Reklama

Życie mnie nie rozpieszczało, ale nigdy też nie oczekiwałam cudów. Może dlatego, że wychowałam się w domu, w którym stabilność i rozsądek były cenniejsze niż spontaniczne porywy serca. Nie znaliśmy dramatów, wielkich wzlotów ani spektakularnych upadków – była codzienność, ciepła herbata, niedzielne spacery i wakacje spędzane u dziadków nad jeziorem.

Reklama

Byliśmy zgodni

To samo przeniosłam do swojego małżeństwa. Adam był jak ja – odpowiedzialny, twardo stąpający po ziemi. Kiedy się poznaliśmy, pociągała mnie jego pewność siebie i konkretne podejście do życia. Nie miał w sobie cech niepoprawnego romantyka, ale potrafił sprawić, że czułam się bezpieczna.

Dwadzieścia lat razem. W tym czasie zbudowaliśmy dom, wychowaliśmy syna, dorobiliśmy się wspólnych wspomnień. Nie było w naszym małżeństwie namiętności rodem z romansów, ale było coś znacznie cenniejszego – spokój. Nie potrzebowałam więcej. Aż do dnia, kiedy znalazłam ten przeklęty paragon.

Szukałam w torebce Adama kluczyków do samochodu, kiedy cienki pasek papieru wysunął się spomiędzy dokumentów. Ekskluzywna restauracja, rachunek na absurdalnie wysoką kwotę. Przybliżyłam go do oczu, jakby odczytanie cyfr mogło nadać im inne znaczenie.

– To musi być jakaś pomyłka – szepnęłam sama do siebie.

Adam nigdy nie przepadał za drogimi lokalami. Wolał domowe obiady, nie znosił wydawania pieniędzy na „fanaberie”. A jednak ten paragon nie kłamał.

Coś we mnie drgnęło

Odłożyłam paragon na stół i przygryzłam wargę. Może powinnam od razu zapytać? Jeszcze nie. Najpierw musiałam się upewnić, czy to tylko moja paranoja, czy może rzeczywiście coś zaczynało się rozpadać.

Cały wieczór spędziłam, próbując sobie wmówić, że przesadzam. Racjonalizowałam wszystko, dopóki nie poszłam do sypialni. Adam jak zwykle leżał na boku, twarzą do ściany, oddychając spokojnie.

Nie mogłam zasnąć. Podniosłam się cicho, zeszłam do salonu i otworzyłam laptopa. Może byłam stabilna i rozsądna, ale nie naiwna. Zalogowałam się na nasze konto bankowe, serce waliło mi jak młotem. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, co zobaczyłam.

Od miesięcy wypływały duże sumy. Hotele, ekskluzywne butiki, perfumerie. Szybko policzyłam – prawie pięćdziesiąt tysięcy złotych w trzy miesiące. I to nie na wspólne wydatki, nie na prezent dla mnie.

Byłam w szoku

Zamknęłam laptopa i oparłam czoło o blat stołu. Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież jeszcze tydzień temu Adam narzekał, że musimy zacisnąć pasa, bo wszystko drożeje. Mówił to spokojnym tonem, jakby nic nie ukrywał, jakby nie żył podwójnym życiem.

Następnego dnia zadzwoniłam do Izy.

– Musimy się spotkać – powiedziałam, próbując utrzymać opanowany głos.

Iza była moją najbliższą przyjaciółką od czasów studiów. Znała mnie lepiej niż ktokolwiek. Gdy weszłam do kawiarni, czekała już z filiżanką herbaty i spojrzeniem, które od razu powiedziało mi, że wie, że coś jest nie tak.

– No, mów – powiedziała, gdy tylko usiadłam.

Wyjęłam z torebki telefon i pokazałam jej zdjęcie ekranu z listą transakcji. Iza zmarszczyła brwi, przesunęła palcem po ekranie, jakby miała nadzieję, że coś przeoczyłam, że znajdzie tam racjonalne wytłumaczenie.

– Hotele? Biżuteria? – spytała cicho.

Dosłownie zaniemówiłam

Skinęłam głową i mocno ścisnęłam kubek z kawą, jakby ciepło miało mnie uspokoić.

– Ewa, ja cię przepraszam, ale… To wygląda bardzo źle – powiedziała ostrożnie. – Myślisz, że on kogoś ma?

Zacisnęłam usta. Nie chciałam tego powiedzieć na głos, bo bałam się, że wtedy stanie się to prawdą.

– Może jest inne wytłumaczenie – dodała, ale nie brzmiała przekonująco.

Pokręciłam głową. Nie było innego wytłumaczenia.

– Może powinien sam mi to powiedzieć? – wyszeptałam.

– Nie, Ewa. Nie czekaj. Dowiedz się.

Jej słowa dźwięczały mi w głowie przez całą drogę do domu. Może miała rację. Może powinnam była wziąć głęboki oddech, spojrzeć Adamowi w oczy i zapytać wprost. Ale coś mi mówiło, że jeśli to zrobię, on skłamie. A ja nie chciałam już słuchać jego kłamstw.

Wieczorem czekałam na niego w salonie. Gdy wszedł, rzuciłam na stół paragony i wyciągi bankowe.

– Chcesz mi coś powiedzieć?

Spojrzał na mnie spokojnie, jakby od dawna był gotowy na tę rozmowę.

– Nie zamierzam cię okłamywać. Zakochałem się.

Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu.

– Co?!

– Chcę rozwodu.

Nie było przeprosin, wyjaśnień, cienia żalu. Tylko surowa, chłodna deklaracja.

Myślałam, że żartuje

Patrzyłam na niego i nie poznawałam człowieka, z którym spędziłam dwadzieścia lat.

Przez pierwsze dni po jego odejściu czułam, jakbym żyła obok własnego życia. Wszystko działo się mechanicznie – wstawanie, praca, zakupy, powrót do pustego domu, w którym nagle stało się za cicho. Nawet nasz syn, który na co dzień nie był wylewny, wydawał się zagubiony. Nie pytał o ojca, a ja nie miałam siły, by mu tłumaczyć, dlaczego Adam tak po prostu odszedł.

Prawdziwy cios przyszedł kilka tygodni później, gdy w końcu usłyszałam jej imię. Natalia. Dwudziestopięcioletnia dziewczyna, która rzuciła studia, żeby „żyć pełnią życia”. Nie była kimś, kto rozbiłby nasze małżeństwo dla wielkiej miłości. Ona po prostu chciała mieć łatwo, wygodnie i bez obowiązków.

Kiedy zobaczyłam ich razem, coś się we mnie przewróciło. Byli na zakupach w galerii handlowej. Adam niósł kilka toreb, a Natalia, ubrana w markowe ciuchy, głośno śmiała się do telefonu. Nie zauważyli mnie. Może nawet nie przyszło mu do głowy, że moglibyśmy się tu spotkać.

Potrzebował odmiany

Wróciłam do domu, usiadłam na kanapie i poczułam, jak pierwszy raz od początku tej historii ogarnia mnie prawdziwa wściekłość. Nie smutek, nie rozpacz – gniew. Bo nagle zrozumiałam. Adam nie zakochał się. On po prostu chciał czegoś nowego. Wybrał życie, które wydawało się łatwiejsze. Młodsza kobieta, brak codziennych obowiązków, brak żony, która zna go na wylot i nie da się oszukać.

Nie miał odwagi walczyć o nas, nie miał siły, by pracować nad tym, co budowaliśmy latami. Zamiast tego wybrał błyskotkę, która pewnego dnia zmatowieje. Zacisnęłam pięści. Nie pozwolę, by odszedł beztrosko, zostawiając mnie z rozbitą rodziną i wspomnieniami, które nagle przestały coś znaczyć. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do prawnika.

Rozwód poszedł szybciej, niż się spodziewałam. Adam nawet nie próbował walczyć o cokolwiek – podzieliliśmy majątek, ustaliliśmy alimenty, a on wrócił do swojego „nowego życia”. Natalia była zachwycona. Wprowadziła się do jego mieszkania, zamówiła nowe meble, zaczęła planować kolejne egzotyczne wakacje. Adam płacił za wszystko, a ona przyjmowała to jak coś oczywistego.

Pieniądze zaczęły znikać szybciej, niż Adam przewidział. Natalia nie liczyła się z kosztami. Chciała nowego samochodu? Proszę bardzo. Weekendowy wypad do Paryża? Czemu nie. Luksusowe ubrania, zabiegi w klinikach medycyny estetycznej, drogie restauracje – wydawała bez zastanowienia.

Zostawiła go

Nagle zrozumiał, że nie kochał Natalii. Była dla niego odskocznią, przygodą, ale nie partnerką. Gdy miał pieniądze, była słodka, czuła i pełna energii. Gdy zaczęło się robić ciężej, znikała na całe dnie, zajęta spotkaniami z przyjaciółkami, zakupami i beztroską zabawą. Aż w końcu pewnego wieczoru wrócił do pustego mieszkania. Zniknęła. Zabrała drogie torebki, ubrania, a nawet biżuterię, którą jej kupił. Pierwszy raz od lat zadzwonił do mnie.

– Ewa… – zaczął, a ja od razu wiedziałam, że jest źle.

W jego głosie nie było tej pewności siebie, którą tak dobrze znałam. Brzmiał jak ktoś, komu grunt usuwa się spod nóg.

– Czego chcesz? – spytałam chłodno.

– Chciałem pogadać. Spotkać się.

Przez chwilę milczałam, trzymając telefon w dłoni. Nie zapytał, co u mnie. Nie przeprosił. Po prostu spotkać się.

– To chyba nie jest dobry pomysł – odpowiedziałam w końcu.

– Ewa, proszę…

Nie usłyszał już nic więcej. Rozłączyłam się. Nie byłam już tą kobietą, która czekała na jego powrót.

Telefon jeszcze kilka razy dzwonił. Przestałam odbierać. Adam został sam. A ja po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna.

Ewa, 40 lat

Reklama

Czytaj także:
„Kolega stosował zagrywki na podryw rodem z przedszkola. Zamiast powiedzieć, czego chce, to bawi sie w szarady”

„Na 40. urodziny dostałam od męża krem na zmarszczki. Z deski do prasowania ucieszyłabym się bardziej”
„Kuzynka ciągle na wszystko narzeka. Nie rozumiem, bo przecież zgarnęła spadek po wujku i żyje jak pączek w maśle”

Reklama
Reklama
Reklama