało mu to do dziś, tyle że obecnie bywa taki tylko dla innych – w domu natomiast wychodzi z niego kawał buca. Doskonale wiem, co wtedy w nim widziałam. Nie pieniądze, nie jakąś super pozycję, na które poleciałyby pewnie inne, ale mężczyznę, który mógłby się stać całym moim światem.

Mówił, że mnie kocha. Nie sądzę, żeby rzeczywiście tak było – no, może na samym, samiutkim początku coś tam do mnie czuł. Nawet jeśli, było to pewnie takie naiwne, chłopięce uczucie, które przechodzi wraz z wiekiem. Fakt faktem, że zdecydowałam się za niego wyjść.

Miałam klapki na oczach

Ostrzegano mnie przed nim. Koleżanki co prawda, jak to koleżanki, piszczały z zachwytu, trochę jak podekscytowane nastolatki, choć byłyśmy już wszystkie po dwudziestce, ale rodzina nie była zachwycona moim wyborem. Matka twierdziła, że Karol, mój jedyny i tak dalej, to cwaniaczek, który robi tylko to, co uważa za opłacalne. Ja podobno wpisywałam się idealnie w wizerunek wiernej żonki, która będzie mu nadskakiwać i obsługiwać go, kiedy tylko zechce. Ojciec z kolei skreślił go, gdy nie umiał znaleźć z nim wspólnego języka.

– Dziwny jakiś jest – powiedział w końcu, gdy zapytałam go, co do niego ma. – Weź ty sobie znajdź lepiej jakiegoś innego kandydata na męża.

Oczywiście ignorowałam ich komentarze – uznałam, że wcale go przecież nie znają i tyle. No a potem, na trzy tygodnie przed ślubem, zjawiła się u mnie jego była.

– Na twoim miejscu wyplątałabym się z tego, jeśli miałabym okazję – stwierdziła podczas naszego krótkiego spotkania. – Ten facet to gnój. Najpierw udaje ideał, to prawda, ale z czasem pokazuje się od najgorszej strony. I chce, żeby jemu było wygodnie. Wierz mi.

Oczywiście nie uwierzyłam. Wytłumaczyłam to sobie zazdrością, chęcią zburzenia naszego szczęścia i pełna jak najlepszych przeczuć stanęłam z nim przed ołtarzem.

No i rzeczywiście, było fajnie przez pierwsze kilka miesięcy, a potem zdecydowanie się od siebie oddaliliśmy. On zajmował się pracą, a ja domem, no i z czasem także dziećmi. Dwa lata po ślubie na świat przyszedł Miłosz, trzy lata później – Zuza. Z czasem oboje stali się całym moim światem.

Myślałam, że to minie

Wielokrotnie żałowałam, że Karola wciąż przy mnie nie ma. To dla niego przecież zrezygnowałam z własnego etatu, bo musieliśmy się skupić na jego karierze i dzieciach. Brałam więc niewielkie zlecenia i wykonywałam je zdalnie, gdzieś pomiędzy obowiązkami domowymi.

– I naprawdę ci to odpowiada? – nie dowierzała jedna z koleżanek, Maria. Byłyśmy już starsze, ona miała porządnego, kochającego męża i dziecko w drodze i nie ekscytowała się cwaniakowatymi facecikami jak na początku studiów. – Dlaczego dajesz sobą tak pomiatać?

On mną nie pomiata – broniłam go, sama nie wiem czemu. – Po prostu ma wysokie wymagania…

– Ta, ciekawe tylko, czemu jedynie wobec ciebie! – przerwała mi. – Ty weź go kopnij w tyłek, Olga! Sama z dziećmi sobie poradzisz! A pracę przecież znajdziesz, dobrze sobie radziłaś na etacie.

Oburzałam się na nią, bo wtedy uważałam, że jest okrutna i godzi w dobre imię mojego męża. Z perspektywy czasu uważam, że byłam potwornie naiwna i szkodziłam sama sobie. No, ale niestety, co się stało, to się przecież nie odstanie.

Było coraz gorzej

Kolejne lata mijały, a w moim domu, u boku męża, działo się coraz gorzej. On w ogóle nie miał do mnie żadnego szacunku. Właściwie to traktował mnie jak służącą, która powinna być na każde jego zawołanie. Inni, nasi znajomi, byli przekonani, że jest serdeczny i czuły, bo za takiego starał się uchodzić – tylko ja znałam prawdę. Ja i… niestety dzieci.

Któregoś dnia pozałatwiałam wszystkie sprawy urzędowe, odebrałam Zuzę z angielskiego, a potem znalazłam chwilę, by jeszcze przed przygotowaniem obiadu dokończyć zlecenie, które otrzymałam ostatnio i z którego bardzo się cieszyłam. Szesnastoletni wówczas Miłosz bardzo mi kibicował, bo jeśli chodzi o przyszłość i zawód, też chciał iść w grafikę. Zamierzał jednak pracować na etacie.

Byłam w naprawdę dobrym humorze, gdy wszystko mi się udało, ale atmosfera od razu popsuła się, gdy wszyscy razem usiedliśmy przy stole. Mąż najpierw ostentacyjnie rozejrzał się po kuchni.

Wciąż tego nie posprzątałaś? – Karol spojrzał na mnie z góry i pokręcił głową. – Ile można ci powtarzać? W całym domu syf, a ty nic, tylko się lenisz i lenisz! Każdy zrobiłby to szybciej!

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam się kłócić – nie przy dzieciach. One z kolei przyglądały nam się z uwagą. I miałam wrażenie, że Miłoszowi bardzo się to nie podobało.

– Pozmywaj po obiedzie – rzucił rozkazująco Karol, gdy tylko skończył jeść. Utrzymywał, że nie lubi naczyń ze zmywarki, że mają taki duszący, okropny zapach, który go odrzuca przy korzystaniu. – A potem wstawiłabyś wreszcie jakieś pranie.

– Ciągle się przecież pierze – mruknęłam.

– Najwyraźniej wciąż za rzadko – burknął. – Ciągle czegoś mi brakuje w szafie. Powinnaś się bardziej starać. No i przemyłabyś jeszcze podłogę w przedpokoju. Cała się klei, ty tego nie widzisz?!

Nie wiedziałam, co robić

Po wykonaniu wszystkich pac domowych, które wymyślił sobie Karol, byłam autentycznie wykończona. Poszłam więc do sypialni, wiedząc, że on jeszcze dłuższy czas spędzi przed telewizorem w salonie. Wcale nie miałam ochoty się z nim teraz widzieć. Obawiałam się, że mogłabym mu powiedzieć coś przykrego, a nasza wymiana zdań prędzej czy później przerodziłaby się w kłótnię, której nie musiały słuchać mieszkające za ścianą dzieci.

Położyłam się na łóżku i zwinęłam w kłębek. Miałam dość. Dość swojego życia, tych przepychanek, poczucia, że tak naprawdę nic nie osiągnęłam, a mąż wcale nie traktuje mnie tak, jak powinien. Nim jednak zdążyłam się dobrze zastanowić nad tym, co dalej, skrzypnęły drzwi i do pokoju wsunął się Miłosz.

– Mamo, muszę cię o coś zapytać – stwierdził, przysiadając na brzegu łóżka. W jego głosie pobrzmiewała stanowczość.

– Tak? – Przetarłam oczy. – O co chodzi, kochanie?

Dlaczego mu na to pozwalasz? – spytał.

– Komu? – rzuciłam, usiłując grać na zwłokę.

Popatrzył na mnie wymownie.

– Dobrze wiesz komu – burknął.

Westchnęłam, bo nie bardzo wiedziałam, co mu na to odpowiedzieć. Że nie mam siły ani pomysłu, co zrobić dalej? Że nie wiem, jak się sprzeciwić Karolowi? Że nie marzę o wywoływaniu kłótni?

– Dlaczego po prostu się z nim nie rozwiedziesz? – zapytał po prostu.

Zaskoczył mnie tym tak bardzo, że w pierwszej chwili totalnie nie wiedziałam, jak zareagować.

– To nie jest takie proste… – wymamrotałam.

– Dlaczego? – Wzruszył ramionami. – Zuza ma już prawie trzynaście lat, poradzi sobie. A ja… no wiesz, że nie musisz się o mnie martwić. A nie mogę patrzeć, jak on cię tak traktuje. Nie zasługujesz na to, mamo.

Mam mądrego syna

Rozmowa z Miłoszem mocno mną wstrząsnęła. Choć jego troska mnie wzruszyła, pojawiło się we mnie jeszcze więcej wstydu. Bo bardzo, ale to bardzo nie chciałam, żeby jeszcze kiedykolwiek on albo jego siostra byli świadkami takich scen, jak te wtedy, przy obiedzie. Aby im tego zaoszczędzić, coraz częściej zastanawiam się nad rozwiązaniem, które podsunął mi Miłosz.

Najpierw jednak muszę się rozejrzeć za pracą – bez niej nie zapewnię przecież bytu ani sobie, ani im. Czy będą Karolowi potrzebni? Myślę, że nie. Nigdy zbyt mocno się nimi nie przejmował i uważał, że ich wychowanie to mój problem. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam z nim pod jednym dachem, ale im szybciej znajdę rozsądne wyjście z tej sytuacji. W końcu nigdy nie jest za późno, żeby zacząć od nowa, prawda?

Olga, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama