„Mąż szydził, że co lato robię konfiturę z mirabelek. Docenił domowe przetwory, gdy na miesiąc został słomianym wdowcem”
„Wróciłam po czterech tygodniach. Weszłam do kuchni i zobaczyłam puste słoiki na suszarce. Dwadzieścia słoików stało odwróconych do góry dnem. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co powiedzieć. Zsunęłam torbę z ramienia i postawiłam ją pod krzesłem”.

- Redakcja
Czasem myślę, że nasz dom pachnie wspomnieniami. Że nie jestem już kobietą z krwi i kości, tylko jakimś strażnikiem aromatów: szarlotki z cynamonem, ogórków kiszonych, mirabelek. Wszystko mam poukładane w głowie jak słoiki w spiżarni – według dat, według uczuć.
Żyliśmy obok
Mój mąż Kuba mówi, że to sentymentalne bzdury. Przecież można kupić dżem, sok i ciasto w sklepie. Ale ja nadal obieram jabłka, gotuję kompoty, piekę serniki. Może to mój sposób, żeby czuć się jeszcze potrzebną.
Z Kubą jesteśmy razem od prawie dwudziestu pięciu lat. Pracuje w korporacji, zarządza zespołem, buduje strategie. W domu raczej nie zarządza. Odkąd dzieci wyjechały na studia, nasze życie zamieniło się w rutynę – kawa rano, obiad w ciszy, wieczór z laptopem. Od jakiegoś czasu przestał mnie całować na dzień dobry. I niby nie robi scen, nie krzyczy, nie zdradza – po prostu jest. Tak jak zlew. Funkcjonalnie i chłodno.
A ja trwam. W tych swoich słoikach, w ścierkach z haftem, w zapachu gotujących się mirabelek. Co roku zbieram je sama – maleńkie, żółte, kwaśne kulki dzieciństwa. Dla mnie to nie owoce, to kapsuły czasu. Pachną ogrodem mojej babci, ręcznikiem suszącym się na sznurku i wakacjami bez internetu.
Lubiłam to
Wczoraj właśnie skończyłam gotować pierwszą konfiturę tego roku. Stawiałam jeszcze ciepły słoik na kuchennym blacie, gdy Kuba wszedł, jak zwykle w porze wiadomości.
– Naprawdę? Znów mirabelki? – powiedział, podnosząc brwi. – Przecież tego się nie da jeść.
– To nie dla ciebie – odpowiedziałam spokojnie, otulając słoik ściereczką. – To dla pamięci.
– No właśnie – prychnął. – Trzeba żyć teraźniejszością, kochanie.
Zamieszałam łyżką cukier w garnku. Teraźniejszość. Taka bez smaku.
Kilka dni później wyjechałam do siostry na miesiąc. Zadzwoniła, że złamała nogę i nie może się sama poruszać. Jej mąż pracował w delegacjach, dzieci były za granicą. Nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc, a ja… cóż. Uznałam, że to dobry moment. I tak w domu panowała cisza, której nie dało się już dłużej udawać za komfortową.
Spakowałam się wieczorem, wcześniej zdążyłam jeszcze ugotować ostatnią partię konfitury z mirabelek. Jeden słoik postawiłam na środku blatu, obok karteczki z napisem: „Gdybyś jednak miał ochotę”. Wiedziałam, że Kuba raczej nie sięgnie.
Został sam
Rano, tuż przed wyjazdem, rozmawialiśmy przez telefon. Był już w pracy.
– Kiedy wracasz? – zapytał.
– Za miesiąc. Jak Basia zacznie chodzić bez kul.
– Zostawiłaś coś do jedzenia?
– Zajrzyj do spiżarki – odpowiedziałam. – Znajdziesz niespodziankę.
Nie dopytywał, tylko odchrząknął i powiedział, że musi kończyć. Wróciłam po czterech tygodniach. Weszłam do kuchni i zobaczyłam puste słoiki na suszarce. Dwadzieścia słoików stało odwróconych do góry dnem.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co powiedzieć. Zsunęłam torbę z ramienia i postawiłam ją pod krzesłem, jakby od tego miało zależeć, czy ta chwila się przedłuży, czy skończy. Kuba milczał.
– Zaskoczyłeś mnie – powiedziałam w końcu, siadając naprzeciwko.
– Sam się zaskoczyłem – odpowiedział cicho. – Smakowało jak wakacje u mojej babci. Nie wiedziałem, że coś jeszcze może tak pachnieć.
Docenił mnie
Nie odpowiedziałam od razu. Trochę się bałam, że jak coś powiem, to to wszystko zniknie. Ten moment, w którym przez krótką chwilę nie było między nami pustki.
– Nie spodziewałam się, że spróbujesz – powiedziałam w końcu.
– Ja też nie – wzruszył ramionami. – Ale jak już zacząłem jeść, to nie mogłem przestać.
– To tylko mirabelki – powiedziałam.
– To wszystko, o czym zapomniałem – odpowiedział.
Następnego dnia po śniadaniu Kuba zaproponował, że pojedzie ze mną na działkę. Od lat tego nie robił. Zawsze tłumaczył się pracą, korkami, zmęczeniem. Tym razem nie było żadnego „ale”. Wzięłam kosz, sekator, stary koc i butelkę wody. Jechaliśmy w ciszy, ale nie było napięcia. Raczej coś w rodzaju czekania.
Mirabelki już opadały z drzew. Żółte, miękkie, niektóre nadgryzione przez osy. Weszłam w krzaki, jak zawsze, wciągając znajomy zapach kwaśnego soku. Kuba stał z boku, patrzył.
– Jak ty je znajdujesz? – zapytał po chwili. – Dla mnie to tylko krzaki.
Chciał mi pomóc
Uśmiechnęłam się. Ten sam komentarz słyszałam od niego chyba co roku.
– Trzeba patrzeć sercem. One są tam co roku, tylko trzeba się zatrzymać.
Nie odpowiedział od razu. Pochylił się i podniósł jedną mirabelkę z ziemi. Otarł ją o spodnie i przyjrzał się jej, jakby pierwszy raz widział taki owoc.
– Ja się dawno nie zatrzymywałem – powiedział w końcu. – Może za długo szedłem przed siebie i nie zauważyłem, że wszystko mi umyka.
Nie patrzyłam na niego. Nie chciałam niczego spłoszyć. Zbierałam dalej, a on po chwili do mnie dołączył. Niezgrabnie, powoli, ale z każdym owocem jakby bardziej obecny. Nie musieliśmy rozmawiać. Wystarczyło, że byliśmy razem.
Tydzień później znów byliśmy na działce. Kuba sam zaproponował, że pojedziemy wcześniej, zanim słońce zacznie palić. Przyniósł drugą torbę, nawet rękawiczki ogrodowe wyjął z szuflady. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, ale nie komentowałam. Wolałam ciszę niż żart, który mógłby to wszystko zniweczyć.
Wspomnienia wróciły
Tego dnia zebraliśmy więcej. Kuba schylał się po owoce, przekładał je z ręki do ręki, jakby próbował zapamiętać każdy szczegół. Potem usiadł na kocu i patrzył w dal.
– Babcia miała drzewo zaraz przy furtce – powiedział nagle. – Kiedyś wpadłem tam na rowerze. Głowę rozwaliłem o gałąź, a ona zamiast panikować, kazała mi się napić kompotu z mirabelek. Nic wtedy nie bolało.
Usiadłam obok, ale nic nie mówiłam. Wiedziałam, że to, co przyjdzie później, nie potrzebuje komentarzy.
– Po jej śmierci przestałem tam jeździć – ciągnął dalej. – A potem wszystko się zmieniało tak szybko, że nie zdążyłem się zatrzymać.
– Myślałam, że już nie pamiętasz jej tak dokładnie – powiedziałam cicho.
– Nie pamiętałem. Dopóki nie otworzyłem tego słoika.
Zaczęliśmy od nowa
Siedzieliśmy długo. Kuba opowiadał o babci, o jej domu pachnącym wypiekami, o poduszkach z puchu i kuchennych kaflach, które zawsze były zimne. Mówił, że miał wtedy sześć lat i wszystko wydawało się większe, ważniejsze. A potem świat skurczył się do zadań, celów, punktów w kalendarzu.
– Ona robiła dokładnie takie same konfitury – powiedział w końcu. – Nigdy nie zapytałem, jak.
– Może nie chodzi o przepis – odpowiedziałam. – Może chodzi o pamięć.
– Dzięki tobie trochę jej odzyskałem.
To był jeden z tych dni, które się nie kończą. Nawet kiedy słońce znika za drzewami, zostaje coś w środku, czego nie da się już tak po prostu zapomnieć.
W spiżarni znów przybyło słoików. W tym roku miałam ich więcej niż zwykle. Nie dla sąsiadek, nie dla dzieci, ale dla nas. Dla tej jednej rozmowy, którą odbyliśmy między liśćmi a żółtymi kulkami. Dla tych dni, kiedy byliśmy blisko, nie rozmawiając o niczym ważnym.
Mariola, 51 lat
Czytaj także:
- „Próbowałam przyjaźnić się z eks po rozstaniu. A on bezczelnie zrobił mi największe świństwo, jakie może zrobić były”
- „Z mojej kuchni znikały ogórki małosolne. Gdy dowiedziałam się, kto je wyjada, wystawiłam mężowi walizki za drzwi”
- „Żona czyści moje konto z wypłaty, zanim zdążę wypić poranną kawę. Obraziła się, gdy ustaliłem jej limit na karcie”

